Nienawidzili ich komuniści, potępiał „Polski Londyn”. Propagandowo – z wzajemnością – występowała przeciw mikołajczykowskiemu PSL także część antykomunistycznego podziemia. Nie godząc się na sowiecką dominację, negowali sens zbrojnego oporu przeciwko narzuconej władzy. Prawdziwie ludową Polskę osiągnąć zamierzali jawnie, w oparciu o masowe poparcie i wynikające z porozumień jałtańskich gwarancje Zachodu. Mimo ogromnego ryzyka, z jakim wiązała się przynależność do ugrupowania, w szczytowym momencie liczyło ono osiemset tysięcy członków. Nie tylko ludowców.
17 października 1947 roku sekretarz ambasady Stanów Zjednoczonych w Warszawie odebrał pilną notę z prośbą o natychmiastowy kontakt. Jej nadawcą był Stanisław Mikołajczyk – były premier emigracyjnego rządu, a przez ostatnie dwa lata lider niezależnego od komunistów Polskiego Stronnictwa Ludowego, stanowiącego do niedawna ostatnią realną zaporę przed ich całkowitą dominacją. Jeszcze tego samego dnia wieczorem doszło do nieplanowanej narady kierowników placówki, od rana zaś rozpoczęły się prace nad możliwymi wariantami przerzucenia opozycyjnego polityka na Zachód.
„Zdecydowano – napisze niebawem George D. Andrews w ściśle tajnym memorandum dla Waszyngtonu – że w świetle odpowiedzialności moralnej, którą ponosimy z Anglikami w związku z tym, że skłoniliśmy Mikołajczyka do powrotu do Polski w 1945 roku, musimy […] podjąć kroki w celu ocalenia go przed opanowanym przez komunistów rządem polskim”. Po cichu dokonywał się ostatni akt, tyleż brawurowego co karkołomnego politycznego projektu, którego celem miało być swoiste odwrócenie „konieczności dziejowej”. Jego schyłek poprzedziły dwa lata ryzykownych, często śmiertelnie niebezpiecznych, zmagań. Ich niedoszłym zwieńczeniem miała być prawdziwie demokratyczna Polska.
Jałta i co dalej?
Gdy w pierwszych miesiącach ostatniego roku wojny społeczeństwa wolnego świata odliczały dni do upadku hitlerowskich Niemiec, sytuacja walczącej od samego początku w obozie Sprzymierzonych Polski rysowała się coraz tragiczniej. Trudne od dawna położenie, w obliczu postanowień konferencji jałtańskiej, stawało się beznadziejne, rodząc poważne rozdźwięki między ostentacyjnie protestującym przeciw krymskim decyzjom Rządem RP na Uchodźstwie a domagającym się od niego konkretnych posunięć kierownictwem Polski Podziemnej. „Na co Rząd liczy odrzucając postanowienia? Jaki ma dalszy plan? […] Milczenie Wasze jest zgubne” – alarmowało Londyn to ostatnie, nawiązując do braku pozytywnych wskazówek dalszego postępowania. Liderzy konspiracyjnych stronnictw coraz poważniej rozważali konieczność wzięcia sprawy w swoje ręce i przejścia do jawnego działania w nowej rzeczywistości. Koncepcja ta szczególną popularność zyskiwać zaczęła w szeregach najliczniejszej z krajowych sił politycznych – w Stronnictwie Ludowym (SL).
Gdy rząd w osamotnieniu występował przeciwko krymskiemu dyktatowi mocarstw, pozostający na emigracji Stanisław Mikołajczyk coraz wyraźniej skłaniał się ku innej drodze. Postulował powrót do opanowanego przez komunistów kraju, wierząc, że przy poparciu Anglii i Stanów Zjednoczonych – to, w przeciwieństwie do ignorowanego przez sojuszników legalnego gabinetu, posiadał – uda mu się stworzyć siłę polityczną, będąca w stanie zmusić komunistów do przeprowadzenia wolnych wyborów. Gwarantowała je stronie polskiej konferencja jałtańska.
