„Z jednej strony zostałem źle zrozumiany, a z drugiej – sam nie wyraziłem się jasno”. Ostro odpowiada też Bartłomiejowi Misiewiczowi z MON: nie będzie człowiek bez honoru rozkazywał oficerowi Wojska Polskiego.
Pułkownik Adam Mazguła może mieć poczucie, że został sam. Choć po części sam jest sobie winien. Przemawiając na wiecu zorganizowanym w proteście przeciw tzw. ustawie dezubekizacyjnej, wspominając stan wojenny, stwierdził: „Dochowano jakiejś kultury w tym wszystkim, w tym całym zdarzeniu”. Słuchaczy wprowadził w konsternację, bo brzmiał, jakby negował zbrodnie, do jakich doszło po 13 grudnia 1981 roku.
Natychmiast od jego wypowiedzi – i od niego samego – zdystansowali się liderzy opozycji, którzy wraz z nim sygnowali list otwarty zachęcający do masowych protestów 13 grudnia. W tym Lech Wałęsa, Grzegorz Schetyna i Ryszard Petru. – Jego słowa obrażają takie osoby jak Wałęsa czy Władysław Frasyniuk. Nie powinno się robić takich rzeczy. Nie można relatywizować rocznicy stanu wojennego – mówił Schetyna.
Oburzenia nie krył obóz władzy i prawicowe media, gdzie płk. Mazguła szybko stał się symbolem starego systemu, esbekiem, obrońcą stanu wojennego. – Występowanie z taką osobą czy pod wspólną odezwą, ich wspólne maszerowanie, pokazuje kompromitację takich środowisk, jak PO czy Nowoczesna – komentował w Polskim Radiu senator PiS, Jan Maria Jackowski. Płk Mazguła – wcześniej znany z bezpardonowych ataków na przeciwników – przez kilka dni był także negatywnym bohaterem „Wiadomości”.
Czuję, że zaatakował mnie system barbarzyński. Media publiczne stosują najniższą z możliwych metod działania. Mogę to porównać tylko ze strategią działania stalinizmu, komunizmu, faszyzmu. Płk Adam Mazguła
Sam pułkownik twierdzi, że w trakcie swojego wystąpienia nie wyraził tego, co naprawdę miał na myśli. – Zależy mi na tym, by to wytłumaczyć – mówi w rozmowie z dziennikarzami. – Bo z jednej strony zostałem źle zrozumiany, z drugiej – sam mam pretensje do siebie za sposób, w jaki się wyraziłem. Stan wojenny był złem, to nie ulega wątpliwości! Mówiłem natomiast o „kulturze stanu wojennego”, która wytworzyła się między wojskiem a społeczeństwem. Ludzie przynosili żołnierzom ciepłą herbatę i zupę, gdy ci marzli; ludność cywilna z kolei mogła liczyć na przymykanie oczu w niektórych sprawach. Powtarzam: nie mówiłem o systemie, oczywiście absolutnie złym, lecz o zwykłych ludziach czy żołnierzach, którzy w tej dramatycznej sytuacji starali się zachować społeczną kulturę – tłumaczy.