Ostatnie dni przyniosły nieoczekiwane wydarzenia, które na nowo postawiły pytania o stan demokracji w niektórych państwach i poddały w wątpliwość wyniki wyborów w USA i na Litwie. Oburzeni fałszowaniem wyborów prezydenckich Amerykanie wtargnęli do siedziby Kongresu żądając sprawiedliwego i uczciwego procesu wyborczego.
Estończycy w obronie demokracji na Litwie
Oburzeni fałszowaniem wyborów prezydenckich Amerykanie wtargnęli do siedziby Kongresu żądając sprawiedliwego i uczciwego procesu wyborczego. Estoński minister finansów Martin Helme i były minister spraw wewnętrznych Mart Helme zakwestionowali uczciwość litewskich wyborów parlamentarnych z października ubiegłego roku. Wybory poprzez które ludzie wyrażają swoją wolę i decydują o losach kraju stały się pozorem, iluzją demokracji, przyozdobioną urnami fasadą, za którą kryje się deep state, czyli nieformalny układ liberalno-lewacki w instytucjach i mediach, który prze do władzy za wszelką cenę, nawet za cenę fałszowania wyborów, byle tylko nie dopuścić do władzy polityków i partie reprezentujących klasyczne, tradycyjne poglądy oparte na prawdziwych wartościach, zwłaszcza chrześcijańskich. Wolny wybór obywateli staje się na naszych oczach fikcją. Prawda i fakty są relatywizowane. Jak w zniewolonym świecie Orwella, ukryty w cieniu starszy brat decyduje o losach państwa i obywateli. Instytucje i zasiadające w nich marionetki, a nie ludzie, decydują o wyniku wyborów. Gdy wybory przestają być wolne, uczciwe i sprawiedliwe następuje powolna erozja i śmierć demokracji, a jej miejsce zajmują rządy urzędników, sędziów, mediów, biznesu i polityków, tworząc systemowy układ trzymający władzę, orwellowskie państwo równych i równiejszych. Ma to swoją nazwę, demokracja oligarchiczna, w której nie ma miejsca na uczciwe wybory. Liberalny i lewacki walec neomarksistowskiej rewolucji przetacza się przez kolejne państwa niszcząc na swej drodze wypracowane przez wieki zasady, prawa i wartości naszej cywilizacji. Ich celem jest budowa nowego globalnego porządku świata, w którym człowiek jest jedynie przedmiotem, niewolnikiem systemu, wybory są zaś narzuconą fikcją, wyreżyserowaną grą pozorów. To świat liberalno-lewackiej dyktatury.
Amerykańskie „skradzione i sfałszowane” wybory prezydenckie
Prezydent Donald Trump przemawiając przed Białym Domem do tysięcy niezadowolonych i rozgniewanych wyborców powiedział wprost, że „wybory prezydenckie w USA zostały Amerykanom skradzione i sfałszowane przez radykalnie lewicujących demokratów”. Dodajmy, tych samych demokratów, którzy od lat trzydziestych XX wieku dokonują nieustannego łączenia liberalizmu z marksizmem, stając się w rzeczywistości liberalno-lewacką partią promującą antywartości i próbującą ograniczyć tradycyjne pojęcie wolności obywatelskich na rzecz zbiurokratyzowanych instytucji. Przypomina to jako żywo działania instytucji unijnych, które także, zdominowane przez europejskich liberałów i lewaków, odeszły daleko od idei ojców założycieli Roberta Schumana, Alcide de Gasperi i Konrada Adenauera, opartych na wolności i wartościach chrześcijańskich. Wybory prezydenckie w USA obnażyły w całości antydemokratyczne działania tak zwanych demokratów. Kurtyna opadła, w Ameryce zawrzało, a świat ujrzał wielkie pokłady nadużyć i fałszerstw wyborczych na wielką skalę. W wielu stanach rządzonych przez demokratów naruszono procedury wyborcze, które bezpośrednio wpłynęły na wynik wyborów, wypaczając go, odbierając zwycięstwo Trumpowi, a dając je Bidenowi. O jakich złamanych procedurach