Podjęta przez przywódcę ludowców gra musiała budzić poważne zastrzeżenia. Od początku kolidowała bowiem ze stanowiskiem legalnego rządu, a jej tłem były narastające w kraju prześladowania, dotykające także wybitnych działaczy ruchu ludowego. Depesze nadchodzące z Polski nie pozostawiały co do tego wątpliwości. Jedna z nich, odczytana przez Londyn w ostatnich dniach kwietnia, informowała: „Na Plantach w Krakowie zamordowany przez NKWD Wiatr Narcyz, […] jeden z najlepszych dowódców i organizatorów Batalionów Chłopskich, kawaler Virtuti Militari”. Znamienne, że gdy w czerwcu 1945 roku w Moskwie podpisywano długo negocjowane porozumienie o utworzeniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej (TRJN) z Mikołajczykiem jako wicepremierem, kilka ulic dalej odbywał się ponury spektakl „sądu” nad przywódcami Polski Podziemnej. Z perspektywy „Polskiego Londynu” określany mianem „kapitulanta” i „kawalera jałtańskiego” polityk swoją decyzją legitymizował władzę komunistów, jednak znaczna część polskiego społeczeństwa przyglądała się rozpoczętej przez niego grze z ogromną nadzieją.
„Jatki są w pełnym toku. Kraj coraz bardziej przypomina rzeźnię”
Zaczęło się na dobre 27 czerwca. Przybywającemu do Warszawy politykowi mieszkańcy zgotowali entuzjastyczne przyjęcie, nieporównywalne z reżyserowanymi powitaniami „demokratów” mianowanych przez Moskwę. Kolejne tygodnie jednoznacznie wskazywały, że podjęta przez komunistów akcja tworzenia podległych sobie, kontrolowanych przez liczne wtyczki, atrap tradycyjnych polskich partii, w stosunku do Stronnictwa Ludowego zakończy się fiaskiem.
Autorytet Mikołajczyka, ale także pozostałych, często – jak w przypadku byłego Delegata Rządu na Kraj Stefana Korbońskiego, komendanta Batalionów Chłopskich (BCh) Franciszka Kamińskiego czy powracającego z moskiewskiego „procesu szesnastu” Kazimierza Bagińskiego – wychodzących z podziemia z piękną kartą przywódców, wsparty powszechnym entuzjazmem społeczeństwa, okazywał się zbyt silny. Impetu akcji nadawał także symboliczny raczej, ale mający swoją wagę, patronat Wincentego Witosa – premiera Rządu Obrony Narodowej z 1920 roku, formalnie pełniącego funkcję prezesa stronnictwa.
Jednak jawna działalność w nowych realiach niosła za sobą określoną cenę. Tę stronnictwo płacić zaczęło bardzo szybko. Jeszcze przed oficjalnym powołaniem PSL, które nastąpiło 22 sierpnia, podpisany został traktat, na mocy którego TRJN ostatecznie uznawał nową granicę wschodnią. Ludowcy brali tym samym na siebie współodpowiedzialność za niepopularną decyzję, stanowczo potępianą przez „Polski Londyn”, ale także dużą część usposobionego niepodległościowo społeczeństwa. Kolejne miesiące przynosiły następne, mniej lub bardziej istotne taktyczne kompromisy. Ich negatywny wydźwięk potęgowało ostentacyjne – zdaniem wielu przesadnie – odcinanie się i piętnowanie rządów przedwrześniowych oraz emigracji. Elementem budzącym liczne kontrowersje, nie będącym jednak – jak się zdaje – ustępstwem taktycznym, lecz świadomym posunięciem politycznym ruchu, była akcja ujawnieniowa, firmowana przez zasłużonych zwierzchników BCh.
Dalsze utrzymywanie – choćby w pogotowiu – własnych oddziałów zbrojnych uważali za bezcelowe. Zdecydowani na jawną walkę polityczną, twierdzili, że opór zbrojny paradoksalnie dodaje argumentów komunistom, dlatego też rozpoczęli oficjalną, odbywającą się pod patronatem Stronnictwa, akcję „wychodzenia z lasu”.
