„Nie liczą się z nami silni, jak Rosja […] Nie liczą się z nami także mali i słabi. Litwa kpi sobie z zawartych traktatów. Nikt się z nami nie liczy” – stwierdził Kaczyński (…) Więc tak, młody obiecujący autorze dawnego „Czerwonego Sztandaru”. Za „ruskich” potrafi być niekiedy lepiej, co oprócz Jarosława Kaczyńskiego dostrzegło pewnie wielu innych, więc pozostaje mieć nadzieję, że prymitywne sakiewiczowskie manipulacje i przemilczanie antykresowych paszkwili „Gazety Polskiej” nie były i nie są ceną za przychylność polskich władz, w tym pokaźnych pieniędzy między innymi z mojej, polskiego podatnika, kieszeni – pisze Marcin Skalski na łamach portalu medianarodowe.com.
Studium manipulacji
Polemikę z niedawno opublikowanym na łamach „Kuriera Wileńskiego” tekstem zacznijmy od gratulacji, jakie należą się wydawcy oraz redaktorom wzmiankowanego czasopisma. W ramach grantu z Polski od Kancelarii Prezesa Rady Ministrów „Kurier Wileński” otrzymał bowiem łącznie ponad 1 mln 620 tys. złotych na lata 2021-2022. Jest to wielki sukces wydawcy periodyku, a zarazem działacza wileńskiego Klubu Gazety Polskiej Zygmunta Klonowskiego oraz redakcji „Kuriera”. Jedynie osoby mające złe zdanie o samej „Gazecie Polskiej” mogłyby podejrzewać, że to niekoniecznie sam dobrze napisany wniosek o grant zaważył o przyznaniu środków. Wszak „Gazeta Polska” sympatyzuje z obecnym polskim rządem, a szef tegoż, jak widać, hojnie potrafi obdarować polskie media na Kresach. Przekonujemy się wobec tego, że trzymanie z „Gazetą Polską”, jeśli nie pomaga, to przynajmniej nie zaszkodzi. To właśnie „Kurier Wileński” przetarł szlak ku grantom z Polski. Gratulacje.
Dynamiczny rozwój gazety oraz portalu „Kuriera Wileńskiego” (przed 1990 „Czerwonego Sztandaru”) zwiastuje pojawienie się na ich łamach młodego obiecującego autora podpisującego się jako Apolinary Klonowski, którego jeden z ostatnich tekstów wymaga polemiki. Młody obiecujący autor spróbował bowiem przeanalizować oświadczenie Związku Polaków na Litwie, które zinterpretował on jako „plucie w twarz aresztowanym [polskim działaczom na Białorusi – M.S.]”. Związek Polaków na Litwie pluje w twarz aresztowanym. Kto podpisał „specyficzne” oświadczenie? – brzmi tytuł tekstu młodego obiecującego autora.
Młodemu obiecującemu autorowi nie podoba się wspomnienie o ograniczaniu praw mniejszości narodowych na Ukrainie, jak i to – jak sam podliczył – iż jedynie 31% oświadczenia ZPL dotyczy bezpośrednio aresztowanych Polaków z Białorusi.
Młody obiecujący autor pisze bowiem w temacie Ukrainy:
Jest to całkowicie inny kontekst, całkowicie inna sytuacja. Działacze polscy na Ukrainie nie byli sądzeni z kodeksu karnego”.
Otóż, nikt nie twierdzi, że polscy działacze na Ukrainie byli sądzeni na podstawie przepisów tamtejszego kodeksu karnego. Młody obiecujący autor dokonuje manipulacji polegającej na sformułowaniu kontrargumentu wobec tezy, która w ogóle nie padła. A ponieważ nie padła, to autor oświadczenia ZPL najwyraźniej sam musi uważać, że sytuacja mniejszości polskiej na Ukrainie oraz sytuacja mniejszości polskiej na Białorusi są innego rodzaju. Takich manipulacji w tekście opublikowanym przez „Kurier Wileński” jest więcej.
Skoro już jednak analizujemy to, o kim można wspominać przy danej okazji, to przejrzyjmy się chociażby słowom Jarosława Kaczyńskiego z obchodów drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej w 2012 roku. Lider PiS mówił wówczas:
Nie liczą się z nami silni, jak Rosja […] Nie liczą się z nami także mali i słabi. Litwa kpi sobie z zawartych traktatów. Nikt się z nami nie liczy”
Czy w związku ze wspomnieniem o dyskryminacji Polaków na Litwie przy okazji uroczystości smoleńskich ofiary katastrofy zostały przez Kaczyńskiego oplute? Trzeba złej woli, aby coś takiego stwierdzić, a z czymś podobnym mamy właśnie do czynienia w tekście opublikowanym przez „Kurier Wileński”.
