3 października Telewizja Czeska we współpracy z Karin Lednicką przypomniała zbrodnię żywocicką w ogólnokrajowym programie „Reportéři ČT”. Wszystko to byłoby godne pochwały, gdyby nie fakt rażących przeinaczeń i naginania faktów historycznych według widzimisię osób występujących w tym programie, w tym również pani Lednickiej.
Od ukazania się fundamentalnej pracy prof. Mečislava Boráka „Zločin v Životicích” minęły 42 lata. I chociaż książka wydana została w dwóch nakładach i licznych dodrukach, w sumie prawie dwadzieścia tysięcy egzemplarzy, dziś dla szerokiego kręgu czytelników nie jest już dostępna. Tę lukę wypełniła niedawno pisarka Karin Lednická, która wydała zbeletryzowaną wersję żywocickiej tragedii, zdobywając sobie wdzięczność i zaufanie czytelników, zwłaszcza potomków ofiar żywocickich.
W „Reportéři ČT” zaczęło się od podważania wyników badań naukowych przeprowadzonych przez historyka prof. M. Boráka, a przyjętych przez czeskich i polskich naukowców. Po przebadaniu dokumentów w czechosłowackich i polskich archiwach, po weryfikacji zgromadzonych tam wspomnień naocznych świadków, jak również własnych rozmów z mieszkańcami Żywocic, prof. Borák ustalił, że główną wskazówką dla katów z Żywocic była narodowość ofiary. Ale Telewizja Czeska ustami redaktor Klekowej i pisarki Lednickiej twierdzi, że mordercy niemieccy nawet swoich warunków nie spełnili, bo zamordowali osoby spoza Żywocic.
Lednická: „Jedna trzecia zamordowanych mężczyzn nie spełniała tych warunków. Swoją rolę odgrywał tu alkohol (…), jak również osobista zemsta, nienawiść, przedwojenna zazdrość i zawiść…”. Właśnie przed takim interpretowaniem historii przestrzegał w swych pracach prof. Borák, obawiając się, by nie wypaczyło ono prawdziwego obrazu tej zbrodni.
Profesor Borák, „Svědectví ze Životic”: „Głównym kryterium wyboru ofiar była ich narodowość. Tylko tak mogło dojść do tego, że zabito również kilka osób, których nazwiska z całą pewnością nie mogły znaleźć się na liście obywateli Żywocic bez volkslisty, którą się mieli kierować kaci (…) Osoby zastrzelone w Żywocicach zginęły przede wszystkim dlatego, że deklarowały swoją narodowość”.
Smutne jest to, że osoby, które zwracały uwagę na niekompetencję pisarki, która wypowiada się o historii bez fachowej wiedzy i wielokierunkowego rozeznania całej problematyki, były przez nią w czeskich mediach nazwane „małą grupką bojowo nastrojonych skrajnych polskich nacjonalistów”.
IZYDOR MOKROSZ OFIARĄ?
Jednak najbardziej bulwersującym faktem telewizyjnego reportażu jest to, że pani Lednická chce wliczyć w poczet ofiar zbrodni żywocickiej przypadkową śmierć zastrzelonego przez polskich partyzantów folksdojcza Izydora Mokrosza, który na oczach całej wsi gościł w swojej gospodzie gestapowców, co potwierdzili Borákowi naoczni świadkowie („Zločin v Životicích”: „Nebyl tu moc oblíben, protože se rovněž (tak jak jego kuzyn Heinrich – przyp. red.) přátelil s nacisty”.
Nawet idzie jeszcze dalej i w mediach społecznościowych pisze, że I. Mokrosz „se stál první obětí z řad životických občanů”. Tutaj już możemy powiedzieć o rażącym braku jakiejkolwiek refleksji i pokory wobec faktów historycznych – rzeczywistą pierwszą ofiarą „spośród mieszkańców Żywocic”, ofiarą niemieckiego terroru, był Polak, który nie wyparł się swojej narodowości, członek ruchu oporu, górnik Bolesław Krzystek. Zginął w Oświęcimiu 13 października 1942 (Stanisław Zahradnik, „Zaolziańskie ofiary okupacji hitlerowskiej”).
Swoje twierdzenia pani Lednická opiera o znaleziony w karwińskim archiwum dokument, „osvědčení o státní a národní spolehlivosti”, dotyczący zastrzelonego Mokrosza i jego żony, a ponieważ nie słyszała chyba o konieczności weryfikacji takich dokumentów, domaga się sprawiedliwości dziejowej: „Tady vidím, že je třeba odčinit poměrně dost významnou historickou křivdu…”.
MOKROSZ POMAGAŁ LUDZIOM? JAK?
Fakty historyczne są jednak takie, że tzw. oświadczenia o lojalności w wielu wypadkach stały się po wojnie dalszym narzędziem represji wobec miejscowych Polaków, natomiast rehabilitowały przedwojennych „czeskich działaczy” bez względu na to, co robili w czasie wojny. Są przykłady, że dostawali je byli żołnierze Wehrmachtu, jeśli zadeklarowali czeską narodowość. Zdarzało się, że odmawiano ich powracającym z Wielkiej Brytanii żołnierzom Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Znane są przypadki, gdy czeskie urzędy nie wydały „oświadczenia” polskim więźniom wracającym z obozów koncentracyjnych, a wydały je konfidentom, którzy w czasie wojny zdradzali Niemcom Polaków, ponieważ zgodnie z ówczesną polityką władz, „nie działali na szkodę państwa czechosłowackiego”. Przykładem może być najbardziej znany na Zaolziu konfident Gestapo Edward Gałuszka.
