Dziś wojna toczy się nie na karabiny maszynowe, czy rakiety, lecz na idee. Front przebiega nie przez okopy, lecz przez umysły ludzkie. Do człowieka mierzy nie karabin, lecz propaganda, a więc mierzą środki masowego przekazu, poprzez uszy i oczy. Narzędziem jest dezinformacja. W takiej walce nie chodzi o ciało, siłę fizyczną i umiejętności żołnierza, lecz o jego świadomość i wykształcenie. Żołnierzami jesteśmy wszyscy.
Wydawałoby się, że wojna ta jest bezsensowna, ponieważ jeszcze nikt nie odpowiedział poważnie na podstawowe pytanie jak pogodzić nabierający tempa postęp, ze zwiększającym się w równie szybkim tempie przyrostem naturalnym ludzkości. Odpowiedzi, które słyszymy należą raczej do kategorii barbarzyńskich: redukcja, aborcja, eutanazja. A istota rzeczy jest prawdopodobnie dość banalna: „architekci” tego świata nie są w stanie zapanować nad tak wielka liczbą ludności i dlatego boją się jej masy. Jak widać są dwa sensy: sens i bezsens.
Cywilizacja śmierci ma swój jasno sprecyzowany trend i wyraża się w dość konkretny sposób: starsi mieszkańcy Europy uciekają do krajów katolickich, a więc do Hiszpanii, Polski. Po co? Po to, by przeżyć.
Ta wojna z łacińskiego punktu widzenia podwójnie jest bezsensowna, bo nakaz zysku osiągnął już absolutne apogeum absurdu. Oparł się na najniższych ludzkich instynktach: na seksie, narkotykach, pornografii. Niżej już nie ma nic, wyżej, w takiej sytuacji, też.
Polska na tle tego nowego totalitaryzmu jest słabnącą barwą na mapie. Trudno pytać o szansę, skoro majątek narodowy jest nieustannie wyprzedawany, a politycy i decydenci są albo do tego stopnia zagonieni, że nie zdają sobie sprawy z rzeczywistej sytuacji lub nie dorośli do pełnienia powierzonych im funkcji. Jest jeszcze trzecia możliwość – po prostu, są mało odporni na widok 30 srebrników.
Jeżeli się mówi o inteligencji polskiej, to tylko w kontekście zbędnego balastu. W sytuacji, gdy państwa i narody przechodzą epokowe przemiany, dezawuowanie własnej inteligencji, zakrawa na kompletną naiwność, lub wręcz wrogie działanie. Dlatego też na pokoleniu urodzonym po II wojnie światowej ciąży obowiązek dokonania nowej syntezy własnej historii i opracowania nowego kanonu literatury narodowej. Ta generacja musi wznieść się na szczyt góry zwanej Niezależność, pozbyć się wszelkich uprzedzeń i ludzi z dawnego systemu i tamtego sposobu myślenia, spojrzeć z lotu ptaka w dół i dokonać tego dzieła. Musi zsyntetyzować okres od upadku Pierwszej Rzeczpospolitej do chwili obecnej, kładąc szczególny nacisk na okres międzywojenny – jako bazę odniesienia. Musi połączyć w całość to, czego dokonali: Dmowski, Piłsudski, Witos i Korfanty. Musi bezstronnie zsyntetyzować ich myśli oraz w takim samym stylu ocenić PRL, co już jest o wiele trudniejsze. Kolejnym etapem powinny być podręczniki szkolne i akademickie. A potem to wszystko oddać polskiemu narodowi, by stworzyć podstawy porozumienia.
Jeżeli ta praca intelektualna, tak samo trudna, jak nasze od wieków położenie, nie zostanie dokonana – nie dogadamy się sami z sobą. Natomiast korzyści z naszych waśni będą czerpać jak zawsze ci, którzy nas dotąd skłócali, gnębili i mordowali. Wyrównanie wiedzy pozwoli nam zachować nie tylko kryteria moralne, ale również jasność perspektywy – tę na przeszłość i tę na przyszłość.