i zasadach mowa? Oto kilka najważniejszych przykładów. Wykorzystując pretekst pandemii koronawirusa wprowadzono powszechnie głosowanie korespondencyjne, które jest najmniej przejrzyste, najtrudniejsze do zabezpieczenia i najłatwiejsze do sfałszowania. Gdy okazało się, że w głosowaniu tradycyjnym, przy urnach, przewagę ma Trump, nagle w kilku tzw. „stanach decydujących” rządzonych przez liberalnych demokratów przedłużono głosowanie korespondencyjne i przyjmowanie kopert o kilka dni po oficjalnej dacie wyborów, działo się tak choćby w Pensylwanii. Zmiany te wprowadzała stanowa władza wykonawcza, czyli urzędnicy, choć nie miała do tego uprawnień, te bowiem przysługują wyłącznie władzy legislacyjnej, czyli mówiąc w skrócie ustawodawczej. W konsekwencji doszło do nagłego, niespotykanego, nadzwyczajnego wręcz napływu głosów korespondencyjnych, których beneficjentem okazał się kandydat demokratów. Według oficjalnych, potwierdzonych skarg wyborczych, karty do głosowania znajdowano w różnych przypadkowych miejscach, włączając w to kosze na śmieci. Karty do głosowania otrzymywały osoby, które o to nie prosiły, a także rezydenci bez amerykańskiego obywatelstwa, czyli bez prawa wyborczego. Gremialnie „głosowały” też osoby od dawna nieżyjące, a ich „zmarłych głosów” sądy stanowe nie unieważniały, twierdząc, że nie miały decydującego wpływu na wynik (sic!) choć z mocy prawa nie powinny być brane w ogóle w rachubę. W „stanach decydujących” skandaliczne było też to, że w wielu okręgach głosowało więcej osób niż było w nich uprawnionych do głosowania, co świadczy o dorzucaniu kart do urn. I tak dla przykładu w Michigan były okręgi, w których frekwencja dochodziła do 140%, ale były również hrabstwa z frekwencją na poziomie 350%. Zjawisko takie nazywane jest „cudem nad urną”. W tych samych kilku stanach miało też miejsce masowe zjawisko niesprawdzania dokumentów tożsamości osób głosujących. Skala i zakres naruszeń prawa wyborczego były tak wielkie, że aż 18 stanów, co stanowi niebagatelną liczbę, poparło wniosek prokuratora generalnego Teksasu Kena Paxtona o unieważnienie wyniku wyborów prezydenckich w Georgii, Michigan, Pensylwanii i Wisconsin. Było to wydarzenie bezprecedensowe w swej skali. Pomimo ewidentnych naruszeń i fałszerstw wyborczych, opanowane przez liberałów sądy stanowe podejmowały decyzje niezgodne z faktami i obiektywną prawdą, a amerykański Sąd Najwyższy uczynił gest Piłata, umywając ręce od zajęcia się konkretnymi skargami wyborczymi, uznając, że jest to wewnętrzna sprawa danych stanów, co jest niedorzeczne, gdyż sprawa wyborów prezydenckich dotyczy przecież całej Ameryki. Nic więc dziwnego, że w tej sytuacji prawie 70% Amerykanów twierdzi, że Joe Biden został prezydentem w sposób nie do końca legalny, a tysiące zawiedzionych łamaniem zasad demokracji ludzi ruszyło pierwszy raz w historii na Kapitol, wtargnęło tam i dało upust swojemu niezadowoleniu z władzy, która z oszustwa uczyniła cnotę. W takich sytuacjach nieodzowna staje się reakcja mediów, czwartej władzy, strażnika prawdy. Niestety w USA, tak jak i w wielu krajach europejskich, media zostały krok po kroku zawłaszczone i przejęte przez liberalno-lewacki układ wpływu, a wolne i niezależne media stały się fikcją, tak jak wybory. Doszło do rzeczy niespotykanej i kuriozalnej, gdy dziennikarz telewizyjny cenzurował i przerywał oficjalne przemówienie prezydenta, dodając swój własny komentarz. Ameryka, jaką znamy, wraz ze „skradzionymi i sfałszowanymi” wyborami kończy się na naszych oczach.
