Od kiedy niespodziewanie zostałem radnym Opola, to coraz bardziej trawi mnie dość smutne przekonanie, iż moje rodzime miasto przekształca się w typowe powiatowe miasto seniorów i sezonowo – studentów. Otóż w tej konstatacji utwierdzały mnie do tej pory nie tylko bezpośrednie obserwacje i codzienność spraw, ale od czasu mojego „samorządowania” kolejne już comiesięczne sesje szanownej rady oraz coraz bardziej socjalna jej agenda. Choć na początku łudziłem się, że może się mylę, lub jestem zbyt surowy w ocenie, jednak kolejna miniona sesja pozostawiła znów ten gorzki smak niedosytu i jakiejś zaraźliwej bierności, braku zrozumienia i chęci czegoś więcej.
Co by nie mówić, kiedy zaczniemy porównywać się do innych miast, Opole jest oazą pewnego spokoju; jest miastem w miarę zadbanym, czystym, generalnie bezpiecznym, nie tak doszczętnie zniszczoną infrastrukturą miejską, z należytą ofertą kulturowo-edukacyjną i usługowo-podażową. Jednak wszystko byłoby w porządku, gdybyśmy mieli do czynienia z miastem powiatowym bez szczególnych metropolitalnych ambicji. Stawiam więc otwartą tezę, iż tutaj zatrzymać się mogą na dłużej osoby ze stałym, w miarę średnim, a najlepiej wysokim, dochodem, bez większych ambicji i możliwości egzystencjalnych, z dość dobrym dostępem do dóbr konsumpcyjnych. Do pewnego stopnia na jednym biegunie na te kryteria odpowiadają emeryci, mający swe najlepsze produkcyjne lata za sobą i podstawowe zabezpieczenie bytowe (dorobek życia + emerytura) jak i studenci; gdyż ci ostatni nie mają potrzeby wiązać się z Opolem, przebywając tu w większości tymczasowo, a nade wszystko podchodzący wciąż do otaczającej ich rzeczywistości bardziej z młodzieńczym jeszcze dystansem i niekiedy mało realistycznie. Na kolejnym z kolei biegunie – zamożni mieszkańcy, którzy jednak zawsze będą w mniejszości. Brakuje nam naturalnie klasy średniej, a jej brak lub dogorywający zanik bezpośrednio przekłada się na zapaść demograficzną miasta, obojętność społeczną, zastój gospodarczy… etc.
Wszystko to później nie odbywa się w jakiejś odrealnionej abstrakcji, ale warunkuje poszczególne procesy i zjawiska, co zaraz zresztą zobaczymy na przykładzie ostatniej sesji rady miasta.
To tyle jeżeli chodzi o chwilową, acz – obym się mylił – prawdziwą diagnozę. Ostatnie posiedzenie rady miasta znów zdominowały kwestie socjalne. Najbardziej znaczącym w mojej ocenie był projekt naszej poprawki do uchwały dotyczącej ustalenia nowych opłat za publiczne żłobki. Otóż już tradycją stało się, iż włodarze serwują naszym mieszkańcom nie tylko ceny warszawskie, ale wręcz zachodnio-europejskie. Zanim więcej o tym, jeszcze mała dygresja: dzień przed powrotem do Opola na plenarną sesję rajców nie mogłem się powstrzymać i w małym, osiedlowym sklepiku na Ochocie połakomiłem się na nasze truskawki. Przyjemność ta kosztowała mnie słono, bo aż 9 złoty za kilogram – pomyślałem. No ale cóż – Warszawa, to się płaci za przyjemności! Na drugi dzień, aby nieco otrząsnąć się z wielkomiejskiego blichtru i dać większy upust rozbudzonym apetytom, wybrałem się na opolskie truskawki, licząc, iż przynajmniej życie na prowincji daje satysfakcję oszczędzania… A tutaj znany mi hodowca spod Opola „zaśpiewał mi” – 11 zł; tego było już za wiele, zrobiłem mu krótki wykład o „kapitalistycznym” pastwieniu się nad opolskim biednym ludem i dumnie odmówiłem. Jakimś symbolicznym przedłużeniem tej „truskawkowej” historii była nasza sesyjna inicjatywa obniżenia opłat za publiczne żłobki z 318 do 209 zł oraz bardziej prorodzinny cennik, który zdecydowanie faworyzowałby na przykład drugie dziecko danej rodziny (która