„Eingeladen zum Fest des Glaubens“ śpiewają z rozdanych wcześniej kartek ksero zgromadzeni w kościele pw. św. Marcina w Hattersheim kilka kilometrów od Frankfurtu nad Menem (Hesja). Rozpoczęła się uroczystość I Komunii Świętej. Pana Jezusa przyjmie dziś 37 odświętnie ubranych dzieci. Mszę św. celebruje rodowity Niemiec ks. proboszcz Frantz Lombek, wspomaga go miejscowy dziekan. W powietrzu czuć pośpiech; nic dziwnego, bo za dwie godziny, o 11.00 kolejna Komunia w kościele w Krifcie, jakieś 3 km od Hattersheim.
Rodzice i ich goście są zachwyceni. Ksiądz tak poprowadził mszę świętą, że każde z komunijnych dzieci musiało wystąpić przed ołtarzem i powiedzieć choćby parę słów. Wydaje się, jakby o to właśnie w tej całej uroczystości chodziło. Dzieci przejęte, przepięknie ubrane, świetnie wywiązały się z powierzonej im roli. Rodzice zadowoleni, chętnie sięgają do kieszeni i nie liczą nawet ile euro wrzucają do koszyka. Potem, gdy ksiądz wszystkim zbiorowo odpuścił grzechy, przystępują do sakramentu Eucharystii. Nieliczni tylko zostali w ławkach – najczęściej goście z Polski, dla których konfesjonał wciąż jeszcze ma duże znaczenie.
Ksiądz Lombek jakby przywykł do sytuacji. W kazaniu próbował coś wytłumaczyć wiernym, że tak nie można, że należy chodzić do kościoła w każdą niedzielę, a nie tylko w święta. Apelował do rodziców, żeby zwłaszcza dzieci posyłali na msze święte, ale chyba sam nie bardzo wierzył w to, że można coś zmienić. Zresztą dzieci też nie bardzo przeżywały to, co się działo. Wyjątkiem był tylko mały Benedykt, którego rodzice pochodzili z Opolszczyzny.
Jako jedyny z dzieci komunijnych miał przystrojoną bukszpanem gromnicę – tak jak wszystkie dzieci w Polsce.
Benedykt urodził się w Niemczech. Jego rodzice przyjechali do Niemiec 16 lat temu, na operację ich starszego syna Karola. Zostali. Jak wspominają, nie było im łatwo, ale Halina – matka Benedykta – urodzona w Choruli pod Opolem miała tzw. pochodzenie niemieckie, zresztą w Niemczech była już jej siostra i matka. Dużo trudniej było urodzonemu w Opolu Władkowi, potomkowi żołnierza walczącego o Polskę w Armii gen. Andersa. Musiał nauczyć się żyć od nowa. Udało się. Nauczył się języka, znalazł pracę i jakoś leci… już 16 lat. Żyje w Niemczech, mieszka w bloku przy Breslauer Strasse, żona gotuje mu po polsku, i kupuje polskie produkty za rogiem w sklepiku u jednego Rosjanina. Szkoda tylko, że dzieci nie chcą mówić po polsku, chociaż wszystko rozumieją. W ich domu mówi się na ogół po niemiecku.
10-letni Benedykt był jedynym dzieckiem, które poszło do I Komunii Św. w drugiej klasie szkoły podstawowej. Dostał specjalne zaproszenie od księdza proboszcza. Benek bardzo przeżywał ten dzień. Wychowano go po polsku. Co niedzielę rodzice chodzili z nim do kościoła. Potem, gdy podrósł, starszy brat Karol, który udziela się w kółku parafialnym, nauczył go odmawiać różaniec. Benuś jest ulubieńcem wszystkich starszych pań. W prezencie pierwszokomunijnym dostał od nich ok. 20 kartek z życzeniami. Ci co znają go z Kościoła, śmieją się, że rośnie im Benedykt XVII.
Kto wie, może i jest w tym jakaś racja? Czas pokaże. Póki co, Benedykt bardzo przeżywa sprawy wiary. Już kilka dni przed uroczystością, wieczorem przed snem, odmawiał różaniec. Nocą przed I Komunią Świętą, zasnął z różańcem w dłoniach. Po powrocie z kościoła, zamiast bawić się i liczyć prezenty jak inne dzieci, prosił mamę aby poczytała mu Biblię w obrazkach, którą dostał od jednej znajomej pani z kościoła… Odprężył się i wsiadł na swój nowy rower dopiero po mszy świętej o 17.00, na którą oprócz niego przyszło zaledwie 12 dzieci pierwszokomunijnych. – „To nikogo nie dziwi –wyjaśnia nam pani Halina. – Tu tak jest. Normalnie w niedzielę do kościoła chodzi niewiele osób. Kościół jest pełen wiernych jedynie na święta. Jutro dzieci komunijne mają wolne w szkole, ale mają pójść do kościoła. Nie sądzę aby było ich więcej niż dziesięcioro.
– Kolejny raz będzie można zobaczyć dzieci komunijne w czasie Bożego Ciała, gdy ładnie ubrane będą sypały kwiatki i mówiły wierszyki– dodaje pan Władek.
Zostałem na obiedzie pierwszokomunijnym. Były kluski śląskie, zrazy wołowe, modra kapusta oraz pieczeń z ziemniakami i przystawki. Zaproszeni goście, ze względu na moją obecność, rozmawiali po polsku. Oma Benedykta, Hedwig zostawiła swój dom w Choruli w 1988 r. i przyjechała do Niemiec do córki za 150 $. I tak została. Potem przyjechała jej druga córka Halina z rodziną. Jak twierdzi, za Polską nie tęskni, brakuje jej jedynie koleżanek, z którymi chodziła na różaniec. Czasami tylko wspomina swoją Chorulę. – pamiętam jak dziś, jak byłam młoda, to przez wieś przejeżdżał Adolf Hitler. Musieliśmy stać z podniesioną dłonią (na Sieg Heil) ubrani w brązowe koszule, krawaty i granatowe spódniczki lub spodnie. Trzeba było stać w zupełnej ciszy, przez kilka dni tłukł nam to do głowy nasz nauczyciel. Potem była wojna. Mój brat Gerhard zginął pod Stalingradem. Miał 18 lat. Potem władze komunistyczne zrobiły z nas Polaków. Nikt nas nie pytał, czego chcemy, a rodzice nie interesowali się polityką.
– A wie pani, kiedyś to był u nas papież Benedykt XVI. Moja Halina mówiła wierszyk – chwali się z dumą rozmawiając w języku polskim pani Hedwig.
Brat Benedykta Karol, ma 18 lat i mówi trochę po polsku, ale nie chce jeździć do Polski. Jego dom jest tutaj. Zresztą w szkole nie przywiązują zbytniej wagi do historii. W klasie razem z nim uczą się również Marokańczycy, Włosi, Turcy i Rosjanie i każdy z nich musiałby się uczyć własnej historii. Gdy przerabiali w szkole średniej II wojnę światową, to nauczyciel kazał im przygotować referat na podstawie książek i internetu. Potem nie było żadnej dyskusji, tak jakby tego problemu nie było. Teraz po 60. latach ważne jest co innego – język angielski i przedmioty zawodowe, które mają zapewnić lepszą przyszłość…
Autor: Tomasz Kwiatek