W sobotę, 5 marca, z Polski na Ukrainę wyrusza Legion Polski, który dołączy się do walki z Rosjanami, u boku naszych sąsiadów. Adam Słomka – przewodniczący KPN, od lat angażuje się w sprawy związane z Ukrainą.
Chwilę po pierwszych wiadomościach o ataku Rosji na Ukrainę, w mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się pierwsze informacje na temat pomocy, której będą potrzebować uchodźcy, a ludzie rozpoczęli protesty przeciwko wojnie. Po kolei w pomoc zaczęły włączać się większe instytucje – skala, z jaką pomagali Polacy, urosła do ogromnych rozmiarów. Wszystkich połączył jeden cel. Do tej pory zorganizowano pomoc humanitarną, powstały liczne zbiórki, a teraz nadszedł czas również na pomoc zbrojną, o którą prosił sam prezydent Ukrainy.
Inicjatorem tej formy pomocy jest Adam Słomka – polski polityk, przewodniczący KPN, działacz opozycji demokratycznej w PRL. W latach 1991-2001 był posłem na Sejm I, II i III kadencji. Od lat angażuje się w sprawy związane z Ukrainą m.in. brał udział w podpisaniu porozumienia z Ukrainą w 1987 roku w Monachium, zajmował się uchwałą o uznaniu niepodległości Ukrainy, przebywał na Majdanie podczas walk na barykadach, a teraz sformował Legion Polski, który wyruszy walczyć u boku Ukraińców i wesprze Polaków, wciąż przebywających na niebezpiecznym terytorium objętym wojną. Już w najbliższą sobotę zebrani ochotnicy wyruszą do Lwowa.
– Czym właściwie są Legiony Polskie?
– Tradycja legionów jest bardzo długa. Najlepszym przykładem, jaki możemy wymienić, jest walka u boku Jana Dąbrowskiego czy Józefa Piłsudskiego. Chodzi o ideowe zaangażowanie: nie za pieniądze, a dla Ojczyzny. O wolność naszą i waszą.
Naszym głównym celem jest teraz wsparcie Ukraińców i pokazanie Polakom we Lwowie, że o nich pamiętamy i będziemy ich bronić. Potrzebny jest nasz przykład i zaangażowanie. Wszystkie organizowane dotąd formy pomocy są dobre, jednak Ukraina musi zobaczyć również nasze wsparcie zbrojne. Kiedyś byliśmy wspólną rzeczpospolitą, a u swojego boku na polu walki staliśmy wspólnie niejeden raz.
– Znamy konkrety: 5 marca, godzina 13.00, Oleandry w Krakowie. Co dalej?
– W zależności od tego, jak pozbierają się grupy, po kolei przechodzimy na stację kolejową i pociąg. Ten przemarsz musi zachęcić cały świat do włączenia się w walkę o Ukrainę. Na dzień dzisiejszy z Przemyśla do Lwowa można dojechać jeszcze cztery razy dziennie. Jeżeli zdarzy się, że linie kolejowe zostaną zbombardowane, to jak za starych czasów po prostu pójdziemy lasami, tak jak szła odsiecz Lwowa. Musimy dostać się do Lwowa i go bronić, musimy dopilnować głównego korytarza dostaw broni, jaki przechodzi przez miasto do głównego frontu – Kijowa.
– Czy na ten moment jest wielu chętnych by wyruszyć na Ukrainę?
– Nie wszystkie informacje mogę zdradzić, bo pewne z nich wymagają zmian prawnych, ale na szczęście jest już ustawa, która ułatwi całą operacje. W tej chwili wygląda to tak, że chętnych jest około stu osób, z tym, że każdego dnia napływa do nas bardzo dużo nowych zgłoszeń. Na razie planujemy wystawić kompanię, jednak myślę, że może to być nawet batalion. Musimy pokazać, że nie ma na co czekać kolejnych dwóch tygodni ani czego się bać. To kluczowy moment, w którym powinniśmy zacząć działać. To w najbliższych dniach okaże się, czy będzie to krótka wojna, bez wielu ofiar, którą wygramy szybko, czy będzie to wojna przewlekła, którą oczywiście też wygramy, jednak ofiar będzie znacznie więcej.
– Skąd wywodzą się ludzie, którzy dołączą do legionów?
– Jest to kadra oficerska, czyli ludzie ze Strzelca – ksiądz Chojnacki w latach 80. miał parafię pod Krakowem i właśnie tam odbył się pierwszy kurs oficerski. Druga grupa to grupa z opozycji, czyli ludzie z Konfederacji Polski Niepodległej. To ludzie, którzy nie boją się broni. Sporo osób, które się do nas zgłosiły, jest z grup rekonstrukcyjnych, znajdzie się też wielu byłych wojskowych, mamy nawet człowieka z BOR-u, osoby, które walczyły na misjach w Jugosławii i inne ciekawe osoby. Jest z nami operator drona, o których Ukraińcy właśnie bardzo nas prosili, ponieważ mają sprzęt, a nie mają ludzi, którzy mogliby go obsługiwać. W Polsce jest sporo wykwalifikowanych osób, które przeszły taki kurs i mogłyby pomóc. Poza tym zgłosili się też do nas ludzie z zagranicy, niektórzy z nich mają polskie korzenie.