Nawiasem mówiąc, w odpowiedzi na interpelację poselską nr 1277 z marca 2016 rząd PiS za sprawą wiceministra Jana Dziedziczaka przyznał, że „Republika Litewska do chwili obecnej nie wywiązała się ze swoich zobowiązań dotyczących ochrony praw Polaków na Litwie”. W związku z tym mamy już oficjalnie potwierdzony fakt, że wszelkie następne zbliżenia polsko-litewskie odbywały się z pominięciem interesów Polaków jako mniejszości narodowej na Litwie.
Wszędzie ruskie agienty (z wyjątkiem „Czerwonego Sztandaru”)
Z kolei śródtytuł tekstu, z którego pochodzi rzeczony fragment, to „Otóż za ruskich to Polakom dobrze było…”. Młody obiecujący autor najwyraźniej próbuje zastosować jedną z najbardziej podstawowych metod manipulacji, którą prof. Mirosław Karwat z Uniwersytetu Warszawskiego określa mianem etykietowania. Według badacza, adresat takiego zabiegu ma być na starcie zdyskwalifikowany jako oponent, jako ktoś, kto z samej definicji nie może mieć racji. Tą etykietą jest „prorosyjskość” (w omawianym przypadku mowa jest wręcz o „ruskich”), którą my, Koroniarze, znamy właśnie z paszkwili masowo produkowanych swego czasu przez „Gazetę Polską” i której wpływ najwyraźniej także daje się dostrzec na łamach „Kuriera Wileńskiego”. Dość dodać, że wedle Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji red. naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz publicznie w TVP oczerniał w ten sposób prof. Włodzimierza Osadczego, Polaka urodzonego we Lwowie. Szkoda, że „Kurier Wileński” jako medium dla Polaków z Kresów nie upomniał wówczas publicznie swojego współpracownika, że zarzuty formułowane wobec prof. Osadczego jako byłego obywatela ZSRR dotyczyć by także mogły samego Zygmunta Klonowskiego. Pokazałoby to, że „Kurier” pilnuje standardów także wtedy, gdy jest to dlań niewygodne. Dziś już wiemy, że jednak nie pilnuje.
Ale przejdźmy dalej.
Młody obiecujący autor „Kuriera Wileńskiego” usiłuje z kolei polemizować z faktem bądź po prostu dyskredytować autorów opinii, że (uwaga, etykieta) za „prorosyjskiej” władzy na Ukrainie mniejszości narodowe miały więcej praw. Tymczasem, takie stwierdzenie po prostu odpowiada prawdzie, wystarczy przeanalizować ukraińskie ustawodawstwo (oświatowe, językowe) przed i po zbrojnym obaleniu ukraińskiej władzy na Majdanie w 2013/2014.
Co więcej, „prorosyjska Ukraina” to po prostu w jakiejś części rzeczywistość tego południowo-wschodniego sąsiada Polski, część Ukraińców jest prorosyjska bądź czuje się obywatelami Ukrainy narodowości rosyjskiej i na takie też opcje polityczne głosują. To oni wybrali owych „ruskich” i tzw. demokratyczny świat ten wybór uznał, a udział w zaprzysiężeniu obalonego później Wiktora Janukowycza brał chociażby śp. Lech Kaczyński. Można być z przekonań demokratą, ale jednak nie warto być hipokrytą. Tym bardziej, jeśli samemu gardłowało się za demokracją na Białorusi, czyż nie?
Tymczasem w polskiej debacie publicznej nawet porównywanie czasów ZSRR i niepodległej Litwy pod kątem praw oświatowych Polaków na Wileńszczyźnie nie uchodzi za coś szczególnie kontrowersyjnego. Już w roku 2011 wspomniany wcześniej Jarosław Kaczyński powiedział, iż „nawet pod sowiecką okupacją, przed odzyskaniem przez Litwę niepodległości w 1991 roku, przepisy oświatowe były bowiem dla Polaków pod wieloma względami korzystniejsze niż obecnie”. Stosując kryteria zaproponowane przez „Kurier Wileński” musiałoby się więc okazać, że jedynym miejscem na Międzymorzu wolnym od ruskiej agentury jest wyłącznie sama redakcja „Kuriera”.