Akcję tę umiejętnie rozgrywali propagandowo, bowiem defilady ujawniających się całymi obwodami struktur BCh – Bataliony stanowiły drugą po AK siłę doby okupacji – były wymownymi demonstracjami możliwości ruchu ludowego. Miała tez ona swoją drugą stronę – ludowcy liczyli na obsadzenie „chłopcami z lasu” terenowych struktur Milicji, a nawet – co na krótką metę niekiedy się udawało – Urzędów Bezpieczeństwa.
Taktyka ta, pozwalając działać, nie zapewniała bynajmniej bezpieczeństwa. Struktury formalnie współrządzącego ugrupowania poddawane były nieustannym represjom, włącznie z działającymi szczególnie odstraszająco mordami politycznymi. Bliski współpracownik Mikołajczyka, Stefan Korboński, w czasie wojny stojący na czele Kierownictwa Walki Cywilnej, w grudniu 1945 roku notował: „Jatki są w pełnym toku. Kraj coraz bardziej przypomina rzeźnię”. Z rąk komunistów ginęli nie tylko szczególnie narażeni aktywiści z prowincji, jak lokalny bohater BCh mjr Stanisław Sokołowski, ale także ludzie „z organizacyjnej góry”, by wspomnieć wiceprzewodniczącego Okręgu Krakowskiego PSL, Władysława Kojdera. Co charakterystyczne, zabójstwa te często dokonywane były przy świadkach, tak, by z jednej strony „wybić z głowy PSL”, z drugiej – pokazać bezkarność „bezpieczeństwa”. Mimo wytwarzanej przez komunistów psychozy, Stronnictwo błyskawicznie rosło. Mikołajczykowi podporządkował się nawet dotychczasowy prezes „lubelskiego” SL – Stanisław Bańczyk, który stał się od tej pory jednym z wyróżniających się krytyków reżimu. „Co [komuniści] robią z byłymi żołnierzami Batalionów Chłopskich, co na wsi robi bezpieka – Bańczyk to wszystko mówił publicznie! To przenikało” – wspominał Jan Józef Lipski, wówczas niespełna 20-letni były AK-owiec.
Kierunek: wolne wybory!
Ugrupowanie, w początkowym okresie przyciągające głównie ludowców, coraz wyraźniej stawało się ruchem jawnego sprzeciwu wobec sowietyzacji Polski. Nie tylko sympatyzowali z nim, ale także wstępowali w jego szeregi ludzie o różnych rodowodach ideowych. Sytuację trafnie charakteryzowało Sprawozdanie Informacyjne pozostającego w podziemiu Stronnictwa Narodowego (SN): „Reżim rządzący został zaskoczony, zanim ocenił rozmiary akcji – PSL stało się siłą niemożliwą do zlikwidowania w drodze zwykłych represji. […] W tej chwili toczy się otwarta wojna na śmierć i życie między PPR […] a PSL, które może liczyć na kartki wyborcze nie tylko swych członków, lecz – mimo swe udowodnione grzechy i wady – także pozostałych kół społeczeństwa polskiego”. Związany z resztkami wchłoniętego przez mikołajczykowców „lubelskiego” SL „Zielony Sztandar” wołał w tym samym czasie: „Kto się pcha do PSL-u? […] Czyż nie jest charakterystyczny fakt wysuwania w powiatach na stanowiska kierownicze ludzi, którzy jeszcze niedawno przebywali w bandach leśnych?”.
Zneutralizowanie rosnącej siły stawało się dla reżimu kwestią priorytetową. Nie zaprzestając represji, komuniści wzmożyli nacisk, by ludowcy poparli koncepcję Bloku Demokratycznego – wspólnej listy wyborczej, mającej zrzeszać wszystkie zalegalizowane partie. Zgoda Mikołajczyka na takie rozwiązanie oznaczałaby w praktyce rezygnację z fundamentalnego celu – doprowadzenia do wolnych wyborów. Mimo wielomiesięcznych rozmów, którym towarzyszyła nagonka propagandowa na partię „postępowaniem swym odcinającą się od obozu demokracji”, ludowcy wariant ten odrzucali, konsekwentnie dążąc do wyborów i wystawienia w nich własnej listy.
