weszlo.com: cała Polska w cieniu Kluczborka. Dlaczego MKS Kluczbork ma fanów w całym kraju?

Autor Obywatelski

Są miejsca w Polsc20161123_141244-700x525e, gdzie kibiców gości traktuje się jak zło konieczne. Są miejsca w Polsce, gdzie kibiców gości się unika. Miejsca, w których stanowią problem, miejsca, w których ich przyjęcie jest postrzegane jako dramat. I jest Kluczbork. Mała miejscowość z niewielkim klubem, który w kwestii gościnności już dawno skasował wszystkie stadiony Ekstraklasy i resztę krajowej konkurencji. Czym MKS podbił serca kiboli z Łodzi, Katowic czy Zabrza? Sprawdziłem sam, zresztą nie po raz pierwszy.
– Gdy zdobywaliśmy kolejne awanse i zaczęły do nas przyjeżdżać większe grupy kibiców, okazało się, że więcej czasu niż na budowaniu drużyny spęd20161123_143204-700x525zamy na opracowywaniu wspólnie z różnymi służbami strategii przyjęcia gości. To niedorzeczne. Uznaliśmy, że liczy się sport – dla nas i dla tych ludzi, którzy w swój wolny dzień jadą przez pół kraju obejrzeć swoją drużynę. My mielibyśmy im to utrudniać?! – słyszę od Wojciecha Smolnika, prezesa MKS-u. – Uznaliśmy, że to nasi goście i należy im się godne przyjęcie. Ogromna w tym zasługa kierownika ds. bezpieczeństwa, Edwarda Folmera, który wiele rozwiązań wypracował podczas długich rozmów z kibicami w całej Polsce.
Edward Folmer to zresztą postać legendarna. Miłośnik motocykli jeszcze zanim zasłynął jako najlepiej zorganizowany kierownik bezpieczeństwa w Polsce zjechał pół Europy na dwóch kółkach. Od lat podróżuje już służbowo – wożąc bilety czy po prostu spotykając się i rozmawiając z kibolami w cał20161123_143627-700x525ej Polsce. – ŁKS? Byłem u was dwa razy, na Widzewie zresztą też, przywiozłem bilety. Kapitalna trasa, tylko nie S8 z ekranami, ale na Wieluń, przez lasy. Można stanąć, pooddychać…
Gdy wyruszałem na zbiórkę na mecz ŁKS-u Łódź z ŁKS-em Łomża o 7.00 nie przypuszczałem, że sześć godzin później nadal będę daleko od celu. Choć pod Łomżą zameldowaliśmy się koło 12.00, na stadion dotarłem o 14.15, dokładnie w 60. minucie meczu. Wcześniejsze dwie godziny minęły mi najpierw na obserwacji jak policja walczy ze swoimi ograniczeniami próbując odnaleźć moje nazwisko na liście wyjazdowej i znaleźć materiały wybuchowe ukryte w kole zapasowym, a następnie prowadzi mnie do Łomży trzykrotnie wwożąc i wywożąc z miasta.
Tak, wjechaliśmy do Łomży od południa, wyjechaliśmy na wschód, wjechaliśmy z tamtej strony, jeszcze raz wyjechaliśmy, tym razem na północ od miasta i właśnie od północy ostatecznie dotarliśmy na stadion. Ba, powrót odbył się tą samą trasą, jakieś 15 kilometrów dłuższą niż wskazywana przez nawigację samochodową.
80 minut trzepania aut,20161123_143527-700x525 bagażników, portfeli i kieszeni. Sprawdzania nazwisk z listą wyjazdową, nie wiadomo dlaczego w rękach policji a nie klubu-gospodarza. 20 minut krążenia wokół stadionu.
Pół godziny szukania wyjazdu z Łomży, oczywiście wraz z błyskającymi niebieskimi szklankami.
Kluczborku, drogi Kluczborku, czemu mnie opuściłeś – pomyślałem wówczas, wspominając jedno z najcudowniejszych miejsc na ziemi. Kluczbork. 25 tysięcy mieszkańców, kilkaset lat historii, jeden klub, który nie ma może pucharów za mistrzostwo Polski czy choćby medali z jakichkolwiek poważnych piłkarskich rozgrywek. Ma jednak coś, czego często brakuje choćby i najsilniejszym. Prawdziwą polską gościnność.
