Nic tak nie uniezależni organizacji pozarządowych od zagranicy i krajowej grantozy, jak uzależnienie ich od oddolnych darczyńców i zaangażowanych wolontariuszy
Choć umknęło to uwadze większości komentatorów, we wrześniu 2014 roku w polskim sektorze pozarządowym nastąpiło ogromne poruszenie. Ponad 350 organizacji, od Banku Żywności w Ciechanowie, przez Ośrodek Wspierania Rozwoju Osobowości „Poza Kozetką” po Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Francuskiej, postanowiło wspólnie wystąpić w obronie „niezależności społeczeństwa obywatelskiego od rządzących”, wyrazić „niezgodę na dyktatorski sposób sprawowania władzy” i potępić „nasilające się przejawy autorytaryzmu”.
Mobilizacja nie dotyczyła jednak ochrony „trzeciego sektora” w Polsce, ale na Węgrzech. Co znamienne, apel nie był skierowany ani do władz węgierskich, ani do polskich: jego adresatami byli najwyżsi oficjele Unii Europejskiej i Rady Europy.
Powód? Latem minionego roku rząd Viktora Orbana zintensyfikował działania kontrolne wobec węgierskich organizacji pozarządowych. Zawieszone zostały konkursy grantowe z Norweskiego Mechanizmu Finansowego, a na początku września węgierska policja dokonała rewizji dokumentów fundacji Ökotárs i DemNet, które na Węgrzech są operatorami norweskich grantów.
W słynnym przemówieniu o „nieliberalnej demokracji”wprost do tych działań odniósł się Orban. „Obecnie świat węgierskich organizacji obywatelskich przedstawia szczególny obraz. Modelowo powinno być tak, że obywatelscy politycy w odróżnieniu od polityków zawodowych organizują się oddolnie, samodzielnie się finansują i ich zaangażowanie jest oczywiście dobrowolne. W odniesieniu do tego, kiedy patrzę na świat węgierskich organizacji pozarządowych, na te, które czynnie udzielają się na forum publicznym – teraz na światło dzienne wyciągnęły to też dyskusje wokół funduszy norweskich – to widzę, że mamy tu do czynienia z opłacanymi aktywistami. I ci opłacani polityczni aktywiści są w dodatku aktywistami opłacanymi przez obcokrajowców. Opłacanymi przez określone zagraniczne kręgi interesów, o których trudno sobie wyobrazić, by uznawały to za inwestycję społeczną, o wiele bardziej uzasadnione jest stwierdzenie, że za pośrednictwem tych narzędzi chcą one w danej chwili i w pewnych kwestiach wywierać wpływ na życie państwa węgierskiego” – mówił stanowczo premier Węgier. – „Dlatego ważnym jest, jeśli zamiast państwa liberalnego chcemy na nowo zorganizować nasze państwo narodowe, by wyjaśnić, że nie jesteśmy tu przeciwko organizacjom obywatelskim ani one przeciwko nam, ale jesteśmy przeciwko opłacanym politycznym aktywistom, którzy próbują na Węgrzech realizować obce interesy”– przekonywał Orban.
Pozarządowa drabina awansu
Nie jest moją intencją zachwalanie posunięcia Orbana: podzielając bowiem diagnozę dotyczącą skolonizowania organizacji obywatelskich w naszym regionie, trudno oceniać z polskiej perspektywy specyfikę funkcjonowania węgierskich NGO. Tym bardziej jednak dziwi, że tak wiele polskich organizacji łatwo opowiedziało się po jednej ze stron, choć większość z nich na co dzień wcale nie zajmuje się tematyką międzynarodową czy monitorowaniem praw i wolności obywatelskich za granicą.
Uzależnione od pieniędzy z grantów, polskie NGO-sy realizują cudzą agendę, zamiast wypełniać swoje misje
Skąd więc „oddolna mobilizacja” polskich NGO-sów w sprawie węgierskiej? Z góry. W Polsce akcję międzynarodowego protestu (apel poparło 900 organizacji z 32 państw, organizacje z Polski stanowiły więc ponad 1/3 wszystkich sygnatariuszy!) koordynowała Fundacja im. Stefana Batorego. Trudno uznać to za bezinteresowną troskę o wolność i demokrację na Węgrzech: w ostatnich latach to właśnie Fundacja Batorego była w Polsce operatorem funduszy norweskich dla organizacji pozarządowych. Czyli polskim odpowiednikiem kontrolowanych przez budapesztańską administrację Fundacji Ökotárs i DemNet.
Historia zeszłorocznej mobilizacji jest doskonałą ilustracją funkcjonowania organizacji pozarządowych w modelu drabiny, o którym jako o powszechnie obowiązującym w Polsce modelu awansu i sukcesu mówił na łamach „Nowej Konfederacji” Krzysztof Mazur. W dużym skrócie: pozycja organizacji pozarządowych nie zależy w Polsce od oddolnego ciśnienia osób ją wspierających (zarówno w wymiarze wolontariatu, jak i wsparcia finansowego), ale od tego, czy są podczepione pod układ zarządzający dystrybucją grantów. Zaangażowanie w sprawę węgierską można potraktować więc jako swoistą deklarację lojalności: „wiemy, że od Was, Fundacjo Batorego i rządzie Norwegii, zależy nasz codzienny los, dlatego będziemy przy Was trwali i bronili Waszych interesów, także na Węgrzech”.
Więcej na http://www.nowakonfederacja.pl/zeby-polskie-ngo-sy-byly-polskie/
tk