Nazywanie w internecie umowy pomiędzy Prawem i Sprawiedliwością, Solidarną Polską i Polską Razem „zjednoczeniem prawicy” jest zawsze ryzykowne. Momentalnie bowiem autorowi takiego stwierdzenia rzuca się do gardła horda zwolenników Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego. Oni bardzo wąsko rozumieją prawicę. Dla nich prawica to wyłącznie postawa będąca syntezą konserwatyzmu światopoglądowego i ultraliberalizmu gospodarczego. Jednakże pojęcie to jest najczęściej rozumiane jako przywiązanie do tradycji i wspólnoty. Bardzo dokładnie rozrysował to dr Jarosław Flis, socjolog UJ, badając przekonania wyborców poszczególnych ugrupowań. Na jednej osi przeciwstawił sobie pojęcia „tradycja i wspólnota wartością” i „tradycja i wspólnota zagrożeniem”, a na drugiej – prostopadłej do pierwszej – pojęcia „nadzieja pokładana w działaniu rynku” i „nadzieja pokładana w opiece państwa”.
Partie, które uważają tradycję i wspólnotę za wartościowe, są uważane w szerokim ujęciu za prawicowe. I to właśnie o zjednoczeniu tak rozumianej prawicy należy mówić w przypadku trójstronnej umowy PiS-SP-PR. Jej skrzydła rozpościerają się między „nadzieję pokładaną w działaniu rynku” (tu swoją rolę spełnia partia Gowina), a „nadzieją pokładaną w opiece państwa”. Wszystko to jednak w ramach, jak to ujął prof. Legutko w swoim spocie wyborczym, „umiłowania wolności i przywiązania do europejskiego dziedzictwa”. Warto przy tym zwrócić uwagę, że zawiązanie takiej umowy jest odtworzeniem idei PO-PiSu sprzed bez mała dekady. Wtedy PO pełniła rolę prawicowego ugrupowania z dążeniami wolnorynkowymi, zaś PiS – prawicowego z dążeniami do państwa solidarnego. Gdy PO zaczęło odchodzić od wartości konserwatywnych, powstała luka, której nie był w stanie zapełnić PiS (ze względu na poglądy gospodarcze). W to miejsce wszedł zatem Gowin. Nie uzyskał dobrego wyniku w wyborach do PE, bo wciąż sporo wyborców o jego przekonaniach głosowało na PO. Zapewne z różnych powodów: a to ze strachu przed PiS, a to z tego powodu, że nie chcieli „marnować głosu”, a to z powodu niedostatecznej identyfikacji Polski Razem. Wobec dalszego skręcania Platformy na lewo, PR jest nadal ugrupowaniem z potencjałem. I właśnie dlatego zjednoczenie z PiS i SP jest posunięciem sprytnym. Porozumienie rozciąga bowiem oddziaływanie zjednoczonych ugrupowań na wyborców wolnorynkowych w stopniu silniejszym niż byłby to w stanie uczynić sam Gowin.
Tak zdefiniowana prawica podpisała porozumienie w sobotę. Nowa Prawica JKM jest formacją, która nigdy nie będzie w stanie być tak szeroka i przy obecnym stylu prowadzenia dyskursu jest skazana na tkwienie w dość ciasnym narożniku partii co prawda konserwatywnej, ale liberalnej w sposób dla wielu wyborców nieakceptowalny.
A co z lewicą? Lewica w tym ujęciu to przeciwieństwo tejże szerokiej prawicy. Zatem idea, która stoi na drugim końcu osi „tradycja i wspólnota”. Sojusz Lewicy Demokratycznej uważał się zawsze (może z wyjątkiem okresu rządzenia) za przyjaciela ludzi pracy. Wspólne wiece ze związkami zawodowymi na 1 maja, postulaty zwiększenia płacy minimalnej itd. – to wszystko definiuję SLD jako partię „pokładającą nadzieję w opiece państwa”, przynajmniej w warstwie werbalnej. Partia Palikota nie mogła przez długi czas się zdecydować, gdzie się umiejscowić. Najpierw byli wolnorynkowi, potem odezwała się u nich nutka socjalistyczna, teraz znów uderzają w wolnorynkowe nuty. Łukasz Gibała przeszedł do TR z PO, żeby być w zgodzie z własnym, liberalnym (wolnorynkowym) sumieniem.
Jaka może być zatem płaszczyzna porozumienia partii Millera i Palikota? Gdzie będą szukać minimum programowego? Jedni – z sentymentami interwencjonistycznymi, drudzy – wolnorynkowymi. Można się obawiać, że jedynymi kwestiami, jakie będą podnosić ewentualnie zjednoczone SLD i TR, będą sprawy światopoglądowe. Oba ugrupowania są tu konsekwentnie lewackie i to tu, jak można przypuszczać, dojdzie do najłatwiejszego porozumienia. Do tego oczywiście będzie należało dodać nienawiść do PiS. Czy to wystarczy wyborcom tych dwóch ugrupowań? Elektorat socjalny może odwrócić się od SLD w razie koalicji z liberałami z TR. Z partii Palikota większość elektoratu już odpłynęła do Nowej Prawicy (na osi wolnorynkowej), a koalicja z zasiedziałymi na scenie politycznej ludźmi SLD może być dla nich ciosem ostatecznym (wszak Palikot wykreował się jako człowiek stojący w kontrze do całego establishmentu). Pozostaje zatem pytanie: kto mógłby do koalicji SLD-TR przyjść? Jaki wyborca chciałby obdarzyć zaufaniem taką hybrydę?
Przypuszczalnie liderzy obu partii liczą na to, że pozyskają lewicujący anty-PiSowski elektorat PO. Taki, który gdy dostrzeże, że pojawia się z lewej strony silna formacja, przerzuci nań swój głos. Dla takich ludzi ważne bowiem jest, aby istniała silna partia/koalicja, która może zagrozić PiSowi. Ponieważ Platforma przestaje taką być, to może być szansa dla SLD-TR.
Należy jednak wątpić, czy ten bilans zysków i strat będzie dla lewicowej hybrydy korzystny. Na ile elektorat PO przepłynie do SLD-TR? Ile socjalnego elektoratu straci SLD na rzecz PiS, a ile TR na rzecz NP? To się okaże niebawem. Natomiast w kwestii zjednoczenia należy spodziewać się, że minimum programowe, na jakie SLD i TR będą mogły się zgodzić, będzie obejmować jedynie dobrze znane, lewackie hasełka w rodzaju walki z Kościołem, promowania aborcji, walki z PiSem i tym podobne.
Nic nowego nie wymyślą, bo raczej nie są w stanie.
Szymon Huptyś