– Często w rozmowach dotyczących najlepszego piłkarza w historii mówi się: najlepszy, poza Pele i Maradoną oczywiście. Albo dziś: najlepszy, naturalnie poza Ronaldo i Messim. Tak jest też w kwestii obsługi kibiców gości. Można wybierać najlepszych, ale poza MKS-em Kluczbork, który jest bezdyskusyjnie na szczycie, daleko przed całym peletonem – mówi nam Piotr Koszecki, kibic GKS-u Katowice, który od 10 lat nie opuścił wyjazdowego meczu swojego klubu, pełnił w nim również funkcję SLO, czyli łącznika między kibicami a klubem. – Ta niedawna nagroda dla klubu od PZPN-u, stworzona właściwie specjalnie dla MKS-u to doskonały dowód na to, jak daleko odjechał reszcie stawki Kluczbork.
MKS bowiem w przeciwieństwie do całej plejady polskich klubów uznał, że kibice gości to jednak nie jest bydło. To nie banda chuliganów czyhających na życie każdego, kto śmie na nich spojrzeć. To ludzie, którzy pojechali obejrzeć mecz. Nie ma sensu im tego utrudniać, ani tym bardziej zabraniać. Ba, warto nawet im dać jedzenie czy coś do picia.
– Symbolem, czasem trochę wyśmiewanym, jest ta darmowa bułka i herbata czy woda. Organizatorzy zawsze zapewniają te rzeczy kibicom gości. Ale dla mnie ważniejsze są rozmowy, otwartość, gotowość do wspólnego rozwiązywania pojawiających się problemów – przekonuje Koszecki. – Prosty przykład – pytanie jak chcemy rozwiązać kłopot z tylko jedną bramkę wejściową. Poinformowano nas o tym odpowiednio wcześniej, mogliśmy razem usiąść i przedyskutować – może wysłać listę kibiców w kolejności alfabetycznej, może podzielić się na mniejsze grupy, żeby wszystko szło sprawniej. To nie jest kwestia jakichś wielkich nakładów finansowych czy skomplikowanych operacji logistycznych. Bardziej dobra wola i chęć pomocy.
Gdy sam byłem w Kluczborku z ŁKS-em, zapamiętałem właśnie prowiant oraz szybkie wejście. Jeszcze dobrze nie wysiedliśmy z autokarów, już byliśmy w komplecie na sektorze. A był to fantastyczny czas, gdy niejeden przystadionowy parking oglądaliśmy dwa razy dłużej niż mecz.
– Nikt z nas nie lubi stać w kolejce. To jest obrazek z zamierzchłej epoki. Robimy wszystko, by kibice jak najszybciej znaleźli się w sektorze gości i oglądali mecz – wzrusza ramionami prezes Smolnik. I dodaje, że to czysty egoizm. – Układamy listy alfabetycznie, zawozimy bilety, próbujemy to jakoś logicznie rozegrać, byśmy mieli jak najmniej roboty. By przy bramkach tłok trwał kilkanaście minut, a nie dwie godziny. Trzeba też dodać, że bardzo dobrze układa się współpraca z lokalną policją – wychodzą z tego samego założenia, jeśli wszystko odb
ywa się sprawnie bez ich udziału, czemu cokolwiek utrudniać. Wszyscy w Kluczborku jesteśmy świadomi, że gdy przyjeżdża 400 osób zamiast 300 – to o wiele prościej, przyjemniej i bezpieczniej jest wpuścić 400, niż trzymać stu rozwścieczonych, zmęczonych i rozżalonych kibiców poza obiektem. To jest problem dla policji, ale i dla nas.