Nie wiadomo jeszcze jaki kształt przybierze ta agonalna pogoń za zyskiem, ile krwi i nieszczęść ludzkich pochłonie, by mogła się nasycić i najeść. Wiadomo natomiast, że po jej upadku będzie bardzo niebezpiecznie i że będziemy musieli połączyć się ponownie.
Czy nie jest dziwne, że polska kultura, która liczy 1000 lat i swoim dorobkiem przerasta niejedną europejską kulturę narodową, po 1989 r. zdołała wydusić z siebie tylko dwa zdania: „My chcemy do Europy” i „My chcemy do NATO”? Polska inteligencja musi się odrodzić, czy to się komuś podoba czy nie, i musi dokonać syntezy swoich dziejów… Jeżeli nie pozwolą jej na to polskie uniwersytety, to muszą to zrobić w podziemiu. Nie mamy wyboru.
Artykuł ukazał się w „Naszym Dzienniku” z 28.10.1998
PS. Dziś żołnierzami jesteśmy my wszyscy – dokładnie tak samo, jak przez II wojną światową i w okresie zaborów. Wówczas walkę o świadomość wygraliśmy, dziś przegrywamy ją z kretesem – wszyscy. Warto zwrócić uwagę, że w okresie sowieckim (PRL) mieliśmy ograniczoną wolność pisania na tematy zachodnioniemieckie, w okresie niemieckim (III RP), teoretycznie mamy większą wolność w opisywaniu stosunków polsko-rosyjskich. A więc ani w jednym, ani w drugim okresie Polacy nie mieli/mają szans na odczyt syntetyczny własnych dziejów. Do tego wszystkiego dochodzą coraz bardziej wyraźne pęknięcia pozaborowe: Kongresówka, zabór pruski i austriacki, Śląsk oraz jako osobny byt kresowianie. Na tym gruncie nie ma przepływu prądów kulturowych, wymiany życzliwości, czy chęci w kierunku syntezy. Widoczna jest natomiast irracjonalna tendencja do regionalizacji, która prowadzi do nieuchronnej klęski – wszystkich. Dla mieszkańca Lubelszczyzny Śląsk, czy ziemie zachodnie i północne, to niemal zagranica; dla mieszkańców Śląska i Wielkopolski Lubelszczyzna i Rzeszowszczyzna, to Ukraina; dla nowych Warszawiaków cała Polska, to prowincja; dla owej „prowincji” Warszawa zaczyna być państwem w państwie, itd. Ludzie z tytułami naukowymi nie potrafią myśleć kategoriami państwa, choć swoim wykształceniem już dawno nabyli status polskiego inteligenta. Stan polskiego ducha, jak pisze Ziemkiewicz w „Myślach nowoczesnego endeka” przypomina mentalność chłopa pańszczyźnianego… Tego typu wyliczankę można kontynuować dalej. Ale nie w tym rzecz.
Nowa inteligencja bez powrotu do tradycyjnego etosu polskiego inteligenta nie ma szans na żadną syntezę. Od ponad 25o lat w polskiej rzeczywistości nie zmieniło się wiele, a więc te doświadczenia, które należą do historii są wciąż aktualne. Polska nadal jest pomiędzy Niemcami i Rosją. Więcej, Stany Zjednoczone do katastrofy smoleńskiej zaczynają mieć podobny stosunek jak niegdyś do Katynia – takie skojarzenia nasuwają się samoczynnie. Odmówiły bowiem powołania międzynarodowej komisji w tej sprawie. Znów polityka górą.
