Grał Tracza w „Plebanii”. Dziś otwarcie mówi o Bogu i sprzeciwia się aborcji

Zastępca Naczelnego

Dariusz Kowalski/YouTube.com

— Kobieta, która zaszła w ciążę, czyli została matką, zawsze ma możliwość wyboru. Może być matką żywego albo martwego dziecka. A jaką możliwość wyboru ma dziecko w łonie matki? Ono nie ma głosu. Nie dostrzegamy słabszych. Omijamy temat śmierci. Zachowujemy się tak, jakby jej nie było – powiedział Plejadzie Dariusz Kowalski. Aktor opowiada o swojej relacji z Bogiem i wspomina pracę na planie „Plebanii”. FRAGMENT WYWIADU!

Na prośbę aktora w wywiadzie użyto pisowni od wielkich liter ważnych dla niego słów.

Michał Misiorek, Plejada: „Bóg, honor, ojczyzna” to triada wartości, które wyznaje pan w swoim życiu?

Dariusz Kowalski: Niepostrzeżenie weszliśmy w rejon wielkich słów. To piękna dewiza ze sztandarów Wojska Polskiego. Trzy słowa – trzy symbole! „Powtarzaj wielkie słowa, powtarzaj je z uporem” – pisał Herbert. Na początku jest Bóg i słusznie, bo od Niego wszystko się zaczyna i na Nim kończy. Staram się stawiać Go na pierwszym miejscu w swoim życiu. To dzięki Niemu istnieję, On daje mi siłę, dzięki Niemu mam też nadzieję na przyszłość, bo wierzę, że czeka mnie wieczność. Gdyby nie wiara, moje życie nie miałoby sensu – byłoby jak jazda rozpędzonym samochodem na ścianę.

Nigdy nie miał pan problemów z tym, by otwarcie mówić o swojej wierze?

Wiara jest łaską. Za nią idą zachwyt i wdzięczność. Kiedy się nią dzielę, daję w jakiś sposób wyraz mojej wdzięczności za ten dar. Oczywiście, zawsze trzeba pokonać pewien delikatny opór, jaki stawiają drzwi do skarbca. Bo moja wiara to także osobista relacja, za nią stoi historia mojego życia, mojej drogi, również moich słabości, porażek, upadków. Szczerość zawsze kosztuje.

Ale spotkałem wielu ludzi, którzy doświadczyli w życiu tylu niesamowitych sytuacji, cudownych interwencji Boga, nawróceń, uzdrowień relacji i widzę, wiem, że każde życie to historia zmagań z samym z sobą, cierpienia, miłości, upadków, zmartwychwstań, że nie tylko ja mam problem ze swoją słabością, a Bóg nikogo nie zostawia, do każdego znajdzie drogę, jeśli tylko człowiek się na Niego otworzy.

Te opowiadane, usłyszane historie umacniają, pomagają się podnieść, pozbierać, uwierzyć, że cuda są na wyciągnięcie ręki. Że Miłość jest dla każdego, za darmo, że nie można i nie trzeba na Nią zasłużyć, wystarczy się na Nią otworzyć. Dlatego zawsze jestem gotów mówić o tym, że Bóg jest i działa w mojej historii. Zresztą pamiętam, co powiedział Jezus: „Kto się mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”. Bardzo bym tego nie chciał. Więc z mojej strony to czysty pragmatyzm. (śmiech)

Czuje się pan apostołem Dobrej Nowiny?

Lubię dobre wiadomości. Święty Paweł napisał: „Uwierzyłem, dlatego przemówiłem. My także wierzymy, dlatego mówimy”. Ewangelia to Dobra Wiadomość dla każdego, więc trzeba się nią dzielić. Mówi o tym, że objawiła się Miłość. Że Syn Boga, Jezus z Nazaretu, urodził się jako człowiek. Że został skazany na śmierć za czasów rzymskiego panowania w Judei, że umarł i zmartwychwstał. To są fakty. Znamy daty i nazwiska. On przelał krew za mnie, za każdego człowieka, żebyśmy mieli życie wieczne.