Ukraińska lekcja
Sam Majdan z kolei był punktem przełomowym dla Ukrainy na tyle, że bezpośrednio po nim do Polski zaczęły napływać setki tysięcy, jeśli nie miliony imigrantów, w tym mężczyźni w wieku poborowym, którzy tymczasem powinni walczyć z Rosją – z tą samą Rosją, z którą Ukraina jest rzekomo w stanie wojny, a do której również Ukraińcy wyjeżdżają za chlebem. Interes Rosji nie powinien nas szczególnie obchodzić, ale dla Polski taka masowa imigracja jest szkodliwa z punktu widzenia chociażby zamrożenia płac czy też utrzymywania wysokich cen na rynku mieszkań. Finalnie Polaków w obecnych granicach Polski czekać może konflikt etniczny, gdyż tak wielka liczba Ukraińców się po prostu nie zasymiluje, a system imigracyjny Polski jest dziurawy jak sito. Obywatele Litwy, w tym miejscowi Polacy, nie borykają się z problemem masowej ukraińskiej imigracji, ale my – obywatele polscy – owszem, więc oczekiwanie, że będziemy ulegać szantażom w postaci zarzutu o „prorosyjskość” jest zbyteczne. Nie zamierzamy bowiem szkodzić samym sobie tylko dlatego, żeby nie być w ten sposób etykietowanym. Żałosnym zaś podsumowaniem prowadzenia polityki zagranicznej pod wpływem antyrosyjskiej emocji jest z kolei to, że wymarzona przez wielu antyrosyjska władza Ukrainy w stosunkach z Polską wzięła za zakładników kości pomordowanych przez UPA Polaków.
Więc tak, młody obiecujący autorze dawnego „Czerwonego Sztandaru”. Za „ruskich” potrafi być niekiedy lepiej, co oprócz Jarosława Kaczyńskiego dostrzegło pewnie wielu innych, więc pozostaje mieć nadzieję, że prymitywne sakiewiczowskie manipulacje i przemilczanie antykresowych paszkwili „Gazety Polskiej” nie były i nie są ceną za przychylność polskich władz, w tym pokaźnych pieniędzy między innymi z mojej, polskiego podatnika, kieszeni. Pieniędzy, których nigdy bym na polską sprawę na Kresach nie żałował i z chęcią przeznaczał jej wielokrotność.
Tymczasem na Ukrainie dzieją się rzeczy, którym również należy się uważnie przyglądać. To właśnie na ukraińskim Zakarpaciu tamtejsza esbecja (Służba Bezpieczeństwa Ukrainy) wkroczyła do siedziby lokalnej węgierskiej organizacji charytatywnej pod pretekstem zamachu na integralność terytorialną państwa. To właśnie na Ukrainie tamtejsza esbecja podjęła działania wobec węgierskich samorządowców z Zakarpacia po tym, jak odśpiewali oni hymn Węgier, a oskarżenia wobec węgierskiej mniejszości na Zakarpaciu o separatyzm nierzadko wybrzmiewają w tamtejszej debacie publicznej. Nie ma powodu, by nie dmuchać na zimne i nie zauważać, do czego potrafią posunąć się władze Ukrainy wobec własnych obywateli i dlaczego przestrzeganie standardów dotyczących mniejszości narodowych powinno być traktowane szeroko i obserwowane w skali regionalnej. A w końcu na Ukrainie również mieszkają autochtoniczni Polacy.
Uniwersalne standardy
Młody obiecujący autor „Kuriera Wileńskiego” zarzuca autorowi oświadczenia ZPL, że nie powinien on odwoływać się do standardów Rady Europy. „Białoruś nie jest i nigdy nie była członkiem Rady Europy” – uzasadnia. Po raz kolejny jest to polemika ze stwierdzeniem, które nie padło. W oświadczeniu ZPL czytamy bowiem, że – tu cytat – „prawa autochtonicznych mniejszości narodowych powinny być zagwarantowane we wszystkich krajach naszego kontynentu zgodnie z wytycznymi Rady Europy”. Nikt nie stwierdził, że Białoruś należy do Rady Europy, lecz że standardy RE powinny być przestrzegane w Europie wszędzie, gdzie zamieszkuje ich adresat, czyli mniejszości narodowe. Jest różnica? Jak najbardziej.