Fałszerstwa wyborcze na Litwie
Wybory parlamentarne na Litwie, które odbyły się w październiku ubiegłego roku, zakończyły się w atmosferze skandalu i haniebnych ataków na Polaków oraz ich partię, których autorami były liberalne środowiska w tym kraju. Tuż po wyborach Akcja Wyborcza Polaków na Litwie-Związek Chrześcijańskich Rodzin wystosowała wniosek do prezydenta Gitanasa Nausedy oraz do marszałka Sejmu o zwrócenie się do Sądu Konstytucyjnego w sprawie rażących naruszeń prawa podczas wyborów parlamentarnych, gdyż zgodnie z prawem litewskim skargę na decyzje Głównej Komisji Wyborczej może wnieść prezydent i Sejm. Prezydent Nauseda, zamiast być strażnikiem konstytucji, wymownie nabrał wody w usta. Nie wypełnił swojego obowiązku jako głowa państwa. Mało tego, arbitralnie i stronniczo, nie mając żadnego umocowania prawnego orzekł, że nie widzi podstaw do takiego działania, choć to nie prezydent a Sąd Najwyższy jest upoważniony do wydawania orzeczeń w sprawie legalności wyborów. Liberalna machina układów zaczęła działać. Pozostał jeszcze Sejm, jako drugi możliwy organ uprawniony do reakcji w tej sprawie, trzeba było tylko zwołać jego posiedzenie, aby mógł podjąć wniosek. Ale przewodniczący Viktoras Pranckietis zaczął udawać Greka, rozpoczął grę na czas, zwlekał i jak się okazało tylko po to, aby minął ustawowy termin złożenia skargi. W ten oto sposób ponadpartyjny układ domknął przysłowiowe drzwi, aby sąd nie mógł merytorycznie rozpatrzeć sprawy. W tej kwestii wypowiedział się nawet zbulwersowany były sędzia Sądu Konstytucyjnego, profesor prawa konstytucyjnego Vytautas Sinkevičius który stwierdził, że skarga AWPL-ZChR w sprawie rażących naruszeń podczas wyborów sejmowych musi być przekazana całemu Sejmowi do rozpatrzenia: „Uważam, że przewodniczący Sejmu nie wypełnia obowiązków przewidzianych dla niego ustawą. Sejm musi rozważyć tę kwestię i zdecydować, złożyć czy nie złożyć wniosku do Sądu Konstytucyjnego. Sam przewodniczący Sejmu nie może powiedzieć, że Sejm nie będzie rozpatrywał tej kwestii.” Tym sposobem celowe nadużycia i fałszerstwa wyborcze pozostały bez rozpatrzenia. Co prawda w końcu Sejm jednoznacznie poparł wniosek AWPL-ZChR, tym samym przyznając jej rację, ale było już za późno, gdyż nie dotrzymano ustawowego, nieprzekraczalnego 72-godzinnego (3-dniowego) terminu na złożenie skargi. Całą sytuację dobrze podsumowuje apel lidera AWPL-ZChR europosła Waldemara Tomaszewskiego do posłów: „Zwracam się do uczciwych posłów, by wypowiedzieli się w omawianym temacie. Apeluję do ich sumienia. Przypominam, że władza to nie wszystko i oby was władza nie zaślepiła. Najważniejsze, by władza była sprawowana w sposób uczciwy i po przeprowadzonych uczciwie wyborach. Myślę, że tego potrzebują wszyscy.” Spóźniona reakcja Sejmu, to ewidentny sabotaż przewodniczącego Sejmu i realizowanie bezprawnych, nieformalnych uzgodnień w ramach nieoficjalnego układu trzymającego władzę. Okazało się bowiem, że przewodniczący Sądu Konstytucyjnego rozmawiał z przewodniczącym Sejmu jeszcze przed upływem terminu na złożenie skargi. Wspomniał o tym sam Pranckietis podczas rozmowy z posłami. Powstaje zatem pytanie, czy przewodniczący Sejmu umyślnie i celowo nie respektował prawa, czy konsultował swoje działania z przewodniczącym SK? Wygląda na to, że Sąd Konstytucyjny widząc powagę sytuacji i skalę naruszeń ordynacji wyborczej nie chciał rozpatrywać skargi parlamentarnej, bo musiałby dokonać ponownego podziału mandatów, bowiem nieprawidłowości były rażące i miały decydujący wpływ na wyniki wyborów. Przegrała demokracja, przegrało prawo.
