Przyroda nie znosi próżni. Sekty korzystają z tej reguły zagospodarowując zagubione dusze ludzkie. Dlaczego życie społeczne i gospodarcze nie miałoby kierować się tą zasadą. Państwo polskie od lat stopniowo wycofuje się z aktywności gospodarczej i kulturalnej zarówno w skali makro, jak i mikroregionów. Na Śląsku Opolskim pustkę tę skutecznie wypełniają organizacje związane z prężnie działającą niemiecką mniejszością narodową. Dzieje się to we wszystkich dziedzinach.
Każdego tygodnia w prasie lokalnej i mediach elektronicznych można znaleźć zaproszenie na jakieś spotkanie. Szacuję, że na dziesięć ogólnie dostępnych imprez, co najmniej dziewięć organizowanych jest przez środowiska mniejszości niemieckiej. Byłoby to bardzo chwalebne, gdyby nie ich tematyka skierowana na eksponowanie kultury i historii niemieckiej. Bywa, że prelekcja zainteresuje każdego – np. niedawny wykład o św. Edycie Stein. Jednak najczęściej wykłady dotyczą postaci z kręgu, nieznanej ogółowi, kultury niemieckiej. Są to prezentacje takich postaci jak: poety Josepha von Eichendorffa, czy odkrywcy Troi – Heinricha Schliemanna. Jest zrozumiałe, że mniejszość niemiecka prezentuje wybitne osobistości ze swojego kręgu kulturowego. Tylko że Opolanie nie mają alternatywy polskiej. W dalszej perspektywie doprowadzi to do opłakanych skutków. Młodzież nasza zaśpiewa nie polską, lecz niemiecką kołysankę i zarecytuje niemiecki wiersz poety Eichendorffa – nie odmawiając mu wielkości. Bardzo szkodliwe dla naszej pamięci narodowej są prelekcje dotyczące historii regionu. W ramach obchodzonych, już po raz ósmy, a trwających aż 8 tygodni, „Niemieckich Dni Kultury” przygotowano takie tematy jak: „Rola Komisji Międzysojuszniczych i wojsk alianckich na Górnym Śląsku w latach 1920-1922”, „Wpływ rozwoju przemysłowego na życie na Górnym Śląsku”. W ramach obchodów zaprezentowano wiele filmów kina niemieckojęzycznego. Szczytowym punktem obchodów był koncert symfoniczny prezentujący oczywiście niemieckich i austriackich kompozytorów – Richarda Wagnera i Antona Brucknera.
W Instytucie Śląskim powołanym w latach 70. XX w. do krzewienia polskości ziem odzyskanych i prowadzenia badań w tym zakresie przekierowano swoją działalność na taką, która znajduje sponsorów. Obecnie Instytut pracuje nad polsko-niemieckim „Leksykonem mitów, symboli i bohaterów Śląska”. A kto znajdzie się pośród tych bohaterów? Oprócz zasłużonych dla Śląska osób takich jak: Wojciech Korfanty, św. Jadwiga Śląska, św. Jacek Odrowąż, w leksykonie pojawią się osoby kontrowersyjne: pan Herbert Hupka – szef Ziomkostwa Ślązaków i pan Herbert Czaja – przywódca Związku Wypędzonych. Autorzy leksykonu przyznają, że chcą położyć nacisk na przedstawienie niemieckiej „misji naukowej”. Omówione zostaną m.in. wywózki mieszkańców Śląska do ZSRR oraz śląskie filmy Kazimierza Kutza. Gdy leksykon, zapewne w pięknej szacie graficznej, trafi do rąk młodych ludzi – za kilkanaście lat zaczniemy mówić innymi językami. I nie chodzi tu o język niemiecki, ale o inne rozumienie pojęć. Staniemy po przeciwnych stronach w rozumieniu historii. Bo historia narodów, zwłaszcza sąsiedzkich, rzadko bywa obiektywna.
Od paru lat Niemcy coraz głośniej mówią o swoich „wypędzonych”. O swojej tragedii. Dla rozróżnienia, Polacy są tylko „przesiedleńcami”. A więc trzeba udowodnić tą niemiecką wersję historii. W tym celu dalekomyślne środowiska mniejszości niemieckiej zapraszają na swoje spotkania żywych świadków tych „wypędzeń”. We wrześniu przyjechała do Opola pani Sigrid Schuster-Schmah. Na spotkaniu zaprezentowała swoją książkę, w której opisała swoje traumatyczne wspomnienia. Jako dziesięcioletnia dziewczynka musiała opuścić Heimat i uciekać na zachód. Historia podobna do wielu, ale wypowiedziana przez uczestnika tych wydarzeń zapada głęboko w pamięci słuchaczy. Tak jak kiedyś do naszych szkół przychodzili kombatanci obwieszeni medalami – trochę śmieszni w oczach dziecka, ale pozostawili swój ślad na zawsze. Organizatorzy stowarzyszeń niemieckich znają tę zależność i póki żyją jeszcze świadkowie tych zdarzeń wykorzystują to. Przeciwwagą do takich spotkań powinny być spotkania z polskimi kresowiakami licznie zamieszkującymi Opolszczyznę. Niestety, nie słychać żeby świadectwa tych ludzi mogły kogoś zainteresować. Są to kolejne zaniechania naszych pedagogów, które będzie trudno odrobić.
