Kilka tygodni temu mieliśmy historyczną i przełomową chwilę, kiedy podczas nadzwyczajnej sesji rady miasta Opola zebrali się rektorzy wraz ze współpracownikami najważniejszych opolskich uczelni wyższych i na forum rady miasta rozpoczęto publiczną debatę na temat nie tylko współpracy świata akademickiego z urzędem miasta Opola, ale w ogóle na temat miejsca akademickości w krajobrazie Opola. Jak podkreśliłem podczas swojego wystąpienia z racji rzeczonej sesji – historyczność tego czasu podkreśla koincydencja dodatkowych faktów, jakie mają miejsce w polityce edukacyjnej państwa w odniesieniu do wyższych uczelni w Polsce. Znacząca i dość śmiała, jak na obecnie rządzącą ekipę w kraju, nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym, której wdrażanie trwa właśnie na uczelniach wyższych; kolejne rozporządzenia i delegacje do tej ustawy mogą jeszcze pojawić się na dniach. Podkreślić raz jeszcze trzeba, iż przeprowadzenie tej nowelizacji odbyło się w nadzwyczaj sprawnym „znieczuleniu” środowiska akademickiego (zarówno kadra jak i studenci) przez minister prof. Kudrycką, którzy za nim się spostrzegli, iż wypadałoby jakoś zaprotestować, to „odświeżona” ustawa i podpisana przez prezydenta czekała już gotowa na otwarcie nowego roku akademickiego 2011/12. Tej nieodrobionej lekcji politycznej sprawności i pragmatyzmu winni się uczyć polityczni konkurenci. Dla kontrastu przypomnijmy sobie choćby tylko przykład „spapranej” próby zlustrowania środowiska akademickiego przez rząd Jarosława Kaczyńskiego w 2006r. i doprowadzonej wręcz niestety do tragikomedii przez ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który, do dziś mam wrażenie, albo nie chciał dokonać lustracji tego środowiska, albo też z jakiś nieznanych nam względów nie mógł. To już historia i tu nie mam złudzeń: sprawa lustracji środowiska akademickiego załatwiona raczej nigdy już nie będzie, stąd przed nami z perspektywy choćby Opola i jego uczelni pojawiają się inne problemy, o których też mówiłem na posiedzeniu nadzwyczajnej rady miasta.
Przede wszystkim ustawa na kilku istotnych odcinkach polityki edukacyjno-naukowej państwa generuje nowe otwarcie. Czy dostrzegą w tym szansę na rozwój lub zagrożenie status quo władze opolskich uczelni, czy będą udawać, iż nic tak naprawdę się nie stało, to już zależy od nich. Zanim przejdziemy do szczegółów, to warto podkreślić jeszcze jeden element historyczności tej debaty. Tym bardziej jest mi nieswojo o nim wspominać, gdyż dotyczy wątku personalnego, ale jako czynnik typowo ludzki jest on w praktyce równie bardzo istotny i zaznaczyć chciałbym tylko jako czysty fakt. Otóż w niedługim czasie wygasną kadencje rektorów dwóch najważniejszych i największych opolskich uczelni UO i PO i do pewnego stopnia rozpocznie się zdrowa, bo konkurencyjna, walka wyborcza o fotel rektora. Już na tej ostatniej uczelni widzimy jak pokoleniowa „zmiana warty” w administrowaniu tak dużym podmiotem nie tylko naukowo-dydaktycznym kreuje rozwojowe zmiany i dynamicznie posuwa uczelnię do przodu. Prof. Skubis, który statutowo, nie może po raz trzeci stanąć w szranki wyborcze, pozostawia do kontynuacji swojej – jak się okazuje skutecznej – polityki nie tylko odmłodzony zespół dynamicznie pnących się po ścieżkach kariery bardzo młodych prorektorów jak na warunki krajowe, ale prawdopodobnie namaści swojego następcę (nie zdziwiłbym się, gdyby był nim prof. Tukiendorf, który celowo ostatnio nie zastąpił miejsca po zmarłym prof. Jantosie). Malutką próbkę tej zespołowości, klarownie stawianych i osiąganych celów mieliśmy właśnie podczas wspomnianej nadzwyczajnej sesji rady miasta, gdzie rektor PO przybył z zespołem swoich najbliższych współpracowników, nie wspominając już o świetnym przygotowaniu retoryczno-merytorycznym, którym kulturalnie odsyłał do szkolnej ławki nieprzygotowanych i zdezorientowanych najpierw radnych wojewódzkich SLD na posiedzeniu sejmiku, a potem rady miasta.