A sprawa wyborów parlamentarnych na Litwie jest bardzo poważna. Fakty wskazują na to, że doszło do wielkich nadużyć wyborczych oraz do rażącego naruszenia prawa wyborczego. Doszło też, jak pokazuje wiele danych, do fałszerstw wyborczych. Główne ostrze tych działań było skierowane przeciwko polskiej partii na Litwie: Akcji Wyborczej Polaków na Litwie-Związkowi Chrześcijańskich Rodzin. Powstała nawet specjalna telewizja o nazwie takiej samej jak jedna z liberalno-lewackich partii, Laisvės TV, w której całą aktywność medialną skierowano przeciwko Polakom. Autorem zakrojonej na szeroką skalę antypolskiej kampanii informacyjnej, naruszającej przepisy regulujące wymagania dotyczące oznaczania reklam wyborczych i agitacji politycznej, był ultraliberalny dziennikarz i celebryta Andrius Tapinas. Nie wskazał on również źródła jej finansowania, co sugeruje, że środki były zbierane nielegalnie. Wydrukowano także trzysta tysięcy pełnych oszczerstw gazet, które trafiły do domów. To tak, jakby w Polsce wydrukować bezprawnie pięć milionów gazet wyborczych. To wszystko działo się z naruszeniem ordynacji wyborczej, z naruszeniem prawa litewskiego. A nadużycia wyborcze, które miały wpływ na skład Sejmu nie zostały prawnie zweryfikowane. Ponadto w jednomandatowym okręgu Ponary-Grzegorzewo stwierdzono liczne przypadki naruszeń podczas liczenia głosów oraz podczas agitacji wyborczej. Tylko w jednej dzielnicy, Zaścianki, AWPL-ZChR została bezprawnie pozbawiona co siódmego głosu. Polska partia zdobyła tam 112 głosów, natomiast kolejnych 16 głosów z wyraźnym poparciem dla AWPL-ZChR zostało uznanych za nieważne, gdyż karty wyborcze nie były opatrzone pieczęcią. Na Litwie jest ogółem około 2000 dzielnic wyborczych. Nawet zabranie tylko jednego głosu w każdej z nich sprawia, że AWPL-ZChR plasuje się poniżej progu wyborczego. Trudno jest sobie nawet wyobrazić, na jak wielką skalę były te wybory fałszowane. W ten sposób wyniki wyborów zostały rażąco wypaczone. To nie ma nic wspólnego z państwem prawa. Dlaczego jest to tak ważne? Ponieważ nowa większość parlamentarna ukształtowała się na Litwie większością zaledwie kilku głosów, trzech posłów. Gdyby te wybory odbyły się uczciwie i gdyby skarga konstytucyjna została rozpatrzona, to prawdopodobnie nowy rząd, który ma oblicze antypolskie, skrajnie liberalno-lewackiej większości parlamentarnej, nie powstałby. A to dlatego, że AWPL-ZChR uzyskała trzy mandaty poselskie w okręgach jednomandatowych, ale zabrakło dwie dziesiąte, zaledwie dwie dziesiąte procenta, aby ponownie przekroczyła próg wyborczy w okręgu wielomandatowym, ogólnokrajowym. I te dwie dziesiąte zadecydowałyby o tym, że partia miałaby czterech, pięciu posłów więcej. Zatem mielibyśmy inny skład parlamentu, a w konsekwencji mielibyśmy inny rząd, z pewnością bardziej przyjazny wobec Polski i Polaków na Wileńszczyźnie. Stało się jednak inaczej, a prymitywne, rażące naruszenia oraz fałszerstwa wyborcze, za zgodą szeroko pojętego liberalno-lewackiego układu w polityce, sądownictwie i mediach, zmieniły wynik wyborów i litewską scenę polityczną.
Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy. Liberalny deep state przejmuje władzę
Stara rzymska maksyma mówi, że ten uczynił, kto odniósł korzyść. Można ją w całości odnieść do ostatnich wyborów w Ameryce i na Litwie. W obu krajach skala naruszeń prawa wyborczego oraz fałszerstw wyborczych była tak duża, że zmieniła wynik wyborczy i wypaczyła sens demokracji przedstawicielskiej. Pomimo dzielącej oba państwa odległości, to co się wydarzyło podczas wyborów ma wspólny mianownik, czyli tego, który uczynił i odniósł korzyść. Łamiące procedury wyborcze działania były celowe i skoordynowane, a uczyniły je liberalno-lewackie środowiska, które przejęły w ten sposób władzę. Władza za wszelką cenę oraz po trupach do celu, to metody działania, zwłaszcza w polityce, stosowane przez liberałów i lewaków od czasów zaakceptowania przez nich marksizmu jako głównego punktu odniesienia w sferze wartości. Dlatego nie mają oni żadnego problemu z wcielaniem w polityce powiedzenia Stalina: „nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy”. Jednak aby dokonać w sposób wręcz bezkarny fałszerstw wyborczych, potrzebne jest najpierw opanowanie instytucji państwa poprzez stworzenie tzw. deep state, czyli nieformalnego układu trzymającego władzę. Potem bez względu na sposób w jaki głosują obywatele oraz niezależnie od prawdziwych wyników wyborów przejmuje się