Znakomitym świadectwem kursu, jaki obrało stronnictwo był pierwszy ogólnopolski Kongres PSL w styczniu 1946 roku. Delegaci podnieśli postulat wprowadzenia rzeczywistego trójpodziału władzy, opowiadając się za systemem demokracji parlamentarnej z silną pozycją samorządów. Za właściwy model gospodarki uznali model wielosektorowy (własność prywatna, państwowa, spółdzielcza), kładąc nacisk na szczególną rozbudowę spółdzielczości. Zasadniczo poparli też kierunek realizowanej reformy rolnej, zwracając jednak uwagę na negatywne skutki nadmiernego rozdrobnienia gospodarstw.
Podczas kongresu mocno wybrzmiały postulaty dotyczące swobód obywatelskich. Ludowcy żądali przywrócenia wolności słowa, swobody zrzeszeń, wreszcie – zniesienia Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i wyprowadzenia z Polski wojsk ZSRR. Jednak na tej samej imprezie – i właśnie to stało się motywem przewodnim w relacjach propagandowych – wybrany w miejsce zmarłego Witosa prezes Mikołajczyk jednoznacznie odciął się od podziemia zbrojnego. Zaznaczając, że PSL konsekwentnie opowiadał się za amnestią, mającą oddzielić „zbałamuconych i zastraszonych porządnych ludzi od pospolitych zbrodniarzy”, dodawał: „Potępialiśmy i potępiamy: NSZ, agentów Andersa, maruderów i pospolitych zbrodniarzy”.
Trudne relacje z podziemiem
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na szczególnie złożony problem stosunku PSL do antykomunistycznego podziemia. Tak ostre stanowisko, niewątpliwie po części warunkowane „taktycznie”, poniekąd wynikało też z doświadczeń ludowców i rzeczywistych nastrojów panujących w szeregach PSL. W podobnym duchu Mikołajczyk występował już dwa miesiące wcześniej w Warszawie, gdzie piętnując „bratobójcze mordy NSZ”, sprytnie dodawał, że „przelanie krwi bratniej jest zbrodnią […] i musi być potępione z którejkolwiek pochodziłoby strony”. Nie bez przyczyny też – jak się zdaje – zarówno w powyższej wyliczance, jak i w przemówieniu warszawskim, eksponowane miejsce zajmowało NSZ, nie było natomiast mowy o „zbrodniarzach z WiN-u” czy „mordercach spod znaku AK”.
Kierownictwo podziemia poakowskiego od samego początku do gry podjętej przez ludowców ustosunkowało się pozytywnie. Już dwa tygodnie po powrocie Mikołajczyka w zawierających wskazówki polityczne Delegatury Sił Zbrojnych (DSZ) Materiałach dla terenu nakazywano wsparcie jego akcji, zaznaczając: „Zaufanie, jakim naród obdarza prem. Mikołajczyka jest dzisiaj bardzo duże. Należy to zaufanie podtrzymywać”. Przywódcy DSZ, a następnie utworzonego w jej miejsce Zrzeszenia WiN wierzyli, że poprzez wzmocnienie pozycji ludowców w rządzie uda się znieść wszechwładzę znienawidzonej bezpieki, wzmocnić wpływy polskie w wojsku, a ostatecznie – doprowadzić do prawdziwie wolnych wyborów. I oni bowiem właśnie w gwarantowanych przez Zachód wyborach widzieli drogę wyjścia z powojennego impasu. Nie bez znaczenia pozostawała wreszcie konsekwentnie forsowana przez WiN-owską centralę kwestia „rozładowania lasów” i zastąpienia oporu zbrojnego, walką polityczno-propagandową.
Istniała tu zatem względna zbieżność celów, przejawiająca się wspólną „grą na wolne wybory”. Choć listy z propozycją współpracy, nadesłane Mikołajczykowi przez Delegata Sił Zbrojnych płk. Jana Rzepeckiego, pozostały bez odpowiedzi (ten pierwszy traktował je chyba w kategoriach potencjalnego pocałunku śmierci), stosunek kierownictwa, a przede wszystkim – dołów stronnictwa, do struktur poakowskich był, jeśli nie relatywnie przychylny, to życzliwie neutralny. Inaczej wyglądały relacje z podziemiem nacjonalistycznym, z którym już w trakcie okupacji niemieckiej ludowcy mieli liczne zatargi. Odmienność koncepcji politycznych oraz strategii działania w nowej rzeczywistości jeszcze je pogłębiała.