W kontekście trwającej implementacji poprawionej ustawy, uczelnie do czego nie mają prawdopodobnie czasu się przyznać (zarzuceni pracą), przechodzą małą rewolucję. Choćby na takich płaszczyznach jak system stypendialny, odpłatności drugiego kierunku studiów, zatrudniania pracowników akademickich (długo odwlekana walka z nepotyzmem), ich naukowego awansu i etatowych restrykcji, pozyskiwania środków zewnętrznych czy komercjalizacji wyników badań naukowych (np. tworzenie spółek celowych). To naturalnie jedne z ważniejszych zmian, dość rewolucyjnych jak na zachowawcze i cieszące się dużą wciąż autonomią środowisko.
Wracając do wątku opolskiego spotkania zaapelowałem publicznie dość osamotniony w swym wołaniu o powrót porzuconej, czy de facto publicznie nie podnoszonej koncepcji, połączenia sił obu największych publicznych uczelni w Opolu i regionie. Tym bardziej, iż sprzyja takiej strategii ustawa wprowadzająca w art. 28 formułę „związku uczelni” tj. swoistego porozumienia, które nie dokonuje żadnego uszczerbku na profilu, i nie ingeruje w specyfikę i autonomię poszczególnej z nich. Jak pokazał dramatycznie przykład sporu o kolegium językowe przy ul. Hallera w Opolu, którego reperkusje wyczuwało się także podczas debaty, rywalizacja pomiędzy UO a PO staje się coraz bardziej brutalna i nieco schodząca na tory „wykrwawiania się” obu stron. Mimo zapewnień o współpracy i sympatii personalnej pomiędzy obu zespołami sporna sprawa kolegium posunęła sprawy już chyba zbyt daleko do momentu, gdzie zaczynają się już tylko animozje, podejrzenia, nieufność i strategie „otoczonej i zamkniętej twierdzy”. Podjęcie takiego wezwania czy choćby początkowej dyskusji, co daje w prezencie po trosze ta ustawa, czyli „związku uczelni” zatrzymałoby proces zmierzający niepokojąco w kierunku destrukcyjnym (przynajmniej dla jednej ze stron sporu). Ponadto zdecydowanie wzmocniłoby to status opolskiego ośrodka akademickiego podczas wszelkich procesów kontrolnych i ewaluacyjnych takich jak choćby wprowadzających przez ustawę kryterium KNOW (Krajowego Naukowego Ośrodka Wiodącego), co zapewnia nie tylko prestiż, ale dopływ większych dotacji i wsparcia centralnego. Nie wspominając już o czynniku psychologicznym – respektowania i liczenia się tylko z największymi, co również ma miejsce w środowisku akademickim. W naszym opolskim przypadku dwóch największych ośrodków uczelnianych takie rozwiązanie kontrolowanej i częściowej fuzji wedle zasad „związku uczelni” miałoby również komplementarny charakter uzupełniania się nawzajem. Wyraźnie wytracający z szybkiego parcia do przodu uniwersytet, przeżywający najwyraźniej czas stagnacji i pewnego kroku jałowego z wciąż większym niż politechnika, acz niewykorzystywanym potencjałem kadrowym i specjalistycznym, nabrałby z powrotem wiatru w żagle od dynamicznie rozwijającej się politechniki, która bardzo szybko nadrabia braki i z roku na rok wysuwa się w kraju do przodu z punktu widzenia coraz to większej ilości kryteriów i metrycznych płaszczyzn. Z kolei politechnika mogłaby bazować na doświadczeniu i wciąż dużych zasobach kadrowo-merytorycznych uniwersytetu (np. wydziału filologicznego zamiast budować od podstaw swój nowy wydział neofilologiczny). Związki międzyuczelniane czy związki uczelni to jedno z narzędzi, które ustawa podsuwa ośrodkom akademickim, które poszukują innych jeszcze rozwiązań wzmocnienia swojej pozycji i rozwoju. Taką też, wedle mojej skromnej opinii, mamy sytuację w Opolu i regionie, jeżeli chodzi o największe i publiczne uczelnie. Dwa uzupełniające się nawzajem ośrodki UO i PO mogłyby śmielej stanąć w szranki z silnymi ościennymi ośrodkami: wrocławskim, katowickim czy gliwickim, jeżeli chodzi o profil politechniczny.