– My nie znaliśmy tych problemów, ani tym bardziej rozwiązań – mówi kierownik Folmer. – Gdy zaczynaliśmy przyjmować większe grupy nie było jeszcze funkcji SLO, więc samemu musiałem docierać do przedstawicieli kibiców, którzy mogliby ze mną porozmawiać choćby o sposobie dystrybucji biletów. Jeździłem do nich na motorze, rozmawiałem z nimi i dopiero wtedy dowiedziałem się o całym rytuale wyjazdowym. Od poniedziałku do piątku kłótnie z żoną, by wywalczyć zgodę na wyjazd. Potem zbiórka o jakiejś tragicznej godzinie. Przejazd bez możliwości zjedzenia czegokolwiek na trasie, bo policja zamyka stacje benzynowe. Pierwsza kontrola policyjna w swoim mieście. Druga kontrola policyjna w mieście docelowym. I potem znów dokumenty, tym razem żąda ich ochrona. A w domu żona z dziećmi. Głodni, sfrustrowani, zmęczeni, spóźnieni. Obowiązkiem klubu jest im pomóc.
W jaki sposób pomaga MKS?
– Jedną z pierwszych grup, które u nas gościliśmy była ta z Częstochowy, z Rakowa. Nie mieliśmy wtedy jeszcze wydzielonego cateringu dla gości i zastanawialiśmy się jak to rozegrać – wspominają w MKS-ie. – Zdecydowaliśmy się wpuszczać ich dziesiątkami na nasze sektory – wychodzili ze swojej klatki w dziesięciu, robili zakupy w naszym punkcie gastronomicznym i wracali do siebie, a za nich wchodziła kolejna dziesiątka. Dali słowo, że nic nie zmalują – i słowa dotrzymali. Zachęceni udaną współpracą najpierw zaczęliśmy więc częstować wodą. Następny krok – przyjechali kibice, którzy wyglądali trochę biedniej. Stwierdziliśmy wtedy, że nie każdy, kto do nas przyjeżdża będzie mógł sobie pozwolić na zakupy w cateringu, dlaczego więc nie porwać się na to, by do darmowej wody dołożyć chociaż tę jedną bułkę. Sponsor, piekarnia, zapewnia pieczywo, my do tego dodajemy ser i szynkę. Nam nie ubędzie, a niektórzy może dzięki temu trochę lepiej zniosą podróż i mecz. Swoją drogą, wtedy, gdy zaczynaliśmy z tym cateringiem dla gości w wymogach licencyjnych nie było punktu o konieczności stworzenia takiego punktu dla przyjezdnych, dopisano to później. Wyprzedziliśmy epokę!
– MKS jest absolutnym pionierem w wielu kwestiach. Wyprzedzili choćby uchwały PZPN-u dotyczące list wyjazdowych – zwraca uwagę Dawid Florek, fanatyk i jeden z organizatorów wyjazdów kibiców Górnika Zabrze. – Byliśmy tam wprawdzie tylko raz, ale nie było do czego się przyczepić. Kierownik bezpieczeństwa osobiście przywiózł nam na motorze wszystkie bilety, niesamowity ukłon w naszą stronę. Nie było problemów z dopisaniem kogokolwiek do listy wyjazdowej już na miejscu, mimo że w tamtych czasach nie było to jeszcze normą. Oczywiście jak wszyscy dostaliśmy też prowiant.
– To jest najbardziej pamiętna chwila z naszych wyjazdów do Kluczborka. Ten szok, że oni nam coś chcą dać za darmo. Część kibiców wręcz bała się częstować, bo myślała, że gdzieś tam później zostanie podliczona – uśmiecha się Koszecki. – Podobnie było chyba jeszcze tylko na Flocie, gdzie żartowaliśmy całą drogę, że pójdziemy na plażę, po czym… faktycznie pozwolono nam pójść na plażę. Dwie – wydawałoby się normalne – rzeczy, które stanowiły pozytywną sensację dla kibiców.
***
Dalej kierownik Folmer, dla mnie już od dłuższej chwili – jak dla każdego w Polsce – „Pan Edek”.
Kibice byli naprawdę zdziwieni, i wodą, i bułkami, i herbatą. Oni nie wiedzieli, gdzie w ogóle są, niektórzy nie mogli słowa wydusić jeszcze na sektorze. Ale także dzięki temu jesteśmy jednym z nielicznych klubów w Polsce, który nie korzysta z usług zewnętrznej ochrony. Ona zwyczajnie nie jest nam potrzebna. Jak niemal wszystkie działy tworzą ją miejscowi pasjonaci. Nie potrzebujemy więcej, bo na pewne rzeczy po prostu umawiamy się z kibicami gości. To są wyjątkowo słowni ludzie. Jak mówią, że się zmieszczą na sektorze, to się zmieszczą. Jak mówią, że będzie spokojnie, to będzie spokojnie. Jeśli mają jakąś grupę, nad którą nie panują – też o tym mówią.