Narodowcy dalecy byli bowiem od kurtuazji wobec ludowców. „Po wejściu Mikołajczyka do TRJN podjęta była [przez Ruch Narodowy] bardzo silna akcja przeciw Mikołajczykowi i PSL, nazywająca Mikołajczyka zdrajcą” – donosiło sprawozdanie WiN-u. Działalność ludowców traktowali oni w kategoriach osłabiania pozycji legalnego rządu, widząc w ambicjach PSL zagrożenie dla własnych aspiracji. Stanowczo krytykowali też radykalizm społeczny „zdominowanego przez byłych wiciowców [Związek Młodzieży Wiejskiej „Wici” – radykalna organizacja ludowa – red.]” ugrupowania. Uważali ponadto, że funkcjonujące pod płaszczykiem opozycyjności PSL, w gruncie rzeczy przyjęło szczerą orientację prosowiecką i dąży do podporządkowania sobie życia politycznego w kraju. Autor cytowanego już wyżej Sprawozdania Informacyjnego Prezydium SN, powstałego na kilka tygodni przed kongresem, zauważał: „PSL jest wartościowszym kandydatem na agenturę Rosji niż PPR, ponieważ posiada wpływy w masach, których PPR jest pozbawiona”.
Niechęć między obozami potęgował fakt, że podziemie narodowe z góry odrzucało obrany przez ludowców kierunek „na wolne wybory”, stawiając raczej na szybki wybuch kolejnego konfliktu, co wiązało się z podsycaniem – szczególnie w początkowym okresie – dalszej antykomunistycznej akcji zbrojnej. Odpowiedzialnością za nią propaganda komunistyczna obarczała ludowców.
Jednak referendum: Na pierwsze: NIE! – potem dwa razy TAK!
Po kongresie szeregi PSL nadal rosły. Wykorzystując niezaprzeczalne poparcie mas, Mikołajczyk starał się naciskać reżim, by jak najszybciej zarządzone zostały wybory. Komuniści, nie mogąc „zmajoryzować” stronnictwa poprzez wciągnięcie go do Bloku Demokratycznego, postanowili grać na czas. Zaostrzające się relacje między patronującymi Mikołajczykowi zachodnimi demokracjami a Moskwą, zwiastowały, że walkę z PSL będzie można niebawem prowadzić bardziej stanowczo, nie oglądając się na opinię międzynarodową. Póki co, powołując się na niestabilną ciągle sytuację w kraju – jednym z głównych pretekstów było funkcjonowanie „licznych band” – utrzymywali status quo, zapowiadając, miast wyborów, nie przewidywane postanowieniami konferencji w Jałcie referendum ludowe. Czas ten zamierzali wykorzystać na osłabienie PSL. Sprawozdanie WiN-u z kwietnia 1946 roku alarmowało: „Ostatnio wydane przez KC PPR instrukcje kładą bardzo silny nacisk na opanowanie PSL, celem skruszenia jego siły liczbowej, przez robienie rozłamów. […] Z próbą rozłamu w PSL należy się poważnie liczyć”.
Sprzeciw wobec referendum, w obliczu ogromnej dysproporcji „argumentów siły” na korzyść PPR, okazał się daremny, choć ludowcom – co wzięto za sukces – udało się wymusić publiczne zapewnienie premiera Osóbki-Morawskiego, że właściwe wybory odbędą się na jesieni. Tymczasem z końcem kwietnia wyznaczono termin referendum. Zamiast wybierać – Blok Demokratyczny czy PSL, Polacy mieli odpowiedzieć na pytania: „1. Czy jesteś za zniesieniem Senatu? 2. Czy chcesz utrwalenia w przyszłej konstytucji ustroju gospodarczego wprowadzonego przez reformę rolną i unarodowienie podstawowych gałęzi gospodarki narodowej z zachowaniem podstawowych uprawnień inicjatywy prywatnej? 3. Czy chcesz utrwalenia zachodnich granic na Bałtyku, Odrze i Nysie Łużyckiej?”.