Trudno mobilizuje się do zmian rozwojowych uczelnie publiczne – instytucje o szerokiej prawnej i funkcjonalnej autonomii, jednakże takie zewnętrzne czynniki jak niewątpliwie „tsunami” niżu demograficznego, globalizacja, informatyzacja społęczeństwa, obniżenie renomy uniwersytetu, komercjalizacja, wymogi rynku pracy, a z drugiej strony czynniki wewnętrzne – jak wspomniana nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym coraz dynamiczniej wymuszają na uczelniach realny rozwój, a nie tylko pustosłowie i bazowanie na zasłużonym szyldzie. W innym razie, jak to bywa wedle praw liberalnego rynku, nawet najbardziej szacowna nazwa i renoma nie wystarczą w brutalnej rywalizacji o studentów, dotacje i mierzalne wyniki. Stąd zasmuca, wracając na nasze opolskie podwórko, iż w wdrażaniu choćby tzw. ICT (Information and Communication Technologies) uczelnie publiczne są wyprzedzane przez prywatne (casus elektronicznej karty ELS), zmuszone przez brak pełniejszego wsparcia państwa i rynek edukacyjny do szybkiego reagowania na czynniki zmiany. Dobrym przykładem takiego spowolnienia i pewnego zawieszenia uczelni publicznych może być przykład wyczerpywania się formuły studiów niestacjonarnych (casus UO), i szybkiego zastąpienia ich choćby nauczaniem na odległość, co z kolei skrzętnie podchwytują uczelnie prywatne zagospodarowując na przykład rzesze polskiej emigrującej młodzieży, którzy nie są jeszcze w stanie kontynuować edukacji w nowym, ale obcym otoczeniu.
Niestety dość przykrą i stałą – jak na ambicje opolskich uczelni i ich deklarowaną otwartość na świat i Europę – przypadłością jest niedostateczne umiędzynarodowienie kadry akademickiej, studentów i posługiwanie się językami obcymi jako wykładowymi. Pomijając już osobiste doświadczenia, wystarczy spojrzeć na prestiżowe rankingi opolskich uczelni, gdzie wypadamy w tym względzie – mówiąc wielce dyplomatycznie – dość słabo. Oto na przykład UO z ogłoszonych wyników rankingu „Perspektyw” za 2010: wykłady z językach obcych – 1,4, w roku 2011 – 1.9; a w kategorii wykładowcy z zagranicy w 2010 – 0,0; wzrost w 2011 do ponad 28 procent.
Na szczęście z politechniką jest znacznie lepiej, prawdopodobnie dzięki dynamicznej współpracy międzynarodowej (casus Instytutu Konfucjusza) oraz profilowi uczelni, gdzie uniwersalny kod wiedzy ścisłej do pewnego stopnia może się jeszcze obejść bez pomocy języka obcego. W tych dość istotnych kategoriach, które odgrywają istotną rolę przy próbach zatrzymania na dłużej studentów z zagranicy choćby z programu Erasmus czy ich zainteresowania uczelnią i zbudowania pozytywnej opinii poza Polską bez tych warunków sine qua non taka uczelnia, choćby z najlepszymi innymi walorami, staje się „głuchą wieżą z kości słoniowej”.
Autor: dr Marek Kawa
Pisze pan Kawa o „spapranej” lustracji środowiska akademickiego przez Jarosława Kaczyńskiego i przypisuje niechęć do lustracji tego środowiska śp. Lechowi Kaczyńskiemu. To zasanawiajacy wątek tej mocno zawiłej wypowiedzi o znanym od lat problemie współpracy obu opolskich uczelni. Ta pozbawiona uzastadnienia i mocno pejoratywna ocena lustracji, histerycznie bojkotowanej przez uwikłaną we współpracę z SB częścią środowiska akademickiego, wpisuje się w pejzaż „wieszania psów” na jedynym rządzie i formacji politycznej , ktore jakąkolwiek próbę oczyszczenia tego środowiska podjęły. Wypadałobyu, by pan Marek Kawa wypowiadający swoje oceny z piedestału pozycji prawicowego radnego swoje pozytywne oceny raczył uzasadnić, gdyż pośrednio wypowiedzia taką uczestniczy nie tylko w bezceremonialnym jazgocie wobec jedynej, jak powiedziano, próby sanacji na tym polu, ale również w usprawiedliwianiu haniebnej postawy części środowiska akademickiego, która brała udział w skandalicznym sabotowaniu tej próby. Co pan M.Kawa, dzisiaj radny Kawa, robił wówczas i co proponował, by zaistaniała mniej „spaprana” wersja oczyszczenia środowiska akademiskiego z agentury?
„Pozytywne” oceny miały być oczywiście w cudzyslowiu.