Podobnież ma się sprawa z odwołaniem do standardów Unii Europejskiej w oświadczeniu ZPL, we fragmencie poświęconym zaniedbaniom praw mniejszości narodowych przez Litwę. „Białoruś to nie jest Unia Europejska, to nie tego dotyczy oświadczenie” – czytamy na łamach „Kuriera Wileńskiego”. Po raz kolejny: nie padło stwierdzenie, iż Białoruś jest członkiem Unii Europejskiej, więc znowuż polemika dotyczy czegoś, czego autorzy oświadczenia ZPL nie napisali. Oświadczenie dotyczy praw polskiej mniejszości na Białorusi oraz podkreśleniu, że prawa mniejszości narodowych mają wymiar regionalny, co tyczy się również Litwy. Natomiast odwoływanie się do standardów unijnych ma znaczenie chociażby przy podnoszeniu omawianej kwestii na forum Parlamentu Europejskiego, co uczynił właśnie Waldemar Tomaszewski.
Jako Koroniarz rozumiem zresztą rozgoryczenie Polaków z Litwy. Przecież to czołowej przedstawicielce tej społeczności, Renacie Cytackiej, ówczesny marszałek Senatu Stanisław Karczewski zaśmiał się w twarz, sugerując, że ta chciałaby wypowiedzenia przez Polskę wojny Litwie. To wicemarszałek polskiego Sejmu Ryszard Terlecki powiedział publicznie, że „Polska nie może być zakładnikiem swojej mniejszości na Litwie”. Tymczasem podobne stwierdzenie o rodakach w krajach ościennych chociażby na słusznie wspomnianych przez ZPL Węgrzech oznaczałoby koniec kariery danego polityka.
To wreszcie sam Andrzej Duda określił mianem „wygórowanych” niektóre z postulatów Polaków na Litwie. I teraz ci sami ludzie, przedstawiciele władz RP, mają być wiarygodni jako obrońcy praw Polaków w jednym kraju, skoro dosłownie przed momentem lekceważyli ich prawa w innym kraju? To właśnie przez takich jak Duda, Karczewski czy Terlecki wstyd mi jako Koroniarzowi spojrzeć w oczy naszym braciom i siostrom z Wileńszczyzny, bo niestety to my – obywatele Polski – wybieramy ich na eksponowane stanowiska i także niestety w moim imieniu plują oni w twarz wilniukom. Za co wszystkich rodaków Wileńszczyzny przepraszam najmocniej, jak potrafię.
Polskość lepsza i gorsza
Czy teraz już rozumiesz, młody obiecujący autorze, dlaczego problemy mniejszości polskich na Kresach trzeba traktować szeroko, holistycznie? Jeśli ktoś nie jest wiarygodny jako rzecznik interesów Polaków na Litwie, to nie będzie wiarygodny także jako rzecznik Polaków na Białorusi. Polski interes narodowy jest bowiem niepodzielny i jak najbardziej trzeba, należy i wypada wspominać o tych Polakach, o których się na co dzień nie pamięta, bo ich dyskryminacja nie jest tak spektakularna i brutalna, jak obecne prześladowania rodaków pod rządami Łukaszenki, gdyż dyskryminacji dokonują akurat „sojusznicze” Litwa i Ukraina. Nazywasz to, młody obiecujący autorze, „całkowitym pomieszaniem tematów” i „załatwianiem swojego interesu”, zupełnie tak, jakby dla autora oświadczenia ZPL wspominanie o niezałatwionych sprawach mniejszości polskiej na Litwie było kwestią prywatnego widzimisię albo zasobności jego portfela. Całości nadajesz zaś w złej wierze tytuł „Związek Polaków na Litwie pluje w twarz aresztowanym…”, co komentuje się samo przez się. Dodatkowo całkowicie nieprofesjonalnie i efekciarsko posługujesz się terminem totalitaryzm, określając w ten sposób obecne państwo białoruskie, choć tamtejszy reżim należy wedle standardów politologicznych nazwać po prostu autorytarnym i wtedy rzeczywiście napisałbyś prawdę.