Dobór pytań „zaproponowany” przez komunistów stawiał PSL w szczególnie trudnej sytuacji. ANa każde z nich stronnictwo w normalnych okolicznościach odpowiedziałoby „TK”. By odróżnić się od obozu PPR – optującego właśnie za głosowaniem 3 x TAK – ludowcy przyjęli stanowisko negatywne wobec „propozycji” zniesienia wyższej izby parlamentu.
W trakcie kampanii przedreferendalnej represje wymierzone w członków partii znacząco wzrosły.
Największą skalę osiągnęły sankcje administracyjne, polegające na rozwiązywaniu lokalnych kół ugrupowania, zakazywaniu wieców czy ograniczaniu możliwości wydawania prasy. W myśl nowej taktyki „bezpieczeństwa”, wielu działaczy aresztowano pod pretekstem rzekomej przynależności do „band”. Z terenu nadchodziły informacje o kolejnych przypadkach zabójstw szczególnie aktywnych PSL-owców. „Nacisk władz policyjnych i PPR na PSL wzmaga się z każdym dniem. Przejawia się to w nasileniu mordów politycznych, których ofiarą padają najwartościowsi i najczynniejsi działacze stronnictwa” – donosił sprawozdawca WiN-u.
W okresie tym coraz wyraźniej ujawniać zaczęły się też – sygnalizowane przez podziemie – tendencje rozłamowe. Urzeczywistnią się one w okolicach plebiscytu, nie wyrządzając ostatecznie stronnictwu większych szkód.
Referendum przeprowadzono 30 czerwca 1946 roku, jednak przez kolejne dni – mimo nacisków ludowców i opinii międzynarodowej – nie podawano jego wyników. Te ogłoszono dopiero 12 lipca, gdy przybyłej na tę okoliczność z Moskwy kilkunastoosobowej grupie pod dowództwem płk. Aarona Pałkina, udało się odpowiednio spreparować protokoły głosowań. Gdy komuniści ogłaszali zwycięstwo Bloku Demokratycznego, PSL protestował. Mikołajczyk zorganizował nawet konferencję prasową z udziałem zachodnich dziennikarzy, podczas której wprost powiedział o dokonanych fałszerstwach oraz terrorze, jaki towarzyszył referendum. Wbrew nadziejom PSL, przedstawione fakty nie wywołały większych reperkusji. Mimo dramatycznych okoliczności gra toczyła się dalej. Celem nadal pozostawały wolne wybory, a znane ludowcom orientacyjnie rzeczywiste wyniki głosowania, wzmacniały przekonanie o sile stronnictwa.
„Polacy, Bracia Chłopi, Ludowcy – do wyborów!”
Choć komuniści nie zamierzali dotrzymywać publicznej deklaracji złożonej w okresie przedreferendalnym, jesienią, po wielu miesiącach odwlekania decyzji, zarządzili wyczekiwane wybory. Ich termin wyznaczono na 19 stycznia 1947 roku. Nim jednak do tego doszło, na prześladowaną partię spadł cios z zupełnie nieoczekiwanej strony. Podczas głośnego wystąpienia, amerykański sekretarz stanu John Byrnes zakwestionował ostateczność zachodniej granicy Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej. Polacy przyjęli rzeczoną mowę ze zrozumiałym oburzeniem. Wydźwięk enuncjacji potęgował fakt, że słowa te padły w Stuttgarcie. Wypowiedź polityka stała się dla „prasy demokratycznej” znakomitym pretekstem do ataku na „reakcyjne”, „popierane przez zachodnich imperialistów” stronnictwo. Jednocześnie cenzurowano wszelkie, płynące z szeregów PSL, głosy atakujące stanowisko zachodniego dyplomaty, perfidnie oskarżając partię… o milczenie.