Ba, ale nie jest pewne, czy powrót do dawnego etosu inteligenckiego jest w ogóle możliwy, ponieważ brak przekazu pokoleniowego wytworzył dziurę kulturową, którą będzie trudno zapełnić treścią. Mamy bowiem do czynienia ze zmianą języka, jego precyzji, bogactwa i samego znaczenia poszczególnych terminów. Ponadto nowomowa, która owładnęła zwłaszcza młodzież nacechowana jest akcentami ekstremalnymi (masakra, super, zajebiście itd.), przy czym zwrotów tych nie używa się w kontekście kultury (w trzecim przypadku – na szczęście), ani nawet dobra, lecz właśnie w odniesieniu do zachowań powierzchownych i fizycznych: masakra – bezkrwawe wydarzenie, które się podoba; super – pojecie uniwersalne stosowane emocjonalnie i na wyrost do wszystkiego; zajebiście – rewelacyjnie, przy czym chodzi o przygodę. Taki język wyraźnie zawęża horyzonty – wszystkim i zaniża loty – także wszystkim. Więcej, na zasadzie gorszego pieniądza wypiera język literacki i naukowy. A przeciętny inteligent musi mieć świadomość, że nie ma imponować środowisku, z którego wyszedł, lecz że będąc w Europie, musi zaprezentować walory polskiej kultury i polskiej myśli. Musi podjąć z Europą równorzędną rozmowę, bez kompleksów. Swojej elicie polskie społeczeństwo nie płaci za kompleksy, lecz za reprezentację. Poniżanie własnego dorobku kulturalnego i kulturowego krytykanta czyni niezrozumiałym i śmiesznym na zewnątrz. Staje się on człowiekiem znikąd. Nie oznacza to oczywiście bezkrytycyzmu, ale krytycyzm musi mieć racjonalne i zrozumiałe kulturowe ramy, bo tylko one są zdolne do ochrony przed ośmieszeniem i kompromitacją na zewnątrz. Krytyka jest przede wszystkim kwestią wewnętrzną.
Kolejnym problemem jest przestrzeń wirtualna, w której realizowana jest potrzeba wolności. Komputer okazał się najkosztowniejszą zabawką XX i jak na razie XXI wieku. Mało kto zauważył, że jest narzędziem pracy, takim samym jak np. samochód, a nie przestrzenią duchową. Owszem, robi wrażenie na człowieku, ale musi on wiedzieć, że dla niego ma wymiar sztuczny. Po wyłączeniu komputera musi wstać, pracować, jeść i żyć poza jego przestrzenią. Musi wiedzieć, że w pozakomputerowym świecie jest posiadaczem stołu, mieszkania, butów, że w nim zawiera związki małżeńskie, w nim posiada dzieci i właśnie w nim decydują się jego prawdziwe losy. Nie komputer ma decydujące dla niego znaczenie, lecz powietrze, woda, temperatura, rodzina, państwo itd.
Tak więc nie tylko polski inteligent ma w pierwszej kolejności obowiązki praktyczne, nie wirtualne: wobec siebie, rodziny, kultury i własnego państwa, które ma służyć jemu i wspólnemu dobru. Ale ostatecznie on sam zadecyduje, czy komputer stanie się dla niego złodziejem czasu, jeszcze jednym przeciwnikiem, czy też świat wirtualny wykorzysta do budowy swojego świata rzeczywistego? Wbrew pozorom są to fundamentalne pytania epoki.
Każdy ma swoje prawa i obowiązki. Obowiązkiem urodzonych po II wojnie jest poprowadzenie więc polskiej kultury i myśli ku nowej widocznej już w zarysach przestrzeni. My mamy do czego wracać, bowiem ostatnie ok. 250 lat oczekuje na swoją pracę i swoją syntezę. Dziś najważniejsza jest myśl i idea, a więc propozycja kulturowa dla – co najmniej Europy. Obecność Jana Pawła II daje nam wystarczający bilet do podjęcia się takiego zadania.
Autor: Ryszard Surmacz
Dziękuję.Super treść.Obowiązki Polek i Polaków ,urodzonych po drugiej wojnie światowej są olbrzymie i musimy mieć tego swiadomość.Nie możemy uciekać od odpowiedzialności. Nauka bł.Jana Pawła II jest dla nas podstawą do podejmowania wzorcowych czynów.
Pozdrawiam.