Plażowanie po Polsku, czyli wspomnienie z wakacji w krzywym zwierciadle

Niezależna Gazeta Obywatelska2

Skalista Chorwacja, złote piaski Bułgarii czy orientalny Egipt z Tunezją od lat przyciągają międzynarodowe towarzystwo spragnionych słońca bladych europejczyków wśród których dominują brzuchaci germanie i obwieszeni złotem, rozwydrzeni synowie i córki matuszki Rossiji, którzy w każdym kurorcie zaznaczają swoją dominującą pozycję, zwłaszcza w stosunku do bojaźliwych pepików i dumnych Polaczków.

Opaska na nadgarstku z napisem „All Inclusive” sprawia, że trabanciarze z byłej NRD czy potomkowie homosowietikusa z pod Uralu stają się panami pełną gębą, którą zapychają dosłownie wszystkim co dostępne jest aktualnie w stołówce danego kurortu, od słodkich owoców granatu po kurczaki w każdej postaci i ilości, a zapijają to alkoholem w każdym wydaniu. Zwykle jest to cieniutkie, lokalne piwo lub rozwodniona wódka, więc trzeba wydoić wiele litrów, żeby w główce zaszumiało. Wówczas Iwan i Otton stają się braćmi jak we wrześniu 39’ roku, a pozostali to swołocz i podludzie. Opaska z napisem „All Inclusive” wyzwala w każdym jego prawdziwą naturę, która uwarunkowana jest wychowaniem w danej kulturze i cywilizacji.

Pozostawmy jednak rafy koralowe Morza Czerwonego i wzrok nasz skierujmy na nasz swojski Bałtyk, nad którym, od Świnoujścia po Krynicę Morską, odbywa się rytualne plażowanie po Polsku. Swój rytuał odbyłem w Ustce i trwał 4 dni. Rytualne oczekiwanie na popularną „pogodę” czyli bezchmurne niebo trwało dwa dni.  Nic to jednak dla umilaczy naszego pobytu.  Do dyspozycji są przecież gokardy, wersje od pojedynczego do pięcioosobowego roweru z kierownicą i siedzeniem z oparciem, którymi małoletni wczasowicze sieją postrach na deptakach wśród pieszych i na ulicach wśród zmotoryzowanych.

W trakcie oczekiwania na „pogodę” nie może zabraknąć oczywiście rytualnego rejsu na otwarte morze repliką pirackiego galeonu. Wszystkie nadbałtyckie osady posiadają swoje „Dragony”, „Korsarze” i „Czarne Perły”, które kołyszą Ślązaków, Poznaniaków i resztę mieszkańców kraju nad Wisłą w rytmie, który jedynie moją żonę (na ponad setkę „lądowych szczurów” zciśniętych jak sardynki na dumnym „Dragonie”!) przyprawił o mdłości.

Dla odważnych motorówka kroi bałtyckie fale z nieodłącznym popularnym „bananem”, dla „kasiastych” są rejsy na duński Bornholm a głodnych kuszą „zestawy obiadowe plus zupa dnia”.

 Mile zaskoczyły mnie kiermasze z tanimi książkami i bardzo dobrze wyposażona miejscowa księgarnią, moją żonę zaś sklepiki z oryginalną odzieżą i obuwiem z przecenami, które każdą kobietę przyprawiają o wypieki a mojego dwuletniego syna „brum-brumy” (samochody) i „icha-icha” (konie) czyli maszyny, które za dwa złote sprawiają, że każde dziecko ma uśmiech od ucha do ucha. Prawdziwym hitem dla dwulatka była jednak „opara” (koparka), maszyna która łopatą wyciągała kolorowe kulki z kosza (spędziłem przy niej wiele, wymagających cierpliwości, chwil).

Kapryśna, nadbałtycka pogoda wygenerowała sprzedawców, którzy obok strojów kąpielowych oferują również ciepłe polary i, chroniące przed wiatrem, sportowe komplety czyli rozpinana na zamek bluza plus długie, dresowe spodnie, które królują w krajowych kurortach.

Pozostaje jeszcze „ciuchcia” na samochodowym podwoziu, która w swoich kolorowych wagonikach obwozi „oczekiwaczy bezchmurnego nieba” po całym miasteczku.

W ostateczności są jeszcze miejscowe muzea i wystawy. W przypadku Ustki jest to muzeum chleba i wystawa motyli (jednak te opcje to prawdziwa ostateczność dla, już całkowicie znudzonych i zdesperowanych, wczasowiczów).

Gdy wreszcie wiatr z nad morza, niczym w powieści Żeromskiego, rozgoni chmury, kto żyw rusza na plaże i biada tym, którzy właśnie odbywają rejs „Dragonem”.

Jak plaża długa i szeroka zewsząd słychać „młotkowanie” .

To samce znaczą swoje terytorium wbijając za pomocą młotka (2 zł sztuka przy plaży, taniej niż w Castoramie!) słupki parawanów. Pierwotnie parawany mające służyć ochronie przed wiatrem pomysłowi Polacy, miłujący własność prywatną, zamienili w mury i palisady oddzielające ich piaszczyste terytorium od świata zewnętrznego. Powstają więc pokaźne działki opasane nawet czterema parawanami. A w nich matki karmiące dzieci, sapiący seniorzy i muskularni mężczyźni, koniecznie łysi i wytatuowani, wlewający w siebie kolejne piwa powiększając i tak obfite już „mięśnie brzucha”.

Na przedpolach co niektórych „parawanowych twierdz” powstają pisakowe budowle, ba, całe miasta, czyniąc te plażowe enklawy jeszcze bardziej niedostępnymi. Dosłownie po kilkudziesięciu minutach od przegnania przez wiatr ostatniej chmurki na plaży wyrasta prawdziwe parawanowe osiedle. Każdy chcący dostać się z wejścia na plaże do morza musi pokonać całą sieć labiryntów, za każdym razem uważnie stawiając stopę, żeby przypadkiem nie wejść w piaskowy „zamek” ( a nuż ojcem dziecka z takim mozołem wznoszącego piaskową budowlę okaże się łysogłowy amator mięśni i piwa?).  Gdy wreszcie dotrzemy na brzeg morza, a nasze stopy obmyje ożywcza fala, słyszymy zza pleców zirytowany głos żony, oznajmiający nam, że słońce zaszło chmurami i możemy się zbierać.

Autor: Tomasz Greniuch

  1. ONR KK
    | ID: a63cfee0 | #1

    Esencja Polskiego Plażowania. W skrócie EPP

  2. Ksenia
    | ID: 801c4bd6 | #2

    Takie uroki naszego morza :)

Komentarze są zamknięte