Oczywiście w grupie ochotników znajdą się też osoby, które nie mają żadnego doświadczenia bitewnego, jednak nie każdy, kto się do nas zgłasza, musi brać udział w bitwach. Potrzebni są również wolontariusze, którzy będą pomagać w wielu kwestiach na miejscu, na Ukrainie, chociażby w odciążeniu Ukraińców podczas patrolu.
Na ten moment już bardzo wielu Polaków, myślę że nawet około tysiąca, znajduje się na terytorium Ukrainy i działają jako wolontariusze i żołnierze, jednak służą oni w jednostkach Ukraińskich jako pojedyncze osoby. Parę tysięcy Polaków z mniejszości polskiej służy właśnie tam, wokół samego Lwowa mieszka ogromna ilość naszych rodaków. To duża grupa ludzi, a od części z nich mamy deklaracje, że wejdą do naszego legionu.
Należy jednak pamiętać, że tu tak naprawdę nie liczy się to, ile nas jest, choć wiadomo, że to ważna kwestia. Najważniejsze jest to, że pomagamy jako państwo, nie jesteśmy bierni wobec całej sytuacji. Trzeba spojrzeć szerzej i zrozumieć, że to przykład wspólnoty, przecież przez długi czas byliśmy w jednym państwie i nie przegraliśmy wtedy żadnej wojny. Z ciekawostek… Herb naszego legionu to przecież herb I Rzeczpospolitej. Uważam, że ta symbolika, odnosząca się do naszej wspólnej historii, jest tutaj bardzo ważna.
– Jak wygląda kwestia uzbrojenia i oporządzenia?
– Nie możemy przenieść broni, ale we Lwowie jest jej pod dostatkiem. Mimo wszystko prowadzimy rozmowy, by ową broń dostać. Musimy przeszkolić ludzi, którzy się do nas zgłosili, a nie mieli dotąd do czynienia z bronią. Bardzo dużo osób przywozi oporządzenie, które możemy zabrać ze sobą, a mianowicie: solidne buty, lornetki, kurtki, porządne rękawiczki, naramienniki, krótkofalówki, opatrunki, bandaże, leki typu aspiryna, a nawet batony – każdy rodzaj i ilość są naprawdę cenne, wydaje się, że to drobne rzeczy, jednak bardzo potrzebne.
– Czy ukraińska strona jest dokładnie poinformowana, kiedy przyjeżdżacie do Lwowa?
– Tak, oni będą nas odbierać na granicy. Prowadziliśmy rozmowy na poziomie ataszatu wojskowego, więc pewne kwestie są już ustalone, zobaczymy jak to będzie w praktyce. Wszyscy bardzo się cieszą. Z drugiej strony nie mają też wyjścia: bez pomocy spoza Ukrainy będą oni w tragicznej sytuacji. Rosyjska armia jest znacznie większa od ukraińskiej, a mało kto też wie, że od ośmiu lat białoruska armia jest częścią składową, integralną, rosyjskiej armii. Tak więc im nas więcej, tym lepiej.
– Czy do legionów nadal mogą zgłaszać się ochotnicy?
– Ochotnicy mogą zgłaszać się cały czas. Można zrobić to poprzez ambasadę ukraińską, a można to zrobić również w naszym biurze, które znajduje się przy ulicy Siennej 45 w Warszawie. Powstały różne punkty informacyjne, a zgłoszenie można wysłać również poprzez stronę internetową. Jeśli ktoś zdąży przed sobotą, może wyruszyć razem z nami właśnie w ten dzień, jeśli zgłosi się trochę później, to też nic się nie stanie. Mamy też deklaracje od osób, które są chętne, ale muszą najpierw załatwić pewne sprawy osobiste czy wolne w pracy, żeby wyruszyć. W zależności od liczby chętnych osób, będą tworzone grupy, które będą wyruszały na Ukrainę, ale nie będzie to tak uroczysty wyjazd, jak za pierwszym razem. Jednak – jak dotąd – nie zadała mi pani najważniejszego pytania, jakie powinno paść, a mianowicie: kiedy legiony wrócą do Polski?
W takim razie, na kiedy planowany jest powrót legionów do Polski?
– 48 godzin po zdobyciu Moskwy.
Każdy może pomóc na swój sposób: wspierając zbiórki rzeczowe, wpłacając pieniądze na konta fundacji, wziąć udział w wolontariacie w punktach recepcyjnych dla obywateli Ukrainy, a teraz zaistniała możliwość podjęcia walki ramię w ramię z naszymi sąsiadami. Możliwości jest wiele, wystarczy wybrać jedną z nich.
Źródło: Barbara Romańczuk, dziennikzachodni.pl