W takiej atmosferze, pod koniec września, Mikołajczyk zdecydował się poprzeć głośną uchwałę o odebraniu obywatelstwa polskiego kilkudziesięciu oficerom polskim pozostającym na emigracji. Byli wśród nich generałowie Anders i Maczek. Decyzja ta, wypominana mu przez lata, usprawiedliwiana będzie często względami taktycznymi. Czy jednak stały za nią tylko one? Mikołajczyk dobrze pamiętał liczne wysuwane pod jego adresem przez niezłomnych oskarżenia. Niespełna rok wcześniej na warszawskim zjeździe stronnictwa grzmiał: „Panowie sanacyjni pułkownicy wyliczają jednym tchem wszystkie zdrady, popełnione w mym dość krótkim życiu, za to tylko, że przyjechałem do Polski, a jednocześnie zwalczają pomoc UNRRY i Polonii amerykańskiej czy inwestycje gospodarcze. To – ciągnął – jest zdrada, popełniana przez ludzi żyjących w wygodzie i dobrobycie na Narodzie Polskim”. Głosując nie wiedział, że rok później podobna uchwała dotyczyć będzie jego.
Pętla wokół Stronnictwa zaciskała się coraz mocniej. Dobrą – mimo wszystko – z perspektywy ludowców wieść o zarządzeniu wyborów szybko poprzedził następny krok reżimu, jakim było uchwalenie nowej ordynacji wyborczej. Zgodnie z przyjętym głosami Bloku Demokratycznego „prawem”, decyzje o składach komisji zapadać miały już nie na szczeblu powiatów – gdzie PSL stanowił jeszcze realną siłę – lecz w całkowicie opanowanych przez komunistów „województwach”.
Podjęta przez reżim gra na czas procentowała – w wyniku narastającej polaryzacji na płaszczyźnie międzynarodowej, parasol ochronny roztaczany nad opozycją przez Anglosasów z każdym dniem tracił znaczenie. Mimo jawnych już w tym czasie prześladowań, stronnictwo zdecydowało się nie ustępować. Agitację „za Mikołajczykiem” prowadził niezależnie od struktur stronnictwa poakowski WiN. „W wyborach bierzemy czynny udział!” – wołał organ zrzeszenia, „Orzeł Biały”, dodając: „Manifestacją całego społeczeństwa wobec znienawidzonych komunistów, jak też i wobec zagranicy, będzie to masowe głosowanie na PSL”. Ludowców zalecała wesprzeć tym razem nawet część podziemia narodowego.
Symboliczne wzmocnienie przyszło także „z lewa”. Po stronie Mikołajczyka stanął bowiem znany, cieszący się autorytetem, socjalista – Zygmunt Żuławski. Wcześniej podjął on próbę odwrócenia prokomunistycznego kursu PPS, której doły ciągle w wielu regionach zdominowane były przez niepodległościowców. Wobec fiaska akcji i niedopuszczenia do udziału w wyborach zaproponowanej przez niego listy niezależnych socjalistów, ostentacyjnie podjął współpracę z Mikołajczykiem, decydując się na start u boku ludowców. W lutym, już z mównicy sejmowej, Żuławski wykrzyczy: „To, co zobaczyłem, przekroczyło wszystkie moje oczekiwania i obawy. To nie były swobodne wybory, to w ogóle nie były wybory, lecz zorganizowana przemoc nad wyborcą i jego sumieniem!”.
Ogromna determinacja, jaką wykazały w okresie przedwyborczym siły sprzeciwiające się dalszej sowietyzacji Polski, nie mogła przynieść skutków.
Na próby organizowania przez PSL oddolnej kontroli procesu wyborczego, „bezpieczeństwo” zareagowało rozkazem płk Brystigierowej: „Tworzenie przez PSL jakichkolwiek >>straży ochronnych<< będzie traktowane jako organizowanie lub posiłkowanie akcji terrorystycznej podziemia i w stosunku do nich wyciągane [będą] odpowiednie wnioski włącznie do stawienia pod sąd doraźny”.