Jeśli mam okazję, dzielę się tym, że ta Miłość działa w moim życiu. Że istnieć to czuć się kochanym. Że istnieć to kochać. Jeśli ktoś widzi we mnie apostoła, cudownie. Czy nim jestem? Najlepsze apostolstwo to dawanie świadectwa swoim życiem. A ja często doświadczam tego, że zwycięża we mnie egoizm, że widzę tylko czubek własnego nosa. Szczerze mówiąc, nieraz słabo to wygląda. Na szczęście jest i dla mnie Boże Miłosierdzie. Nie tylko dla Tracza!

Czytałem, że ewangelizuje pan ludzi na ulicach. To prawda?

Na ulicach akurat nie, ale zdarzyło mi się na stadionie (śmiech).

Trudno we współczesnych czasach żyć zgodnie z Dekalogiem?

W sumie to jest proste, co nie znaczy, że jest łatwe. Czy dziś, czy w każdych innych czasach. Jest proste, bo Dekalog to jasno sformułowane zasady: nie kradnij, nie zabijaj, nie kłam, nie cudzołóż, szanuj ojca i matkę itd. Zachowywane na co dzień świetnie organizują życie społeczne. Z drugiej strony – natura ludzka skłonna jest do egoizmu, pójścia na łatwiznę. Trzeba ją ciągle przełamywać. Ciało zawsze dąży do czegoś innego niż duch. Ciąży ku ziemi. Święty Paweł pisał: „Łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie”.

Dekalog to dyscyplina, poddanie ciała władzy rozumu i woli, samoograniczenie dla dobra drugiego człowieka, dla dobra społeczności. Świat ma inne zasady: używaj, korzystaj, wszystko ci się należy. Ty jesteś najważniejszy, twoje potrzeby, twoja kariera itp.

Ewangelia to inna myśl. To Miłość, szukanie dobra drugiego człowieka. Często wymaga to zapomnienia o sobie, a to rzeczywiście jest trudne. Bez współpracy z łaską od Boga w zasadzie niemożliwe. Bo to On sam działa w nas dobre rzeczy.

Dariusz Kowalski o swojej relacji z Bogiem: w pewnym momencie stwierdziłem, że odstawię Go na bok

Pan od zawsze był blisko Boga?

Urodziłem się w katolickiej rodzinie i jestem wdzięczny rodzicom za to, że przekazali mi wiarę. Niestety, w pewnym momencie, gdy poszedłem na studia, stwierdziłem, że będę żył po swojemu, że odstawię Boga na bok. Zacząłem stawiać siebie na pierwszym miejscu i korzystać z życia. Uznałem, że jako przyszły aktor muszę „wszystkiego spróbować” i nie mogę się ograniczać. Niestety, nie znałem wtedy tych słów Świętego Pawła: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść”.

Przeżył pan kryzys wiary?

Nie przestałem wierzyć w to, że Bóg istnieje, ale chyba przestałem wierzyć w to, że jest On w stanie dobrze pokierować moim życiem. Uznałem moje własne plany za najważniejsze. Czy można to nazwać kryzysem wiary? Na pewno był to kryzys zaufania. A bez zaufania nie ma prawdziwej relacji.

Mam natomiast pewność, że nawet wtedy Bóg mi towarzyszył. Cały czas szedł za mną i przemawiał do mnie przez ludzi, których spotykałem na swojej drodze. Nie chciałem słuchać, wolałem słuchać siebie.

Co się stało, że ponownie zaczął pan żyć blisko Boga?

Zawsze chciałem założyć rodzinę. Poznałem moją żonę, która również wychowywała się w katolickim domu. Wzięliśmy ślub i zaczęliśmy się razem zmagać z życiem. Wiedzieliśmy, że zmierzamy w tym samym kierunku i wyznajemy te same wartości, ale czegoś nam brakowało. Poczuliśmy, że potrzebujemy pomocy. Wtedy znajomy kapłan powiedział nam, żebyśmy zaprosili do swojej codzienności Jezusa, żebyśmy oddali Mu nasze życie. Tak zrobiliśmy. To wszystko zmieniło, od tego momentu w naszym życiu zaczęły dziać się cuda. Mimo że nadal zdarzają nam się kryzysy, z Bożą pomocą zawsze je pokonujemy.

Odczuwa pan obecność Boga na co dzień?