Historyk Muzeum Narodowego M. Stehlík idzie w filmie jeszcze dalej, mówiąc „…je to úplně jiný příběh Izydora Mokrosze, který pomáhal lidem, který se angažuje v českém školství a umírá během té přestřelky. Tak on se vlastně nehodí do toho represivního příběhu. Ale možná bychom mohli mluvit o 37 obětech životické tragédie a ne o 36”. Tego nie da się nawet komentować! W tym momencie nasuwa się pytanie – jak Izydor Mokrosz pomagał ludziom? Czy tak, że angażował się w rozwijaniu czeskiego szkolnictwa w Żywocicach, które w latach trzydziestych XX w. były w siedemdziesięciu procentach polską wioską? Co robił dla mieszkańców wioski? Pomógł zbudować czeską szkołę dla tych, którzy jej nie chcieli i wciąż posyłali swoje dzieci do polskiej szkoły?
O tym, do jakich środków uciekano się w okresie międzywojennym, żeby jak najszybciej wypełnić czeskie szkoły, można przeczytać w wyborze dokumentów dotyczących działalności Slezské matice osvěty lidové, zebranych przez historyka Grzegorza Gąsiora, a wydanych w serii Bibliotheca Tessinensis. Polacy, którzy nie posłali dzieci do czeskiej szkoły, często tracili pracę, byli nachodzeni i szykanowani przez czeskich nacjonalistów.
W tej edycji dokumentów są również te, które mówią o zmuszaniu polskich rodziców z Żywocic do posyłania dzieci do czeskiej szkoły. Autorzy filmu wykorzystali również wypowiedzi kilkuletnich wówczas dzieci, dziś osób już w podeszłym wieku. Mówią o sprawach, o których gdzieś zaledwie słyszały. Niemniej w ten sposób widz „dowiaduje się”, że do partyzantów uciekali synowie posiadaczy volkslisty, aby uniknąć służby w wermachcie. Jeżeli były takie wypadki, należały do rzadkości. Za niezgłoszenie się do wojska rodzinie dezertera groziły surowe represje.
Inaczej było w wypadku oddziału Armii Krajowej Józefa Kamińskiego „Strzały”. On sam był oficerem Wojska Polskiego, jego zastępca Augustyn Krótki z Karwiny, jego dwaj bracia i wielu innych partyzantów przyszło do oddziału po rozbiciu przez Niemców w 1943 roku karwińskiej komórki ruchu oporu. Inni dołączyli w obawie przed represjami z powodu niepodpisania niemieckiej volkslisty.
NADUŻYCIE ZAUFANIA POTOMKÓW ŻYWOCICKICH OFIAR
O partyzantach mówi się w filmie, że „kradli, żeby przeżyć”. Złodziejami i bandytami nazywali partyzantów Niemcy. Oddział partyzancki Kamińskiego był regularnym oddziałem polskiej Armii Krajowej, największej podziemnej armii w okupowanej Europie. W zapiskach Kamińskiego znajdziemy natomiast notatki o „rekwirowaniu” żywności i innych rzeczy. Profesor Borák pisze, że „środki do życia zdobywali dzięki współpracy z miejscową ludnością, która ich wspierała, i z napadów na niemieckich handlowców i kolaborantów”. Tym pierwszym za żywność i usługi płacili, pisze o tym w notatkach Kamiński. Tym drugim nie.
Redaktorka czeskiej telewizji porównuje okupacyjną rzeczywistość mieszkańców Żywocic do słynnego filmu pt. „Wybór Zofii” („Sofiina volba”). Tak, wielu z nich stanęło przed wyborem i świadomie wybrali, bez względu na specjalne traktowanie, niemiecki sonderbehandlug, na utratę majątku, wywózki, obozy, na piętnastoprocentową daninę za polskość, za obcinane kartek żywnościowych, za codzienny strach o życie, za brak perspektyw dla swoich dzieci. Ten wybór był wyrazem ich przywiązania do ojczyzny, języka i tradycji przodków. Był sprzeciwem wobec bestialskiej germanizacji agresora. Nie poszli z nim na układy, za co w finale zostali brutalnie zamordowani. Lecz to nie oni stali się centralną postacią filmu o zbrodni w Żywocicach, najwyżej jego anonimowym tłem. Centralną postacią filmu stał się człowiek, który też miał wybór – podpisał volkslistę, nie stracił gospody ani sklepu i musiał starać się o przychylność nowych panów. I tu nie można oprzeć się wrażeniu, że autorzy filmu i pani Lednická nadużywają zaufania potomków żywocickich ofiar i niewiedzę społeczeństwa w tym temacie, co zrównuje martyrologię ich ojców, którzy padli ofiarą zbrodniczego systemu – z przypadkową śmiercią karczmarza zastrzelonego w jego gospodzie w czasie alkoholowej libacji właśnie przedstawicieli tego zbrodniczego systemu.
POKORA, NIE POPULARNOŚĆ
Na zakończenie kilka refleksji: do tak wielkiej tragedii, jaką była zbrodnia żywocicka, należy podchodzić z wielką pokorą, refleksją i szacunkiem wobec pomordowanych. Każda upubliczniona nieprawda może godzić nie tylko w bezpośrednich potomków pomordowanych, ale również w szersze społeczeństwo utożsamiające się ze swoimi korzeniami. Nie można w takim wypadku publikować w mediach społecznościowych byle czego, bazując na swoich sukcesach i popularności. A popularność, jak wiemy, jest jak narkotyk i często uderza do głowy. Dziwić może również bezkrytyczny stosunek internautów, szczególnie Zaolziaków, bezmyślnie „lajkujących” w mediach ostatni wpis dotyczący Żywocic popularnej pisarki rażąco mijający się z prawdą historyczną, i to w dodatku poważnego polskiego badacza historii i panią dyrektor polskiego muzeum regionalnego.
Mariusz Wałach, prezes Kongresu Polaków w Republice Czeskiej