Co więcej, jeśli już coś powinno budzić sprzeciw w sposobie ubiegania się o prawa Polaków na Białorusi, to nierówne traktowanie poszczególnych aresztowanych. Dopiero zatrzymanie medialnej i rozpoznawalnej prezes Związku Polaków na Białorusi przyniosło zdecydowaną reakcję polskiego MSZ i specjalnie poświęcone Andżelice Borys oświadczenie, którą ponadto odwiedził w areszcie polski konsul. Na tym tle relatywnie mało kogo obszedł los dyrektorki polskiej szkoły społecznej w Brześciu Anny Paniszewej, która od bezpośredniego zaangażowania w politykę akurat stroniła, a której ani nie odwiedził polski konsul, ani MSZ nie zabrał bezpośrednio po jej aresztowaniu głosu. Jeśli ktoś więc został opluty, to właśnie Anna Paniszewa i to nie za sprawą Związku Polaków na Litwie, ale tych, którzy dzielą aresztowanych Polaków na tych bardziej i na tych mniej wartych zainteresowania. Oświadczenie ZPL może być nawet dalekie od ideału, ale jako jedyne traktuje wszystkich kresowych Polaków jako godnych tych samych praw bez względu na to, w granicach jakiego państwa przyszło im żyć po rozpadzie ZSRR. I oczywistym jest, że Polacy na Litwie mają mimo wszystko lepsze warunki pielęgnowania tożsamości narodowej, niż ma to miejsce na Białorusi. Wynika to także z oświadczenia ZPL, w którym już w pierwszym akapicie mówi się o „prześladowaniach i aresztowaniach”, których świadkami jesteśmy.
Wszyscy przyjaciele Łukaszenki
Wreszcie, last but not least, to przecież obecny chlebodawca „Kuriera Wileńskiego”, a więc sam premier Morawiecki jeździł do Mińska spotykać się z Aleksandrem Łukaszenką. A w końcu prezydent Białorusi nie był wtedy mniejszym autokratą, niż jest nim obecnie. Z kolei wspomniany wcześniej ówczesny marszałek Senatu Stanisław Karczewski – ten sam, który lekceważąco potraktował Renatę Cytacką – nazywał białoruskiego lidera „ciepłym człowiekiem”. W listopadzie 2019 natomiast szef polskiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch spotkał się ze swoim białoruskimi odpowiednikiem w Brześciu. Czy Łukaszenko był kimś innym, niż okazuje się teraz? Czy stał się nagle politykiem odpowiadającym zachodnioeuropejskim wyobrażeniom o demokracji? Czy wówczas uczynił w ogóle jakikolwiek gest wobec Polaków na Białorusi, by ocieplać z nim relacje? Otóż, nie.
Problem jest bowiem cały czas ten sam – władze Rzeczypospolitej w swoich kalkulacjach w ogóle nie kierują się interesem kresowych rodaków. Czy to ocieplając stosunki z Łukaszenką, czy to wypowiadając mu dyplomatyczną wojnę, gdy jednak mimo wszystko „okazuje się” strasznym dyktatorem, którego trzeba obalać – nikt na szczytach polskiej władzy nie interesuje się konsekwencjami polityki zagranicznej, jaką ponosić będą rodacy na Kresach. Wiadomo wszak było, że obalanie Łukaszenki to inwestycja ryzykowna i bez gwarancji powodzenia. Dodajmy, że konstruktywne stanowisko wyraził już niegdyś Waldemar Tomaszewski, który rozmowy z Łukaszenką też postulował – ale takie, których głównym przedmiotem byliby rodacy zza miedzy. Z kolei mnie jako obywatelowi Polski jest niezmiernie wstyd, że władze mojego państwa bardziej obchodziła ostatnio białoruska opozycja, niż właśni rodacy z Grodna, Lidy, Brześcia czy Mińska, za co przepraszam również tamtejszych braci i siostry. Oby ta hańba mogła być kiedyś z Rzeczypospolitej zmazana.
Jeśli zaś „Czerwony Sztandar” (obecnie „Kurier Wileński”) chciał kogoś rozliczać z nie dość gorliwego „łukaszenkosceptycyzmu” bądź niedostatecznie priorytetowego traktowania Polaków na Białorusi, to spóźnił się o kilka lat i na dodatek pomylił adresata swych uwag. Problem jednak w tym, że właściwym adresatem byłby sam obecny żywiciel „Kuriera”. I to żywiciel, któremu „Kurier” próbuje się przypodobać w coraz gorszym stylu.
Marcin Skalski
Źródło: Prawy.pl/artykuł ukazał się 11 kwietnia 2021 roku na portalu medianarodowe.com