Z odczuwaniem bywa różnie, to są takie szczególne chwile. Ale jestem przekonany, że On cały czas jest przy mnie. Doświadczam Jego pomocy w trudnych sytuacjach, kiedy tylko o nią poproszę. Nie zawsze do końca rozumiem, jak to się wszystko dzieje. Wiele razy było tak, że nie wiedziałem, jak postąpić, otwierałem Pismo Święte i tam znajdowałem słowa, które w sekundę rozwiewały moje wątpliwości, albo wręcz wskazywały, co mam robić, jaką podjąć decyzję. Słowo naprawdę jest żywe i skuteczne.

Zauważyłem też, że im więcej czasu poświęcę na modlitwę, tym więcej mam w sobie pokoju. Kiedy zbytnio wybiegam myślami w przyszłość, zaczynam się martwić, pojawia się lęk. W takich momentach przypominam sobie słowa z Ewangelii: „Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy”.

Wierzy pan, że wszystko, co dzieje się w pana życiu, to element boskiego planu?

Wierzę, że wszystko, co dzieje się w moim życiu, ma sens. Wierzę, że wszystko, co do mnie przychodzi, dostaję od Niego. Jestem Mu wdzięczny za każde doświadczenie.

Nawet za te najtrudniejsze i najboleśniejsze?

Tak, choć za te trudne nie zawsze jestem w stanie od razu podziękować. Zresztą wiele z nich to po prostu konsekwencje moich głupich wyborów. Ale takie jest życie, Ojciec Niebieski wciąż mnie wychowuje. W Liście do Hebrajczyków jest napisane: „Kogo Pan kocha, tego karci, i okazuje surowość wobec każdego syna, którego darzy uznaniem”. Wierzę, że Bóg mówi do nas szczególnie przez trudne doświadczenia. Cierpienie może być największym darem.

Wyzwoliłem się już od pytania „dlaczego”. Dlaczego cierpią dzieci, dlaczego powstały obozy koncentracyjne, dlaczego wybuchają wojny…? Nie wiem. Miałbym przywoływać Boga przed trybunał swojego rozumu? Nie znam nic bardziej absurdalnego.

Wiem, że jest napisane: „Myśli moje nie są myślami waszymi, drogi moje nie są drogami waszymi”. Bywa, że kiedy wydarzy się nieszczęście, ludzie mówią „widocznie Bóg tak chciał”. Chłopak wsiada pijany albo naćpany za kierownicę i uderza w drzewo, zabijając siebie i pasażerów. Czy to Bóg chciał, żeby wsiadał w takim stanie za kierownicę? Bóg dał nam wolną wolę. Sami dokonujemy wyborów. I ponosimy ich konsekwencje. „Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie…”

Jak na co dzień rozwija pan swoją relację z Bogiem?

Staram się ją podtrzymywać przez codzienny kontakt z Biblią, przez modlitwę, na którą, niestety, nie zawsze znajduję odpowiednio dużo czasu. Ale najważniejsze dla mnie jest kształtowanie w sobie postawy dziecka. Zobaczyłem ostatnio, jak mój malutki wnuk zasnął ufnie w ramionach swojego taty. Mam nawet zdjęcie, często na nie patrzę. I myślę o swoim prężeniu muskułów, o walce z wiatrakami codzienności.

A to wszystko jest takie proste, wystarczy po dziecięcemu zaufać. Ojciec wie najlepiej, co jest dla mnie dobre. Staram się też wypracowywać drobne akty wdzięczności, dziękować z góry za cały dzień, a w środku dnia za drobiazgi. Codziennie po prostu oddaję swoje życie w Jego ręce, bo przecież to z Jego rąk je dostałem.

Dariusz Kowalski o Kościele: nie chodzę do kościoła dla księży

Do kościoła pan chodzi?

Oczywiście. To tam spotykam się z Bogiem, tam jest Jego żywa Obecność.

Wiele osób odchodzi obecnie od Kościoła ze względu na to, co robią, jak zachowują i wypowiadają się księża.

Staram się to zrozumieć. Chociaż nie wyobrażam sobie, że mógłbym na przykład po obejrzeniu kiepskiego spektaklu – a widziałem niejeden taki – obrazić się na teatr. Widziałem przedstawienia Kantora i nikt mi nie wmówi, że teatr nie jest czymś wspaniałym. Porównuję te dwie rzeczywistości, bo obie są dla mnie ważne. Słaby aktor nie zrazi mnie do teatru, słaby kapłan nie zrazi mnie do Kościoła.