płaciłaby tylko ¼ normalnej opłaty), które znalazłoby się w tym samym żłobku, co pierwsze. Opłaty bowiem w Opolu również należą do najwyższych w Polsce i przewyższają nawet stolicę, niemal jak wspomniane trywialnie truskawki czy zapewne wiele jeszcze innych produktów i usług. I coż? – w tej nad wszech miar prorodzinnej inicjatywie nie poparła nas nawet podobno pro-socjalna „łże-lewica”, która o zgrozo wmawiała publicznie, iż w żłobkach prywatnych jest znacznie drożej i należy się tylko cieszyć. Co gorsza, nie było też zdecydowanego zrozumienia ze strony opolskiego klubu „Razem dla Opolan” (czy też PJN), którym podobno tak bardzo leży na sercu polityka prorodzinna (?). Coś się obawiam, iż kiedy ucieknie z Opola ostatnia rodzina wtedy może się opamiętają ci ludzie. Przyjęcie naszej propozycji było raczej kwestią dobrej woli, aniżeli braku pieniędzy, gdyż tak na dobrą sprawę w samym Opolu jest bardzo mało rodzin z drugim dzieckiem, które mogłoby uczęszczać równocześnie do żłobka. Oczywiście kontrargument był do przewidzenia – skąd wziąć dodatkowe środki – czytaj: komu zabrać? Odpowiedź – pobudźcie konkurencję i jakiś elementarny ruch gospodarczy, a zaczną spadać ceny; w miejskiej kasie przybędzie pieniędzy z podatków bezpośrednich i pośrednich. Zmniejszy się bezrobocie i mieszkańcy zaczną więcej wydawać przede wszystkim tutaj. Naturalnie nie ja to wymyśliłem, ale dziwnym trafem ten mechanizm naczyń połączonych działa tylko wciąż nie u nas.
Na „socjalność” tej sesji wskazywała też uchwała powołująca nową jednostkę miejską „Miejskie Centrum Świadczeń” i rozbudowująca wydział świadczeń i pomocy społecznej miasta, a w tym kilka nowych urzędniczych etatów. Przy tak dużym bezrobociu wydaje się, że należałoby się cieszyć z każdego nowego miejsca pracy, z drugiej jednak strony wszystko wskazuje na to, iż rzesza beneficjentów opolskiej pomocy społecznej będzie się systematycznie zwiększać w tej dobie szalejących cen i pikującego stale bezrobocia. Wątpię jednak w poprawę jakości obsługi urzędniczej – sam zresztą pamiętam nie tak dawną wizytę w wydziale na ul. Budowlanych i minę łaskawie mnie strofującą pani urzędnik, kserując mi z dobrej woli dokumenty potrzebne do otrzymania „becikowego”, których kopie miałem obowiązek zapewnić. Do dziś czuję wyrzuty sumienia, iż tak naraziłem na koszty miejską sakwę. Ważkość spraw socjalnych wyraziły też kontrole komisji rewizyjnej w DPS „Dom Kombatanta” oraz w wydziale lokalowym jak i procedury przyznawania mieszkań komunalnych. Obie zalecające kolejne działania naprawcze – choć czy ktoś wyciągnie z nich właściwe wnioski? Wątpię. Kiedy usiłowałem zapytać przy okazji dyskusji tych punktów obrad o stan wykorzystywania funduszy europejskich, wciąż przecież otwartego EFS-u, to usiłowano mnie uciszyć „niemerytorycznoscią” zadawanego pytania. Co gorsza, mając pewien kontakt z DPS-em z powiatu brzeskiego, wiem, jak znaczna może to być pomoc dla dyrekcji wykorzystania środków zewnętrznych, a nie liczenie tylko na gminne zapisy budżetowe.
Ten socjalny charakter ostatniej sesji rady miasta wzmacniały też uchwały wprowadzające nowy regulamin funkcjonowania cmentarzy komunalnych oraz kolejne kontrowersyjne odrzucenia skarg obywateli naszego miasta przez większość rady (PO, RdO), a nawet niekiedy przy pomocy lewicy. Ten zadziwiająco obojętny, chłodny, typowo urzędniczy stosunek zarówno władz miasta jak i wspierającej go większości do bardzo często ludzkich dramatów, którzy we wielu przypadkach z powodu urzędniczego niedopatrzenia czy błędów utracili swój dorobek całego życia jest dla mnie wciąż nie do zaakceptowania.
