O 7.06 wyjazd do Lublina. W Gliwicach jestem o 8.48.
Po drodze w tempie, w którym mogę z łatwością odczytywać nazwy mijanych miejscowości na rdzewiejących tablicach informacyjnych, jadę przez Polskę, która jeszcze do niedawna miała być „w budowie” (w tym przekonaniu przynajmniej utwierdzały mnie codzienne Fakty TVN i szczerzące się platfusy na tle koparek i innego sprzętu budowlanego).
Tymczasem ani koparek, ani placów budowy.
Dosłownie nic.
Mijamy zapomniane prze Boga i unijne dotacje, rozpadające się stacje kolejowe.
Pociąg jest już opóźniony.
Powód.
Czeka na skład z kierunku Piły. Powód. Na odcinku Piła -coś tam „podróż odbywa się komunikacją zastępczą – i nieodłączne – za utrudnienia przepraszamy” (swoją drogą czemu zawsze za tego typu utrudnienia zawsze musi przepraszać Bogu winna „pani przy mikrofonie”?).
I w ten sposób koło się zamyka.
Opóźnienie goni opóźnienie (i to niestety jedyna gonitwa w czasie mojej podróży). Pociąg wciąż czeka na gliwickim peronie. Dzięki temu mogę wsłuchać się w radio z którego spiker trąbi o euro 2012. Euro to, euro tamto, wszędzie euro. Paranoja!
Wreszcie. O 9:05 pociąg rusza dalej opuszczając brudnoszary, betonowy dworzec.
O 9:15 jesteśmy w Zabrzu, błyskawiczny odjazd. Nie trwało to nawet minuty. Ale dostrzegłem remontowany Dworzec. O 9:36 jesteśmy w Katowicach. Już z daleka witają podróżnych kontury dźwigów i żurawi budowlanych pnących się ponad zabudowaniami, a na samym dworcu grupy mężczyzn w kaskach i pomarańczowych kamizelkach z nazwami koncernów budowlanych. No to faktycznie zaczęła się „Polska w budowie”.
Po drodze mijam ciekawy obrazek. Mały staw, być może pokopalniane wyrobisko (jedziemy przez Śląsk) wzdłuż brzegu wyciągnięci na słońcu roznegliżowani ludzie a obok… dzikie wysypisko w którym bez zażenowania grzebie ubrany w łachmany człowiek. Ot Polska właśnie.
Zawsze mam to szczęście, że miejsce w pociągu zajmuję w sąsiedztwie małych dzieci (być może dlatego bo sam mam trzyletniego malucha i lubię być w obecności dzieci w czasie rozłąki z moim „Lolkiem”). Wracając do tematu. Młoda mama podróżuje z chłopcem, na oko dwulatkiem, któremu właśnie czyta „Polscy poeci dzieciom”. Piękny obrazek.
W Zawierciu to już dworzec o „europejskim” wyglądzie, jeszcze tu i ówdzie widać krzątających się robotników budowlanych czyniących ostatnie poprawki.
11:45 Jesteśmy w Kielcach, które również są…”w budowie”.
Za Kielcami rozciąga się piękna Polska wieś. Sielskie pejzaże zielonych, ukwieconych łąk pnących się po zboczach na których lśnią nową dachówką gospodarstwa, gdzie nie gdzie uchował się jeszcze odrapany domek kryty zwykle eternitem przy którym beztrosko pasie się krowa, ale te obrazki ustępują raczej pięknym z punktu architektonicznego domkom jednorodzinnym. Przekraczamy Wisłę i pociąg wjeżdża na odrestaurowany dworzec w Puławach, kolejne stacje przedstawiają podobny wygląd. Są niczym różnobarwne perełki w powodzi zieleni.
Majaczące w oddali żurawie zwiastują zbliżanie się do dużego miasta.
Lublin.
Miasto wita nas nowoczesnymi, kolorowymi osiedlami, które wznoszone są w błyskawicznym tempie przez nieodłączne żurawie. Całe przedmieścia Lublina to nowo wybudowane osiedla o niewątpliwie „europejskim” standardzie, które naprawdę estetycznie prezentują się na podlubelskich wzgórzach. To już nie są szare osiedla z wielkiej płyty pokroju swojskiego „zetwuemu”.