Nie chodzę do kościoła dla księży. Księża są tylko personelem naziemnym. To tacy sami ludzie jak my – tak samo słabi, tak samo targani namiętnościami i pokusami. Ale niezależnie od tego, mają władzę rozdawać sakramenty, rozdawać Życie swoimi ludzkimi, ułomnymi rękami.

Oczywiście, rozumiem wysokie wymagania wobec kapłanów. Są na świeczniku, są powołani, wybrani. Złe świadectwo kapłana może zrobić wiele złego. Zło jest zawsze bardziej krzykliwe, prawdziwe dobro ze swej natury po cichu „robi swoje”. I taki w swej istocie jest Kościół. Miałem szczęście poznać wielu księży, którzy swoim życiem dają wspaniałe świadectwo wiary.

Mam wrażenie, że słowa wypowiadane przez niektórych księży mają niewiele wspólnego z miłością do bliźniego.

Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żeby w ciągu tych kilkudziesięciu lat, jak chodzę do kościoła, jakiś ksiądz obrażał przy mnie kogoś z ambony.

Arcybiskup Jędraszewski nazwał społeczność LGBT+ tęczową zarazą.

Czytałem w Onecie, że sąd uznał, iż miał do tego prawo. Nie chciałbym tego komentować. Wolałbym mówić o sobie. Jak już wspomniałem, nie chodzę do kościoła dla księży.

Jak reaguje pan na to, co dzieje się obecnie w Kościele? Co chwilę docierają do nas doniesienia o nadużyciach, których dopuścili się księża. Z kolei w seminariach jest coraz mniej kleryków.

Nie ukrywam, że mnie to boli. Ale nie jest też tak, że patologie mają miejsce wyłącznie w Kościele. Są nimi dotknięte w nie mniejszym stopniu inne środowiska i grupy zawodowe. O tym nie jest tak głośno. Owszem, od kapłanów oczekuje się więcej. A oni są tylko grzesznymi ludźmi. Kiedy myślę o tym wszystkim, przypominają mi się słowa Matki Teresy z Kalkuty, która, zapytana o to, co należałoby zmienić w Kościele, odpowiedziała: „Ciebie i mnie”.

Wierzy pan, że Kościół w końcu oczyści się ze swoich grzechów?

Wierzę. Kościół to nie jest zwykła instytucja, tylko ciało mistyczne. Pomimo że tworzą go zwykli ludzie, cały czas jest w nim obecność Ducha Świętego. Dzięki temu trwa od dwóch tysięcy lat, choć przechodził wiele poważnych wstrząsów.

Ostatnio coraz więcej mówi się o zdejmowaniu krzyży z miejsc użyteczności publicznej i usuwaniu ze szkół lekcji religii. Co pan sądzi o takich pomysłach?

Krzyż to znak, wokół którego powstała Polska. To też pewien symbol. Przecież właśnie dzięki chrześcijaństwu istniejemy – nasze państwo, nasza kultura. Czy odpiłujemy krzyż z Giewontu? Zeszlifujemy Góry Świętokrzyskie? Na Świętym Krzyżu znajduje się najstarsze polskie sanktuarium, w którym modlił się król Jagiełło przed bitwą pod Grunwaldem. „(…) dzieje są jako testament, którego cherubin dogląda z wysoka” – pisał Norwid.

Krzyż to znak, który godzien jest szacunku. Dziś często jest nie tylko zdejmowany, ale i profanowany. Również, niestety, w teatrze.

Słyszałem ostatnio, że dziadek w rodzinie znajomych powiedział do wnuka: „Bądź grzeczny, bo za karę zabiorę cię do teatru”. Przykre. Czy współczesna sztuka nie może istnieć bez obrażania uczuć religijnych i szokowania za wszelką cenę? Oczywiście, najłatwiej jest wywołać wokół siebie wrzawę, profanując czyjeś świętości. Wejdź na stół podczas niedzielnego obiadu i nasikaj do rosołu – zostaniesz legendą rodziny. Bez wielkiego wysiłku. Gdzie jest elementarny szacunek do drugiego człowieka?