Scenariusz z okresu referendum powtarzał się w jeszcze brutalniejszej odsłonie. Według oficjalnych wyników, na cieszące się ogromnym poparciem Stronnictwo oddało głos ledwie 10% uczestników „wyborów”. Największa przeszkoda na drodze do sowietyzacji Polski ulegała marginalizacji. Dawny entuzjazm, zastępowała postępująca atrofia. WiN-owski raport o nastrojach wewnętrznych informował: „Działalność [PSL] została zupełnie zduszona przez władze bezpieczeństwa. Przypływ członków zupełnie ustał. Odwrotnie – pojawia się w dołach ferment i odpadanie poszczególnych kół”. Cel, z którym wiązano tak duże nadzieje, okazywał się nieosiągalny. Wzmocnieni zwycięstwem komuniści w lutym ogłosili kolejną amnestię, której popularność potężnie uderzyła w struktury niepodległościowego podziemia. Sytuacja była względnie opanowana.
Ponawiane przez Mikołajczyka protesty nie przynosiły już żadnego skutku, tak samo, jak propozycje forsowane na forum Sejmu Ustawodawczego przez nieliczny klub parlamentarny PSL. Nie ustawały natomiast prześladowania, którym towarzyszyły coraz częstsze oskarżenia funkcjonujących nadal struktur stronnictwa o wspieranie „reakcyjnego podziemia”. Ich kulminacja nastąpiła latem, gdy ruszył głośny „Proces krakowski”. Na ławie oskarżonych zasiedli wspólnie członkowie II Zarządu WiN z płk. Franciszkiem Niepokólczyckim na czele oraz znani działacze PSL, wśród nich sądzony wcześniej w moskiewskim procesie przywódców Państwa Podziemnego – Stanisław Mierzwa.
„Zieloni wyklęci”
Równolegle komuniści rozprawiali się ze stronnictwami ludowymi innych krajów Bloku Wschodniego. Aresztowani zostali przywódca rumuńskiej Partii Narodowo-Chłopskiej Iuliu Maniu oraz Nikoła Petkov – lider analogicznego ugrupowania w Bułgarii. Ten ostatni po błyskawicznym procesie został skazany na karę śmierci i 23 września 1947 roku stracony. W tym samym czasie wezwanie do Ministerstwa Bezpieczeństwa Wewnętrznego otrzymał Stanisław Mikołajczyk. Przesłuchujący go stalinowski śledczy, Adam Humer, zapamięta głównie jedno – niewyobrażalnie się pocił, choć „to była dopiero jesień, […] nie paliło się w kaloryferze”.
Ucieczka Mikołajczyka z Polski oznaczała faktyczny kres trwających ponad dwa lata zmagań ludowców. Zmagań, w których – mimo powszechnych represji, jakie wymierzono w PSL – bezpośredni udział wzięło ok. 800 tysięcy obywateli!
Na tyle bowiem historycy szacują liczbę członków ugrupowania w kulminacyjnym momencie, latem 1946 roku. Wszyscy oni – także po jego wyjeździe, na który szeregowi członkowie nie mieli szans – narażeni byli na różnego rodzaju prześladowania. Tysiące trafiły do stalinowskich więzień i aresztów, co najmniej 140 – wg sporządzonej przez władze Stronnictwa listy – działaczy, podjętą u boku Mikołajczyka próbę odwrócenia biegu historii przypłaciło życiem.
Choć nasza polityka pamięci od kilku lat skoncentrowana jest przede wszystkim na pierwszych latach powojennych, o bohaterstwie tych, którzy postanowili walczyć z sowietyzacją jawnie, ciągle mówi się niewiele. Ich gra, znacznie mniej atrakcyjna od romantycznego oporu zbrojnego, dodatkowo obfitująca w różne – z dzisiejszej perspektywy trudne do zaakceptowania – kompromisy, psuje dychotomiczny obraz powojennej Polski, w której naprzeciwko siebie stać miały dwa obozy: „Wyklętych” i „czerwonych”. Gdy zastanowić się – jaki bilans mogłyby mieć pierwsze lata Polski Ludowej, gdyby nie dwuletnia obecność patrzącego na ręce, nagłaśniającego, wreszcie – interweniującego PSL-u, wniosek może być tylko jeden: powinniśmy to zmienić.
Bartosz Wójcik www.jagiellonski24.pl