Pamiętam przyjazd kibiców Górnika Zabrze. Zażyczyli sobie 1000 wejściówek, my mamy sektor na 500 osób. Tłumaczę im, że się nie zmieszczą, nie mamy jak powiększyć, nie ma jak płotu przestawić. Oni mówią – zmieścimy się. No to ja znowu ripostuję, że nie ma tam kogo postawić, jak tego ograniczyć, żeby nie przeszli na nasze trybuny. Słyszę: a macie taśmę biało-czerwoną? No mamy. To wygrodźcie sektor taśmą, ja zaręczam, że nikt nie przejdzie. Ja tam będę stał.
Postawiliśmy zwykły płotek i oni faktycznie wszyscy się zmieścili, a do tego nikt nie opuścił wyznaczonego terenu. Rzucamy im wodę, wiadomo, trzeba odkręcać te butelki, potem nie wiadomo co z nimi zrobić. Znów, mówią do nas – rzucajcie zakręcone, nic się nie stanie. Ani jedna butelka nie poleciała na murawę, ani jeden korek. No to zamontowaliśmy im też gniazdo, żeby nie byli pokrzywdzeni w stosunku do naszych kibiców. Po co ma ten biedny gniazdowy gimnastykować się na płocie, skoro może normalnie stanąć na podeście. Gości trzeba traktować jak gości! Ja wielokrotnie w rozmowach choćby z policją pytałem: jak u komendanta są imieniny, zaprasza osiem osób a przychodzi dwanaście, to cztery stoją na klatce? Czy pożyczamy krzesła od sąsiada?
Nacięliście się kiedyś? – pytam prezesa Smolnika.
Problemy były chyba tylko dwa razy. Raz – jak kibice Rakowa zirytowali się bramką straconą w doliczonym czasie gry. Szarpnęli płotem, a on… padł. Stanęli jak wryci, chyba bardziej zaskoczeni od nas, nie wiem czy sami nie zaczęli podnosić tego płotu. Drugi raz, gdy Zawisza przyjechał na pięć minut przed meczem, już nie będę wspominał przez kogo. Pech chciał, że w 2. minucie sędzia podyktował rzut karny dla bydgoszczan. Ci, którzy jeszcze nie weszli – wpadli do klatki razem z ochroną.
A kierownik dopowiada.
Zasłużyliśmy sobie na to, że ludzie wracają do nas chętnie i że ludzie się u nas bawią a nie biją. Mówią – bo u was jest inaczej. Ja mówię: bo u nas jest normalnie. I tak powinno być wszędzie.
***
– Nam jest może troszkę łatwiej z uwagi na wielkość Kluczborka i fakt, że wszyscy się tu znamy. Weźmy tę herbatę dla gości. To nie jest łatwa sprawa, podać 500 filiżanek dla kibiców. Ale przecież jest straż pożarna, jej ogromne bańki. Strażacy przywożą termosy i nie ma problemu – tłumaczy prezes Smolnik.
***

To już niestety nie jest Kluczbork. Przysucha. Policja przypadkiem zaparkowała między nami a boiskiem
A jak jest w innych miejscach? Delikatnie rzecz ujmując – niewesoło. Choć PZPN od pewnego czasu dość mocno wziął się za organizatorów meczów i nakazał na przykład wypracowanie systemu wpuszczania gości tak, by żaden z nich nie stał pod stadionem dłużej niż 60 minut, wciąż zdarzają się patologiczne sytuacje.