A co z religią? Nadal powinna być nauczana w szkołach?

Uważam, że będzie to z pożytkiem dla społeczeństwa. Religia chrześcijańska opiera się na Dekalogu. Uczy wzajemnego szacunku, miłości jako postawy wobec drugiego człowieka. Jeśli dzieci od najmłodszych lat będą tego uczone, wyjdzie to nam wszystkim na dobre. Dekalog reguluje zasady życia społecznego, jak znaki regulują ruch na drogach. Nauka religii może być takim kursem prawa jazdy.

Zamykając już wątek Kościoła… Nie ma pan poczucia, że hierarchowie kościelni za bardzo bratają się z politykami?

Trudno mi to oceniać, niewiele wiem na ten temat. Zadaniem Kościoła jest przede wszystkim praca duszpasterska, ale też nie może istnieć w oderwaniu od rzeczywistości, w której żyjemy. Mówimy, że Kościół nie powinien wtrącać się do polityki, ale czy chodzi o to, żeby w ogóle nie wtrącał się do życia? Przecież nasze życie uwikłane jest w politykę. To trudne sprawy. Kościół to nie stronnictwo polityczne. Jego zadaniem jest głoszenie Ewangelii. Ale Ona zawsze będzie wtrącać się do życia, więc także i do polityki.

Myślę też, że powinniśmy pamiętać o tym, co zawdzięczamy Kościołowi. On w najtrudniejszych dla Polski czasach dawał zawsze przestrzeń wolności. Gdyby nie Kościół, nie przetrwalibyśmy zaborów, czasów komunizmu. Nie byłoby dziś Polski, to jasne.

Dariusz Kowalski przeciwstawia się aborcji: to jest bardzo poważna sprawa

Jakiś czas temu zaangażował się pan w kampanię „Zatrzymaj aborcję”, był pan też ambasadorem Marszu dla Życia i Rodziny. Musi więc mieć pan w sobie nutkę społecznika.

To nie wyszło ode mnie, zostałem o to poproszony. Ale to nie ma nic wspólnego z polityką i uważam, że jest warte zaangażowania. Sam fakt, że żyję, że urodziłem się w rodzinie, jest już zaangażowaniem się po stronie rodziny i życia, jakimś głosem przeciwko aborcji. Ronald Reagan powiedział: „Zauważyłem, że wszyscy, którzy popierają aborcję, zdążyli się już urodzić”. To jest bardzo poważna sprawa.

Dlaczego zdecydował się pan wesprzeć te inicjatywy?

Dlatego że poważnie traktuję słowa, że naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości. Bo czym jest aborcja? Zabiciem bezbronnej istoty, która poczęła się w łonie matki, przerwaniem życia, które dopiero co się zaczęło. Kiedy Matka Teresa z Kalkuty dostała Pokojową Nagrodę Nobla, na pytanie, co według niej jest największym złem na świecie, odpowiedziała, że aborcja. „Jeżeli matce wolno zabić własne dziecko, cóż może powstrzymać ciebie i mnie, byśmy się wzajemnie nie pozabijali?”.

Nie uważa pan, że kobiety powinny mieć możliwość wyboru?

Mówimy o aborcji? Kobieta, która zaszła w ciążę, czyli została matką, zawsze ma możliwość wyboru. Może być matką żywego albo martwego dziecka. A jaką możliwość wyboru ma dziecko w łonie matki? Ono nie ma głosu. Nie dostrzegamy słabszych. Omijamy temat śmierci. Zachowujemy się tak, jakby jej nie było.

Niedawno ten temat wrócił na tapet. Politycy zapowiadają referendum w tej sprawie.

Temat aborcji zawsze bardzo podgrzewa atmosferę. Nie chcę tego komentować. Bo cóż mądrego można powiedzieć? Dla mnie to jest jasne. Dekalog — piąte przykazanie. Bóg nie powiedział: „Wydaje mi się, że raczej nie powinieneś zabijać”, tylko krótko i jasno: „Nie będziesz zabijał”.

Niezależnie od tego, czy zabijanie dzieci w łonie matki będzie zakazane przez prawo ustanowione przez człowieka, czy nie, jest to złe.

Źródło: Michał Misiorek, Plejada.pl

Komentarze są zamknięte