Mówi się, że pozory mylą i jest w tym bardzo dużo prawdy. Ale odnosząc tą sentencję do obiektywizmu niektórych polskich mediów i wizerunku różnych polityków, staje się ona nieodłącznym elementem podczas ich oceny. Niestety mediów tego typu w Polsce mamy sporo, a ja sam wielu z nich nawet nie podejrzewałbym o przekazywanie Polakom czystych informacji pozbawionych propagandy.
Skąd te przemyślenia? Natchnęła mnie jedna ze stacji telewizyjnych, która natchnień tych dawała mi już wiele, ale kumulacja nastąpiła niedawno. TVN, który przez wielu jest określany jako Tusk Vision Network, dał popis na to, jak przypinać niektórym widzom łatkę wyznawców teorii spiskowych przy jednoczesnym ich tworzeniu. Oto w jednym z ostatnich wydań Faktów, dowiedzieliśmy się dlaczego SLD i Grzegorz Napieralski w ostatnim czasie podnoszą krytykę rządu. Reporterzy Faktów poinformowali swoich widzów, że prawdopodobnie doszło do spotkania Kaczyński-Napieralski, na którym ustalono wspólną taktykę działania (coś na wzór koalicji PiS-SLD w mediach publicznych sprzed kilku lat). Efekt jest następujący: SLD odpuszcza w kampanii PiS-owi, wali gromami w PO, a po wyborach dwa ugrupowania będące w porozumieniu zawiązują koalicję. Premierem zostaje Napieralski, a wszystko działo się w środku nocy. Nie mogę pominąć faktu, że po usłyszeniu tej jakże fantastycznej opowieści ręce mi opadły i wybuchnąłem śmiechem. Należy pogratulować tylko dziennikarzom TVN wyobraźni i teraz, bez śmiechu, wyjaśnić dlaczego uważam to za zwykły blef.
Koalicja PiS-SLD po wyborach jest niemożliwa z kilku podstawowych powodów, o których wiele razy już się rozpisywałem. To, co aktualnie dzieje się na polskiej scenie politycznej jest raczej przygotowywaniem fundamentów pod przyszłą koalicję PO-SLD, by za wszelką cenę nie dopuścić do władzy Prawa i Sprawiedliwości. W dodatku tego typu myślenie jest całkowicie banalne, skoro w ostatnich tygodniach klub SLD domaga się postawienia Kaczyńskiego i Ziobry przed Trybunałem Stanu. Wszak SLD nie będzie bratać się z mordercami Blidy, a jak powszechnie wiadomo – to Ziobro wyskoczył z szafy w akompaniamencie Kaczyńskiego. I wreszcie – każda partia kalkuluje. Zarówno konserwatywne środowiska głosujące na PiS nie zaakceptowałyby tego stanu rzeczy, jak i zwolennicy SLD-owskiej postkomuny.
Oczywiście o całej sytuacji poinformowała stację ta sama osoba, która zazwyczaj informuje dziennikarzy Gazety Wyborczej. Przez jednych i drugich ta osoba jest zazwyczaj przedstawiana jako „tajny informator”, oczywiście wysoko postawiona w PiS. Śmiem twierdzić, że osoba ta po prostu i zazwyczaj – nie istnieje.
Ja sam pisałbym natomiast nieprawdę, gdybym powiedział, że to dopiero pierwszy taki przypadek. Trochę ich było, ale w związku z ostatnimi wydarzeniami dot. publikacji raportu Millera, należy przypomnieć przede wszystkim legendarnych już debeściaków. Zapewne wielu Czytelników pamięta o insynuacjach i przeciekach (oczywiście też z tajnego źródła), które publikowała telewizja TVN na temat rozmów w kabinie pilotów podczas katastrofalnego lotu Tupolewa. Miały one za zadanie wmówić opinii publicznej, że na pilotów wywierano presję, a sami piloci byli swego rodzaju samobójcami nie zważającymi na zagrożenia. Świadczyć o tym miały wówczas dwa cytaty, które przez przypadek trafiły swego czasu do głównego wydania Faktów: patrzcie, jak lądują debeściaki oraz jak nie wyląduję, to mnie zabiją. Dziś wiadomo, że nie było jakichkolwiek nacisków na załogę, a piloci nie lądowali tylko robili próbę podejścia. Nie śmiem jednak zapytać, czy twórcy tych rewelacji sprzed prawie roku czują jakąkolwiek skruchę. Każdy chyba wie, że uprawianie propagandy nie jest zjawiskiem przypadkowym.
I wreszcie nie mógłbym pominąć braku równości w ocenie działań dziennikarzy. Wciąż mam w pamięci sytuację, gdy Tomasza Sakiewicza wyrzucono z publicznego radia za to, że zaprosił do niego księdza i pozwolił mówić mu o krzyżu na Krakowskim Przedmieściu. Mam też w pamięci szereg innych wyrzuceń z mediów publicznych kierowanych przez Platformę Obywatelską, takich jak pozbywanie się Rafała Ziemkiewicza, Anity Gargas, Bronisława Wildsteina czy Jana Pospieszalskiego. Czyli wszystkich tych, którzy odważyli się skrytykować rząd. Ale w stosunku do metod wykorzystywanych w TVN, najbardziej wyrazista jest sprawa właśnie Sakiewicza. Niestety taki organ, o którym istnieniu wielu już zapomniało, czyli Rada Etyki Mediów, nie jest skora do interwencji w opisywanych wyżej sytuacjach. Nie zwraca też uwagi na to, gdy w studiu spotykają się dziennikarze i członkowie ich rodzin bijąc w bęben te same frazesy, jak w przypadku pani Justyny Pochanke i płk. Stefana Gruszczyka, który według różnych źródeł jest jej ojczymem. Niestety niektórych nie można nawet podejrzewać o dziennikarski profesjonalizm.
Autor: Marcin Rol
Bardzo dobry artykuł, proszę o następne w tym tonie.