Lublin – miasto to zawsze pozytywnie zaskoczy.
Jest tak również i tym razem.
Naprzeciwko głównego gmachu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, po drugiej stronie Alei Racławickich na wysokim blaszanym ogrodzeniu ogromny napis „OBÓZ NARODOWO-RADYKALNY”. Graffiti przykuwa oczywiście moją uwagę zwłaszcza, że jestem zaproszony na zebranie lokalnej brygady tej organizacji. Z powodu wieczornych zajęć na uczelni na zebranie przychodzę spóźniony.
W małej salce wykładowej udostępnianej na zebrania ONR zastaję 20 osób, przy prezydium kierownictwo. W śród zebranych dominują młodzi ludzie ale jest również ponad 40 letni mieszkaniec pobliskiego Świdnika, który często na zebrania przychodzi w towarzystwie syna, pracownik tamtejszych zakładów lotniczych, prywatnie pasjonat historii. Obecny jest również Marian Kowalski, rocznik 1964, aktualny Rzecznik Prasowy ogólnopolskiego ONR. Dzięki swojej charyzmie i posturze zjednał dla ONR wielu kandydatów, którzy często w ankiecie rekrutacyjnej ONR w rubryce autorytety, obok Romana Dmowskiego czy rotmistrza Pileckiego, wpisują również jego osobę. Z powodu frekwencji, o której marzy niejedna młodzieżówka dominujących partii politycznych, jestem nieco onieśmielony ale to i tak tylko połowa członków lubelskiej brygady, na dowód czego zostaje mi przedstawiona sumiennie prowadzona lista składek na której widnieje 40 wpłat miesięcznie. Na zebraniu omawiana jest najbliższa inicjatywa, którą ma być pikieta w rocznicę tzw. „nocnej zmiany” czyli NOCNEGO GŁOSOWANIA NAD ODWOŁANIEM RZĄDU 5 czerwca 1992, PO PRÓBIE WPROWADZENIA USTAWY LUSTRACYJNEJ. Pikieta ma być prowadzona pod hasłem „Prawdziwe przemiany zamiast nocnej zmiany”. Chociaż w przypadku lubelskich struktur, określenie pikieta może być myląca, bowiem „pikiety” ONR w Lublinie gromadzą powyżej tysiąca uczestników.
W ostatniej inicjatywie – Marszu Żołnierzy Wyklętych, wzięło udział około 2 tysiące uczestników, oczywiście marsz firmowany był logiem ONR, a lokalni politycy, skuszeni liczbą uczestników, musieli pokornie czekać na swoją kolej do mikrofonu, który dzierżył Marian Kowalski, niekwestionowany lider publicznych zgromadzeń. Zresztą w mieście nie jest tajemnicą, że w trakcie wszystkich zgromadzeń publicznych o zabarwieniu patriotycznym to ONR „rozdaje karty”.
Zebranie prowadzone jest bardzo profesjonalnie. Wyznaczane są osoby do opracowania grafik, druku plakatów, czy zakupu materiału na okolicznościowy transparent. Wszystkie, nawet te najbłahsze zagadnienia, muszą być dopięte na ostatni guzik, czuwa nad tym Kierownik Brygady, który wszystkie postanowienia skrzętnie zapisuje. Po zebraniu w uszczuplonej grupie udajemy się do pobliskiego klubu. Wszyscy to studenci lubelskich uczelni wyższych. Moją uwagę zwraca zwłaszcza student ekonomii żywo perorujący na temat zagadnień ekonomicznych. Jak sam stwierdza, jest ekspertem od myśli wolnorynkowej prof. Romana Rybarskiego, przedwojennego ekonomisty, narodowca. Kolejne godziny spędzone w jego towarzystwie utwierdzają mnie w tym stwierdzeniu. Myliłby się ten, który w grupie młodych ludzi widziałby amatorów rozmów o przysłowiowej „dupie Maryny”. W naszym gronie poruszane są tematy emerytur, budowy autostrad, czy myśli ekonomicznej Rybarskiego, Doboszyńskiego czy Chestertona. Jak bardzo odcinamy się z naszym zaangażowaniem od reszty stolików zdominowanych przez równie młodych ludzi. My mamy ideę, jasny cel, oni… oni po prostu żyją.
Autor: Tomasz Greniuch