Panem et circenses wołali mieszkańcy miasta w starożytnym Rzymie i dostawali to, co chcieli. Amfiteatry, cyrki i hipodromy imperatorzy budowali w dużej ilości i ogromnych rozmiarów. Największy – Circus Maximum – rozbudowywany przez kolejnych władców mierzył 600 m. długości i 200 szerokości. Jego zarysy są widoczne do dzisiaj. Mieścił do 250 tysięcy widzów, a przy […]Panem et circenses wołali mieszkańcy miasta w starożytnym Rzymie i dostawali to, co chcieli. Amfiteatry, cyrki i hipodromy imperatorzy budowali w dużej ilości i ogromnych rozmiarów. Największy – Circus Maximum – rozbudowywany przez kolejnych władców mierzył 600 m. długości i 200 szerokości. Jego zarysy są widoczne do dzisiaj. Mieścił do 250 tysięcy widzów, a przy dostawianych trybunach nawet ponad 300 tysięcy. Owe tłumy fascynowały wyścigi konne rydwanów z zaprzęgiem dwukonnym, trzy, cztero, a nawet dziesięcio konnym. Zresztą szaleństwu widowiska ulegał nie tylko plebs – także patrycjat do cezarów włącznie.
To „sportowe” widowisko nie było bezpieczne – wszystkie chwyty były dozwolone, rydwany się rozbijały, woźnice wleczeni przez konie, często tracili życie. Tę atmosferę nieco oddaje film „Ben Hur” uważany za film z największym widowiskiem sportowym i z największą ilością kamer w historii kina. Mistrzowie powożenia zarabiali miliony sestercji np. Diodes po zwycięstwie w prawie czterech i pół tysiącu wyścigach wycofał się zarobiwszy 35 milionów sestercji (wg moich obliczeń, to równowartość około 17 milionów dolarów). Wielu woźniców młodo kończyło życie, a nawet byli mordowani przez wrogie ugrupowania.Gonitwy trwały przez cały dzień – tygodniami – to było rzeczywiście szaleństwo.
Jeszcze wcześniej były greckie olimpiady, a później w Konstantynopolu wyścigi kwadryg były jednocześnie polityczną rywalizacją między stronnictwami (to zaczęło się już w Rzymie). W średniowieczu entuzjazm tłumów był skierowany na rycerskie pojedynki. Polska ma swój ogromny w tym „sporcie” udział – to za sprawą Zawiszy Czarnego herbu Sulima – niezwyciężonego rycerza Europy. Uznanego przez cały kontynent. Mało kto wie, że z racji zwycięstw w turniejach rycerskich Zawisza stał się bodaj najbogatszym człowiekiem w Polsce. O Zawiszy wiedzą wszyscy, ale dwa wieki wcześniej syn Władysława Wygnańca a wnuk Bolesława Krzywoustego – Bolesław Wysoki (Przystojny) też był uważany za niezwyciężonego rycerza. Wspomina o nim Długosz w swojej kronice, iż po zwycięstwie pod Mediolanem jakiegoś Goliata, który wszystkich wyzywał od tchórzy – gdziekolwiek się pojawił ludzie sławili polskiego bohatera.
Innymi słowy – nihil novi sub sole…
Jednak teraz jest inaczej – zainteresowanie tłumów jest sterowane – oczywiście, piłka ma duży walor widowiskowy, to dziesięciokrotne zapasy , czy innego rodzaju walki. Machina reklamowa (propagandowa) ma zadanie ułatwione. W Polsce próbowano za komuny przedstawić Wyścig Pokoju za najważniejszą imprezę sportową świata. Pamiętam, że chwyty były podobne do dzisiejszych – drukowano podobizny kolarzy, zeszyciki do wklejania i już od pierwszej klasy podstawówki produkowało się kibiców. Ktoś spyta – w jakim celu. Otóż za komuny celem było odwrócenie uwagi od biedy. Co z tego, że po chleb były kolejki, skoro Królak wygrał Wyścig, ale mieliśmy jeszcze Szozdę Hanusika i supermistrza Szurkowskiego…
Kolarstwo jest mało widowiskowe, piłka nadaje się bardziej; obecnie to nie sprawa polityczna, tylko biznesowa. Za piłką idą miliony, może miliardy. Co w tym złego – ludzie mają chleb, potrzebne są igrzyska.
Otóż byłoby w porządku, gdyby nie kretyńskie przepisy pozwalające na wyniki nader bliskie zeru. Prowadzi to do tego, że „nie ma mocnych” – drużyna z Burkina Faso czy z przysłowiowego Gabonu zbiera się (wystarczy szybko biegać, a ludzie z poza Europy to potrafią) i co? „Ano, pokonamy Hiszpanię, Anglię i inne potęgi futbolu”. Zgłaszają się i rzeczywiście czasem pokonują. Później przedstawiciele tych „potęg” biadolą – „mieliśmy cały czas przewagę, ale oni mieli szczęście”, „po prostu pech pozbawił nas zwycięstwa” itp. Do tego dochodziło (teraz może mniej) kiepskie (tendencyjne) sędziowanie. Co to za dyscyplina sportowa, której wynik zależy od szczęścia – nie od poziomu drużyny.
W wielu sportowych dyscyplinach zmieniono przepisy, by zawody uatrakcyjnić, by wyniki były sprawiedliwe – np. w siatkówce, w tenisie stołowym, w brydżu wreszcie… O co tu idzie? Wystarczyłoby rozszerzyć np. bramkę do 20 m. (w rugby „bramką” jest cała szerokość boiska), zlikwidować instytucję spalonego i wyniki byłyby zawsze dwucyfrowe np. 75 do 20 – odzwierciedlałyby poziom drużyn. Dlaczego zatem tego się nie robi? Odpowiedź jest prosta i krótka – DLA KASY. Obecnie wszystkie państwa z chęcią uczestniczą w rozgrywkach, gdyż każda narodowa drużyna ma dzięki tym kretyńskim przepisom jakieś szanse na sukces. Gdyby przepisy zmieniono – przynajmniej połowa państw straciłaby zainteresowanie zdając sobie sprawę ze swojej mizerii. Wprawdzie widowisko byłoby lepsze i oceny sprawiedliwe, ale dla animatorów tego sportu zmniejszyłaby sie KASA i to jest ta podstawowa przyczyna utrzymywania durnego status quo.
Ubiera sie to w odpowiednie slogany – „urok piłki polega na tym, że każdy może wygrać”, każdy ma szansę. Rzecz jasna – każdy, który zapłaci i o to tylko idzie… Wszyscy podlegamy tej hucpie; z największą może na świecie propagandową machiną trudno wygrać. Niedola zresztą polega na tym, że najwięcej poszkodowanymi są… zawodnicy, którzy poświęcają życie na trening, a w efekcie … ich drużyna „nie ma szczęścia”.
Także sposoby ustawiania grup w wielkich mistrzostwach budzą wątpliwości. Np. Gdyby Polska znalazła się grupie „rosyjskiej”, a Rosja w „polskiej” – wówczas prawdopodobnie wygralibyśmy dwa pierwsze mecze, a później uleglibyśmy 3:0 Urugwajowi, lecz i tak zawodnicy byliby narodowymi bohaterami; rosyjscy zawodnicy doświadczyliby goryczy porażki. To wszystko jest bezsensowne i doprowadza nawet do rosnących szowinizmów. Właśnie zawodnicy powinni podnieść bunt, gdyż to bije w nich,.
Osobiście pozostaje mi kibicowanie innym sportowym dyscyplinom, w których doskonali się przepisy w racjonalnym kierunku.
Napisane przez: Janusz40