Jedynym odejściem od tego socjalnego charakteru punktów obrad była jedna z autopoprawek do budżetu miasta zapisująca kolejne publiczne środki – tym razem – 300 tysięcy na organizację festiwalu, a konkretnie TVP zażądała tyle sobie za retransmisję 3 dnia festiwalu. Przypomnijmy tylko, iż w wyniku prawdopodobnie braku zdecydowania i umiejętnych negocjacji handlowo-biznesowych z TVP po raz pierwszy w historii opolskiego festiwalu trzeci dzień pozostawiono całkowicie nie tylko na barkach wątłej miejskiej kiesy (500 tys.), ale TVP zażądała sporej zapłaty za wykorzystanie sprzętu i retransmisji (nawet nie transmisji) koncertu trzeciego dnia. Telewizja Polska, do której statutowej misji publicznej należy promocja i upowszechnianie polskiej kultury, chyba zapomniała, iż opolski festiwal jest najstarszym w tej części Europy festiwalem, który odegrał jedną z największych ról w rozwoju polskiej muzyki en bloc. Straszenie nas wycofaniem się TVP z produkcji festiwalu, który nadal przynosi telewizji publicznej bardzo duże wpływy, jest co najmniej śmieszne i nieracjonalne. Prezydent miasta, który jest związany długoletnią umową z TVP i posiada prawo do marki opolskiego festiwalu, nie wykorzystał tego, co bezwzględnie uczyniła druga strona wobec trzeciego dnia festiwalu, manipulując otwartością i lukami zapisu umowy; nie postawił też na jedną kartę w umiejętnym handlowym szantażu i nie wymusił żadnych ustępstw ze strony TVP. Wyobraźmy sobie tylko ogólnopolski skandal, jaki wybuchłby, gdyby i tak już o nadszarpniętej reputacji TVP, która marnotrawi wciąż publiczne pieniądze na koszty utrzymania rozbudowanej biurokracji i nierentownej infrastruktury, zerwałaby umowę i zorganizowała opolski festiwal w innym mieście. Tym bardziej, iż na festiwal czeka nowy opolski amfiteatr, z którego budowy miasto wywiązało się wzorcowo. Być może prezydent obawiałby się skandalu podczas inauguracji nowego amfiteatru?
Nie chcę się wstawiać w świetle osoby zbyt podejrzliwej, ale wokół tego prawie 2 milionowego (w sumie 1,8 mln dop. red.) obciążenia jakie miasto lekką ręką bierze na siebie przy organizacji tegorocznego festiwalu unosi się jakaś nieracjonalna atmosfera ostrożności, uległości, a może nawet i strachu. Oby czasami jakieś inne, nazwałbym to na razie, polityczno-charakterologiczne względy nie odgrywały w tym przypadku znacznie większej roli. Przecież niekiedy na sesjach rady miasta urzędnicy „płaczą” i są nadzwyczaj skąpi, kiedy z kolegami z PiS chcemy tak naprawdę zainwestować i wesprzeć realnego człowieka poprzez choćby politykę prorodzinną (niższe opłaty za przedszkola, żłobki, becikowe samorządowe, miejsca pracy dla bezrobotnych rodziców…etc.), który jest istotniejszą inwestycją niż skompromitowana, próżna, coraz mniej misyjna TVP, która dryfuje dzięki ściąganym nam podatkom.
Mam wrażenie, iż wątpliwości – które poruszamy – wokół tegorocznej organizacji opolskiej festiwalu mają swoje źródło i wiążą się niestety z tajemnicą negocjacji i rozmów zakulisowych, jednak – praktyka uczy – iż, tam gdzie odgrywają rolę duże pieniądze, tam czasami dzieją się co najmniej rzeczy dziwne. Czas zresztą pokaże.
Autor: dr Marek Kawa, Radny Miasta Opola
Kawa się nadawa ;)
Szkoda że pisze to opozycja, a nie jest to wynik autentycznej analizy obecnie rządzących ich własnej pracy. W tej sytuacji wygląda na to , że mamy znowu polityczną przepychankę, z której nie koniecznie przeciętny
obywatel tego miasta może skorzystać.
Brawo Radni Opola – jedni z najlepszych radnych w Polsce
TAK TRZYMAĆ ! ! !