– Najczęściej na północy i wschodzie. Suwałki, Łomża, Białystok. To tam, najczęściej zresztą przez policyjne procedury, jest najgorzej. Trzeba się przygotować na kilka godzin filmowania, otwierania portfeli i schowków w samochodach. Do tego dyskusyjna sprawa, czyli sprawdzanie przez policję listy wyjazdowej, nie wiem, co na to by powiedział GIODO – zgadzają się moi rozmówcy z GKS-u i Górnika. – Ale i Szczecin to Guantanamo, bardzo szczegółowe kontrole i niezbyt sympatyczna atmosfera – setki policjantów, helikopter, antyterroryści i straż graniczna. Na Cracovii z kolei trzeba patrzeć w kamery, to też robi klimat. Wpuszczanie często trwa bardzo długo. Gdy doda się do tego suche oficjalne pisma, często zresztą sprzeczne z uchwałami PZPN-u, bardzo częstą reakcję: „jak wam się nie podoba, to nie przyjeżdżajcie”, mamy pełen obraz jak wiele robią w Kluczborku.
Dorzućmy do tego kluby czy komendy, które szukają uników przed gośćmi.
– Choćby ostatni remont Jagiellonii, byle tylko nie przyjąć kibiców Legii. Sama Legia też nie jest bez zarzutu, konsekwentnie odmawia wpuszczania kibiców Polonii Warszawa, gdy przyjeżdżają ich koledzy z Cracovii – tłumaczy popularny „Kosa”. – Pokutuje myślenie, że jest jakiś „problem kibiców gości”. MKS konsekwentnie pokazuje, że problemu nie ma. Zresztą, nie wyobrażam sobie, by w starciu z tamtejszą uprzejmością, zwyczajnie bardzo miłym zachowaniem wszystkich ludzi w klubie, ktoś mógł dymić. Adrenalina spada, testosteron przestaje buzować nawet u najbardziej bojowych kibiców. I to chyba właśnie kwestia ludzi, tamtejszego kierownika ds. bezpieczeństwa, SLO, prezesa. Gdyby oni wszyscy pracowali w Lechu – to Lech byłby stawiany za wzór.
– Tyle się mówi o tym, jak otoczenie na nas wpływa. Jak nowe stadiony wymusiły na kibicach zmianę zachowania. W klatce gości z kolei nadal jest po staremu, byle upchnąć tych co przyjechali, jeśli już jest konieczność ich przyjmować. MKS pokazuje inną drogę. Rozwiązanie z dopisywaniem list wyjazdowych już stało się standardem, a moim zdaniem kluczborczanie mogliby jeszcze sporo nauczyć wszystkich działaczy w Ekstraklasie – tłumaczy nam kibic GKS-u. – Na miejscu PZPN-u, który też widzi i dostrzega jak kapitalną pracę wykonują w MKS-ie, organizowałbym szkolenia dla kierowników ds. bezpieczeństwa, które prowadziliby właśnie ludzie z Kluczborka. Powiem więcej: jestem pewny, że gdyby w taki sposób działał któryś z klubów Ekstraklasy, media czy działacze krzyczeliby o konieczności skopiowania tych rozwiązań do innych miast. Nie rozumiem, dlaczego tym wzorcem, do którego dążyć mają wszystkie kluby, nie może być MKS Kluczbork.
***
– Dla nas w niewielkim Kluczborku to też jest duża sprawa, przyjazd kibiców Górnika Zabrze, ŁKS-u, Widzewa czy GKS-u Katowice. Gdy po raz pierwszy przyjechała tak duża grupa, właśnie Górnika, to miejscowi zaczynali odliczać czas od tego momentu. Kiedy były chrzciny Franka? A, jakoś ze dwa miesiące po przyjeździe Górnika! – śmieje się prezes Smolnik. – Bo dla nas to jest święto! I doskonale zdajemy sobie sprawę, że dla kibiców gości również. Jedyne czego nie możemy im dać jako klub, to wsparcia dla ich drużyny. Choć i pod tym względem w tym sezonie nasi piłkarze zaczęli być dość gościnni.
Postrzeganie meczu jako święta. Po prostu. Dla kibiców gospodarzy, ale też dla tych, którzy na uroczyste obchody swojego wielkiego dnia, tego słynnego matchday musieli przejechać pół Polski. Tak niewiele trzeba, by było inaczej. By było normalnie.

JAKUB OLKIEWICZ
Weszło ExtraWeszło

Komentarze są zamknięte