władzę. Liberałowie i lewacy doszli w tym do perfekcji. I jest to zjawisko globalne. Przez dziesięciolecia wcielali przedstawioną w 1967 roku przez liberalnego neomarksistę Rudiego Dutschke koncepcję „marszu przez instytucje”. Zasada była prosta, ale z perspektywy historycznej okazała się koncepcją niezwykle wyrafinowaną i jak na razie skuteczną. Jej podstawowa myśl sprowadza się do tego, że jeśli instytucje starego systemu, opartego na wartościach chrześcijańskich okazały się trwałe i odporne na ataki rewolucji, to należy z tych „zewnętrznych” ataków zrezygnować, ale wprowadzić do tych instytucji swoich ludzi, którzy je zniszczą od środka. Chodzi przede wszystkim o politykę, media, instytucje finansowe i sądy. Dla osiągnięcia tego celu każda niegodziwa metoda stała się przydatna, włączając w to „ręczne sterowanie wyborami”, czyli wpływanie na ich wynik nawet poprzez fałszerstwa i nadużycia wyborcze. Efekty tych poczynań widzimy już w wielu krajach, a wybory w USA i na Litwie są tego wyraźnym przykładem. W Ameryce korzyści z takich działań odnieśli demokraci, którym z dawnych ideałów pozostała tylko piękna nazwa partii, a w rzeczywistości są do cna przesiąknięci liberalizmem i neomarksizmem. Za wszelką cenę postanowili odsunąć Donalda Trumpa, bo ten nie akceptował nieformalnych układów rządzących państwem, a co najważniejsze, opowiadał się za wartościami opartymi na zasadach chrześcijańskich, włączając w to prawną ochronę życia od poczęcia. Na Litwie zaś korzyści z manipulacji i fałszerstw wyborczych odniósł stary-nowy układ, również liberalno-lewacki, który powrócił do władzy w kolejnej swojej odsłonie. I jeśli nikt nie ma wątpliwości, czym są współrządzące dwa ugrupowania liberalne, promująca ruchy LGBT i gender Partia Wolności (LP) oraz skrajny Ruch Liberałów Republiki Litewskiej (LRLS), o tyle niech nas nie zmyli nazwa głównego koalicjanta, konserwatywnego Związku Ojczyzny – Litewskich Chrześcijańskich Demokratów (TS-LKD). To przysłowiowe wilki w owczej skórze, to są również liberałowie, wystarczy analiza ich programu, tyle, że nacjonalistyczni, którzy z wartościami chrześcijańskimi nie mają zbyt wiele wspólnego. Dlatego tak łatwo zawiązali koalicję z dwiema partiami liberalnymi. To ten właśnie liberalny układ rozsiany po litewskich instytucjach, przy użyciu Laisvės TV Tapinasa, fałszerstw wyborczych i usłużnych mediów, zaatakował AWPL-ZChR, partię odwołującą się do prawdziwych wartości chrześcijańskich, prorodzinnych i prospołecznych, partię polskich patriotów, którzy nie chodzą na zgniłe układy tworzone przez liberałów. O ironio, jak podają media, ojciec Tapinasa jak też ojciec obecnej przewodniczącej Sejmu V. Čmilytė należeli do struktur KGB. Cały atak, to walka liberałów z polityką rozumianą jako służba drugiemu człowiekowi, zgodnie ze wskazaniami Jana Pawła II z encykliki Veritatis Splendor, którym AWPL-ZChR jest w swej działalności wierna od zawsze. A są to: „uczciwość w kontaktach między rządzącymi a rządzonymi, jawność w administracji publicznej, bezstronność w rozstrzyganiu spraw publicznych, poszanowanie praw przeciwników politycznych, odrzucenie niegodziwych metod zdobywania, utrzymywania i poszerzania władzy za wszelką cenę — to zasady, które znajdują swe najgłębsze źródło, a jednocześnie uzasadnienie wartości osoby w obiektywnych nakazach moralnych, dotyczących funkcjonowania państw. Gdy zasady te nie są przestrzegane, zanika sam fundament politycznego współistnienia, a całe życie społeczne wystawiane jest stopniowo na ryzyko, zagrożenie i rozkład. Jeśli bowiem nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm.”
Trwa globalna walka ze światem opartym na prawdziwych zasadach i wartościach chrześcijańskich, którego nie zdołały obalić marksistowskie rewolucje XX wieku, dlatego nową odsłoną tej batalii jest liberalno-lewacki marsz przez instytucje, który ma przejąć państwa „od środka”, zniszczyć cywilizację, której podstawą jest chrześcijaństwo, by następnie zbudować świat globalnych powiązań opartych na lewackim liberalizmie i fałszywie pojętej wolności. Neomarksistowska rewolucja trwa od lat, a wybory w Ameryce i na Litwie są jedną z jej ponurych odsłon. Na szczęście coraz więcej ludzi to rozumie i dostrzega, jednoczy się i aktywnie się temu sprzeciwia, a z pomocą Bożej Opatrzności prawdziwa demokracja oraz dobro i tak zwycięży.
dr Bogusław Rogalski*
* Prezes Zjednoczenia Chrześcijańskich Rodzin, doktor nauk humanistycznych, eurodeputowany VI kadencji.