Pomocy w szukaniu korzeni niemiecki udziela, niestety, również Kościół. W czasie niedawnych obchodów 20-lecia Związku Niemieckich Stowarzyszeń w Polsce, podczas mszy ekumenicznej odprawionej w opolskiej katedrze, pastor Andrzej Fober przemówił po niemiecku tymi słowy: „Nasi przodkowie w tym właśnie języku od stuleci zwracali się do Boga”, „…otrzymali też z ręki Boga Śląsk jako dar”.
Metody, jakimi posługują się organizacje mniejszości niemieckiej budzą podziw. Działalność ta jest wszechstronna, więc dociera do każdego, który się chce ruszyć z domu. Dla młodzieży organizowane są konkursy piękności i zawody sportowe. Na ambitnych czekają konkursy z wszelakiej wiedzy. Dla ludzi w sile wieku, prowadzących działalność gospodarczą, organizowane są szkolenia i wyjazdy zagraniczne. Wiele się robi, żeby ściągnąć unijne fundusze dla rozwijania lokalnej przedsiębiorczości. Organizacje mniejszości niemieckiej są w tej dziedzinie najbardziej aktywne w regionie. Dzięki ich aktywności krajobraz Opolszczyzny szybko pokrywa się farmami wiatrowymi i instalacjami ekologicznymi, takimi jak baterie słoneczne i biooczyszczalnie.
Pomysłowość środowisk niemieckich nie ma granic. Towarzystwo Społeczno Kulturalne Niemców (TSKN) zorganizowało niedawno dla młodzieży podchody. Po prostu, zwyczajne podchody z szukaniem informacji w terenie. Zabawę tę organizatorzy nazwali ambitnie: „szukamy śladów niemieckiej kultury, historii i tradycji”. W ten sposób zachęcona młodzież rozbiegła się po zakamarkach m.in. Opola. Trasa wiodła przez miejsca ważne z punktu widzenia niemieckiej historii, a nie polskiej. Wśród tych miejsc nie było przedwojennego konsulatu polskiego, czy budynku należącego przed wojną do „Rodłaków”. Jakie to proste – uczyć bawiąc. Szkoda tylko, że polskie instytucje o tym zapomniały i ograniczyły swoją działalność do minimum. Można sądzić że Opolszczyzna jest wyróżnionym regionem w Polsce, bo ktoś potrafi zagospodarować mieszkańcom czas wolny. Organizacje mniejszości niemieckiej nie blokują dostępu do swoich przedsięwzięć dla osób nie posiadających pochodzenia niemieckiego. W większości są to spotkania otwarte. Wydaje się, że powoli widać owoce pracy propagatorów niemieckości. Jeden z ekologów biorąc udział w sadzeniu drzewek w centrum Katowic tak podsumował dobór nazwisk, którymi nazwano posadzone lipy: „znów sięgnięto po powszechnie znane nazwiska polskich noblistów (W. Szymborska, Cz. Miłosz, W. Reymont i H. Sienkiewicz), nie mających nic wspólnego ze Śląskiem. O wiele bardziej sensowny i umotywowany historycznie byłby wybór górnośląskich noblistów: Otto Sterna, Kurta Aldera, Marii Goeppert-Mayer i Konrada Blocha”.
Ślązaków zaczynają więc drażnić symbole polskie i osoby wywodzące się z polskiej kultury. Bo wolną przestrzeń wypełniają niemieckie pierwiastki bazujące na niemieckiej kulturze. Zły to znak. To efekt zaniechań. A wniosek jest taki: lis wykrada nam kury z podwórka, ale my wolimy tego nie widzieć usypiając leniwie przy ekranie telewizora i internetu.
Autor: Marcin Keller, za „Aspekt Polski” nr 169
http://wpolityce.pl/artykuly/18996-polska-teren-do-zagospodarowania
Bez przesady. Teatr Kochanowskiego jaki ma repertuar?
Mickiewicza i Słowackiego w szkole już nie czytamy?
I co w tym złego jeżeli młodzież na Górnym Śląsku dowie się czegoś o historii regionu sprzed 1922 (lub 1945)?
Świetny i smutny artykuł. Svatopluk nic w tym złego, tylko dlaczego zawsze jest to historia z niemieckiego punktu widzenia. Przed wojną były tu również polskie instytucje i stowarzyszenia, które autor wymienia w swoim tekście. Jeśli państwo się wycofało, wzrasta rola rodziców i rodziny. To każdy rodzic powinien przypominać o polskiej historii i kulturze. Niestety z tym również nie jest najlepiej.
czy tylko z niemieckiego punktu widzenia?
Książka „Historia Górnego Śląska”, która została wydana przez Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej została napisana również przez polskich autorów.
Stanowili oni nawet największą grupę.
W Walcach śpiewano ostatnio nie tylko po niemiecku ale również po polsku.
Artykuł można streścić tak: „Uprzejmie donoszę, że mój sąsiad ma pomalowany płot a ja nie”