Uroczystość Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata Ez 34,11-12.15-17; Ps 23,1-3.5-6; 1 Kor 15,20-26.28; Mk 11,10; Mt 25,31-46
Mówi się, że minął już czas monarchii, a te, które są, odgrywają jedynie rolę malowniczego magnesu na turystów i pastwy dla szyderców medialnych. Od co najmniej dziesiątków lat ośrodki i narzędzia sprawowania rzeczywistej władzy systematycznie ukrywają się za parawanem resztek owego dawnego teatrum. Rezygnuje się nawet z tych pierwiastków ładu symbolicznego, które mogłyby do królewskiego charakteru choćby nawiązywać: ostatni Zwierzchnik naszego państwa, który był na polskim terytorium widywany w insygniach najwyższego Orderu Orła Białego i nazywany ekscelencją złożył swój urząd z końcem września 1939 roku, gdy znowu rozszarpali je sąsiedzi… Cóż, gdy i gdzieś na drugim końca świata zgrywający mistrza kompetencji spec od manipulacji, zbiegający ze schodków odrzutowca w modnym garniturku czy (zależnie od okoliczności) w kurtce ratownika lub w sportowej bluzie – nie mieni się nawet „z Bożej łaski”, bo wiadomo, iż zakontraktowany został dla realizacji ich celów przez potężne a niejawne centra biznesu i propagandy. Nikt o zdrowych zmysłach nie całuje go publicznie w rękę, snadź nie nosi na niej pierścienia ze świętościami, choć płaszczą się przed nim nieustannie zastępy interesantów: kumpel a dyktator.
Tymczasem pełno wśród nas królestw, których nie cenimy. Prawie nikt nam nie pokazuje, gdzie są położone, choć wielu na ich położenie czyha. Imperia, nawet w czterech ścianach, czasem z posiadłościami w postaci ogródka i szczekającym, miałczącym lub ćwierkającym inwentarzem. Wszyscy do nich należymy, wszyscy z nich wyszliśmy, większość z nas je zakłada. Nie oklaskuje się ani nie klęka przed ich monarchami, choć to oni strzegą ostatnich ludzkich rysów tego świata. Nie wspiera się wszelkimi siłami kultu Boga, który ci, jako niezastępowalni tam kapłani sprawują, składając ręce własne i potomków ręce, choć nikt wcześniej ani bardziej nie staje się dla żadnego z ludzi Jego obrazem. Nie uwielbia się ich autorytetu i nie buduje się go, nawet wbrew im samym, ich słabościom i grzechom, do dźwigania autorytetu się ich nie wychowuje, choć wszelki autorytet tam ma swe źródło, albo nie ma go wcale. Nagroda i kara dokonują się tam prawie bez zwłoki. Ich budżet zamyka się zawsze.
Rodziny! Rodziny z władzą – ojcem i matką oraz poddanymi, co stają się obywatelami wolnej odpowiedzialności, z dziatwą, której nie odmawia się dobrodziejstw i nie oddziela się od obowiązków. Poruszamy się w świecie tych wzgardzonych monarchii, atakowanych od niedawna z zewnątrz a od zawsze od środka (kto nie potrzebuje nawrócenia?). Rana zadana ojcu lub matce, choroba taty lub mamusi (cielesna, psychiczna czy moralna), ich zdrada – to od razu wielka próba dla takiego królestwa; bywa że jego ruina, bywa że rozbiór i śmierć. Tak jak zaistnienie osoby ludzkiej możliwe jest tylko w rodzinie czy choćby w jej odzwierciedleniu, nawet karykaturalnym, tak uwikłanie w grzech pojedynczego człowieka w rodzinie dziedziczone jest, dokonuje się i rozszerza. Dobro, jakim jest życie każdego z nas, samo nasze istnienie, przyszło do nas w rodzinie. Ocalenie rodzaju ludzkiego rozpoczęło się w Rodzinie nazaretańskiej, gdzie ziemski opiekun stał się sługą przedwiecznego Syna, syna Boga. Syn ów, który rodziny nie założył, ale zebrał rozproszone dzieci Boże, stał się Królem wszechświata. Rozpad zainicjowanej przez Niego wspólnoty braci-apostołów, gdy Go ukrzyżowano, przezwyciężył przez obecność. Zmartwychwstał, aby z nimi i z nami być. Być. Po prostu być. Zasiadając na bliski sąd (śmierć za progiem!) już zaczyna odpytywać każdego z nas z uczynków miłości i to najpierw tych dokonanych w rodzinnym domu. Zwolenników wszystkich stron politycznego i medialnego sporu, także coraz liczniejszych wyborców partii rozpaczy, co to wszystko mają w nosie i głosować nie chodzą, bo stokroć się zawiedli, Jezus Chrystus, Bóg-człowiek, „Zwycięzca śmierci, piekła i szatana” zaprasza do rozpoznania znamion swego Królestwa w Kościele zbudowanym przy spoiwie hierarchicznym, ale z chrześcijańskich rodzin. Władze społeczeństw i same władze rodzinne, ojców i matki, skłania On do podjęcia i umożliwienia prostej obecności. „Daliście mi jeść, pić, okryliście mnie” – choćby skromniej, choćby biednie – ale uczyniliście to, boście ze Mną byli. Bliscy domownicy pierwsi oczekują na tę niezastępowalną politykę. To oni poniosą ja w świat. Przyłączam się do Józefa, adorującego pośród wiórów swego warsztatu Króla wszystkich rzeczy, Którego karmi, odziewa, przytula, a od którego spodziewa się przyszłości.
Autor: ks. Sebastian Krzyżanowski