Relacja Kosmopolity z podróży po Śląsku w 1792 i 1793 r.: „Poczekajcie polskie psy, będę was łoił, aż padniecie, niech was diabeł weźmie”

Niezależna Gazeta Obywatelska

– A więc jedzie pan na Śląsk? – zapytał mnie przyjaciel. – Tak, i to im prędzej, tym lepiej! – Jaką drogą pan wyruszy? – Najbliższą. – Przez Polskę? Ale wie pan, że w Polsce dzieją się teraz nadzwyczajne rzeczy, że można tam popaść w niebezpieczeństwo i zostać zabitym przez Rosjan jako męczennik konstytucji? (…)

– A wie pan, że Rosjanie już weszli do Polski? Niech im Bóg wybaczy, jeżeli może im wybaczyć, że dali knutem memu ojcu świętej pamięci, bo Polacy nie potrafią im wybaczyć, tak jak i ja nie potrafię! – Hm! Polacy – odpowiedział obcy – i za sto lat nie nauczą się przeciwstawiać się Rosjanom. Przyczyna? Ponieważ zawsze bili swoich wrogów na głowę, zanim ich zobaczyli. (…)

(…) Nie widział Górnego Śląska ten, kto nie był w zakładach w Tarnowskich Górach. Gdyby nawet nie było żadnej innej przyczyny poza tą, żeby poznać ludzi, powiedziałem sobie: Jednak musisz zobaczyć to miejsce! Nie zanudzając jednakże czytelnika szczegółami tej podróży, poprzestanę na przedstawieniu jej rezultatu w kilku słowach. Jeżeli zapewnienia moich zaufanych informatorów mają jakieś podstawy, to Górny Śląsk można tak samo dobrze poznać w Londynie, lub, jeśli kto woli bliżej, w Altensalz bądź Rothenburgu, tzn. w każdym miejscu, gdzie, jak w tarnogórskich zakładach, pracuje jedna lub kilka maszyn parowych. Bez względu na to, jak interesująca może być maszyna parowa, to jednak jestem zdania, że dla nie należącego raczej do klas ciekawych podróżnika przemierzającego Górny Śląsk w najbardziej zapadłej wsi znajdą się rzeczy daleko bardziej interesujące niż jakakolwiek maszyna parowa. (…) Zajęty różnymi planami zmierzającymi do poprawy losu Górnoślązaków, dotarłem do małego miasteczka w pobliżu Tarnowskich Gór. Och, jak głupie były moje plany! Stąd przyglądałem się mustrze lekkiej piechoty, w której szeregach znajdowało się wielu górnośląskich rekrutów. Było oburzające widzieć bliźnich traktowanych na placu kijem, ale daleko bardziej oburzające było widzieć ich hańbionych przez przełożonych za najdrobniejszy błąd wyzwiskami, które piętnowały nie tylko mylącego się, ale cały naród, z którego pochodził i rzucały jasne światło na wzajemną niechęć, którą zarzuca się Niemcom i Polakom. Słuchać z ust kapitana nikczemne słowa: – Poczekajcie polskie psy, będę was łoił, aż padniecie, niech was diabeł weźmie polskie ch…! O nieba, to przechodzi ludzkie pojęcie! Krew w żyłach popłynęła mi szybciej i gwałtowniej, moje spojrzenie osłupiało, a skurcze wstrząsały całym ciałem. Bez ciebie, dobry bracie morawski, który ze łzami w oczach stałeś obok mnie i chwyciłeś mnie łagodnie za rękę, padłbym być może ofiarą własnej porywczości. – Ten wcale nie jest najgorszy – powiedział stojący obok nas żołnierz – u niego najczęściej kończy się na wyśmiewaniu! Dla mnie ta wypowiedź była równie delikatna, jak wielka była nikczemność kapitana. – Do czego doszła ludzkość? – powiedziałem do brata morawskiego, a ten spojrzał w niebo i westchnął ciężko. (…)

Jeżeli mam się wypowiedzieć bezstronnie, to protestanci zawdzięczają sami sobie to, że otacza ich tak zła sława. Śląski katolik jest dużo bardziej tolerancyjny niż protestant, a wrocławscy protestanci odznaczają się wśród wszystkich innych szczególną nietolerancją. Pojęcia Górnoślązak i katolik łączą się u nich w jedno, tworząc karykaturę, co jest dowodem zarówno niewiedzy, jak i bigoteryjnego sposobu myślenia. Właściwe Ślązakowi przywiązanie do ogniska domowego i wszystkiego, co je charakteryzuje, które jest albo skutkiem, albo przyczyną jego nieznajomości świata, nadaj złu całą jego siłę. Wszystkim więc tym, którzy nieprzerwanie gadają o konieczności oświecenia Górnoślązaków i przedstawiają ich w ohydnym świetle – a są to Dolnoślązacy i przede wszystkim protestanci – można zawołać: Najpierw oświećcie się sami! Ile w tym prawdy, ukazuje zarówno treść Provinzialblätter, jak i pogarda, z jaką żurnal ten traktowany jest na Górnym Śląsku. Zamiast przynosić zamierzone korzyści, wydaje się być stworzonym specjalnie po to, żeby konserwować niechęć pomiędzy obiema częściami Górnego Śląska i udaremniać wszelkie, również celowe, propozycje poprawy górnośląskich ułomności. Niemożliwe jest wprowadzenie dobra wśród ludu, którego dobrze się nie zna, bo wtedy nawet przy najlepszych chęciach partaczy się wszystko dookoła, chodzi po omacku i zło czyni jeszcze większym. Jeżeli propozycje wychodzą ze strony rządu, to należy żałować, że ten poczynił je nie znając narodu, dla dobra którego zostały stworzone. A jeszcze bardziej należy żałować, że rząd wydaje się nie dbać o poznawanie prawdziwej sytuacji narodu, a jeżeli by ją znał, to żałować należy, że w ciągu 50 lat nie zrobił nic dla jej poprawy. Czy nie wiedział, że kultura moralna chłopa zawsze dotrzymuje jej kroku? Że ta pierwsza jest zależna od tej drugiej i musi być zależna, jeżeli nie mają wyniknąć z tego najsmutniejsze następstwa pod względem moralnym i politycznym, i że głupotą jest usiłowanie oświecenia klasy społecznej żyjącej w wiecznej konfrontacji z głodem i arystokratami?

Można zakładać, że jeżeli uciskające jarzmo pańszczyzny, pod którym żyje większa część górnośląskich chłopów, szczególnie po prawej stronie Odry, nie zostanie złagodzone, to albo Górnoślązacy pozostaną na zawsze Górnoślązakami, albo staniemy się wkrótce świadkami smutnego spektaklu pełnej przemocy katastrofy.

 Opowiadania albo podróże jednego Kosmopolity. Podróż po Polsce i Śląsku w latach 1792 i 1793, [wydane w Lipsku w 1795 r.] przedruk [w:] „Trzy relacje z podróży po Śląsku w XVIII i XIX w.”, Gliwice-Katowice 2006.



[1] O autorze wiemy tylko, że był wykształconym Niemcem urodzonym w Wielkopolsce. Podróżował osiem miesięcy po Polsce i Śląsku, który wówczas był częścią Prus.

Komentarze są zamknięte