Z Januszem Sanockim, wydawcą niezależnych „Nowin Nyskich”, liderem Ligi Nyskiej i ruchu na rzecz JOW – rozmawia Tomasz Kwiatek [wywiad z 8.01.2011 r.]
– Zaczęło się jeszcze w szkole średniej. Mój rodzinny dom był bardzo patriotyczny i religijny. A otoczenie – szkoła, państwo, propaganda – wszystko to było komunistyczne. Od dziecka więc czułem, że trzeba walczyć z otaczającą nas „zarazą”. W trzeciej klasie ogólniaka zaprosiłem na moje 18 urodzimy trzech kumpli: Włodka Skoniecznego, Janusza Węglarza i Zbyszka Zająca – i postanowiliśmy, że będziemy tworzyć „kółko niepodległościowe”. Było to bardzo naiwne i jak dzisiaj patrzę – trochę dziecinne, ale jednocześnie piękne. Program polityczny sformułowałem ja, Zając wykaligrafował go i odbił fotograficznie i na tym nasze działania praktyczne się skończyły na kilka lat. Ale zbieraliśmy literaturę, komentowali, a kiedy już byliśmy na studiach przeprowadziliśmy akcję – sprajem wypisałem na budynku ASP w Krakowie hasło: „Socjalizm tak, PZPR – nie”.
Potem w Krakowie przeżywałem bardzo wydarzenia 1976-77 roku, śmierć Pyjasa, chodziliśmy z moim kolegą Andrzejem Karwatem na ul. Szewską słuchać Bronka Wildsteina, kolportowałem wychodząca wtedy podziemną czyli nielegalną prasę – „Biuletyn informacyjny KSS KOR”, kapeenowską „drogę” i wydawaną i sprowadzaną do kraju wolną literaturę. W Krakowie miałem kontakt z Jackiem Skrobotowiczem ze „Studenckiego Komitetu Solidarności” – on głównie mi dostarczał tę podziemną prasę, która potem kolportowałem wśród kolegów na moim roku.
Działałem też w duszpasterstwie Akademickim – zajmowaliśmy się dzieciakami z domów dziecka, a w 1976 pojechałem z dominikańską „Beczką” na obóz do Tenczyna gdzie opiekowaliśmy się chorymi – tam poznałem moją żonę. Wzięliśmy ślub jeszcze na studiach w 1978 r.
W 1979 r. obroniłem pracę magisterską i wróciłem z rodziną do Nysy w listopadzie 1979 r. zacząłem pracę w Fabryce Pomocy Naukowych i spotkania z młodzieżą przy parafii św. Jakuba.
No i w sierpniu 1980 r. się zaczęło. W moim zakładzie – w FPN robotnicy poprosili mnie o pomoc w założeniu nowego związku, Zbyszek Zając z (z naszego młodzieńczego „kółka niepodległościowego”) założył „Solidarność” w nyskich „wodociągach”. Potem zostałem wybrany szefem nyskiego Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” „Ziemia Nyska”. Nyski MKZ był bardzo niepodległościowy, budowaliśmy nie tylko strukturę związkową, ale próbowaliśmy odbudować wolne społeczeństwo.
13 grudnia został Pan aresztowany i internowany, przebywał Pan m.in. w Opolu. Jak Pan wspomina tamten czas?
– No cóż więzienie zawsze pozostanie więzieniem. Pomimo tego, że się osobiście nie poddawałem i starałem się podtrzymywać na duchu moich kolegów – organizując więzienne życie, pisząc przekorne i buntownicze piosenki, organizując wewnętrzne życie itd., to jednak to był okres wyrwany z życia. Czuliśmy, że polskie nadzieje – na zmianę, na pokojowe odbudowanie wolności – zostały brutalnie zdeptane i że będzie trudno się podnieść.
10 grudnia 1982 r. wyszedł Pan z więzienia, co było potem?
– Wyszedłem z więzienia w Uhercach, gdzie mnie w końcu za moje „dokonania” wraz z grupą najbardziej zatwardziałych „ekstremistów” (jak nas komunistyczna propaganda nazywała) przewieziono. Wróciłem do Nysy, do żony i córeczek, na dworcu czekali na mnie przyjaciele z nyskiej Solidarności: Władek Bolechów, Jurek Jakubek, którzy nie poddali się i organizowali nyskie tzw. „podziemie”. Natychmiast się oczywiście włączyłem. Organizowaliśmy rocznicowe manifestacje pod krzyżem umieszczonym na dzwonnicy nyskiej katedry, wydawaliśmy biuletyn informacyjny, zorganizowałem też wykłady w ramach tzw. „Duszpasterstwa Ludzi pracy”. To była bardzo wygodna formuła, kościół – jak to wiele razy bywało w naszej historii, użyczył zdeptanemu społeczeństwu azylu. W spotkaniach DLP, które w pewnym momencie obejmowały ok. 60 osób, pomagali mi Leon Foltyn, śp. Andrzej Borula, Jacek Szumański. Próbowaliśmy przygotowywać kadry dla wolnego społeczeństwa, które – jak wierzyliśmy – kiedyś przyjdzie.
Z tego co wiem, w 1985 r. znów został Pan aresztowany, za co tym razem?
– Wspólnie z Markiem Dybkiem namalowaliśmy na murach Nysy kilka haseł antykomunistycznych, zostaliśmy złapani przy ostatnim: „Precz z PZPR”. Przesiedziałem w więzieniu 5 miesięcy, w dwudniowym procesie sąd skazał mnie na 1,5 roku w zawieszeniu na 4 lata i ogromną jak na moje możliwości i tamte czasy grzywnę. Na szczęście mieliśmy jako nyska podziemna „Solidarność” pieniądze na działalność. Już w 1983 r. zorganizowałem podziemne „przedsiębiorstwo” drukowaliśmy sitodrukiem kalendarze „Solidarnościowe” – rozprowadzałem je po całym kraju – korzystając z moich kontaktów z kolegami z czasów internowania.
– W 1986 r. zainicjowałem powstanie jawnej Tymczasowej Rady Regionalnej NSZZ Solidarność Śląska Opolskiego. Z ramienia opolskiej Solidarności uczestniczyłem w Radzie Regionalnej dolnego Śląska kierowanej przez Frasyniuka. To on mnie wciągnął jako „eksperta” do podzespołu ds. polityki mieszkaniowej.
Już wówczas miałem wrażenie, że jesteśmy jakimiś statystami i że prawdziwy cel tych obrad jest zupełnie inny od deklarowanego. I rzeczywiście już w trakcie wyborów „czerwcowych” w 1989 r. i tuż po nich, kiedy okazało się że „solidarnościowi” posłowie wybrali Jaruzelskiego na pierwszego prezydenta III RP, zdrada stała się całkowicie jawna.
Dziś ocena „okrągłego stołu” jest – wydaje mi się – jednoznaczna, zależy tylko kto dokonuje oceny i z jakich pozycji. W ocenie, kogoś kto został przez komunistów dopuszczony do władzy – jak guru Michnik i całe to środowisko – „okrągły stół” to wydarzenie przełomowe. To zdanie powtarzają hordy „pożytecznych idiotów”, których w Polsce niemało.
Tymczasem „okrągły stół” nie oznaczał początku wolności, ale był wielką manipulacją mającą zasłonić, nowymi dekoracjami, starą komunistyczna rzeczywistość. To właśnie na skutek tej zdrady, dzisiaj żyjemy w kraju, w którym komuniści i ich dzieci obsiedli wszystkie ważne dla wolnego społeczeństwa instytucje –w tym sądy i media. Pozwolono zdemontować polską gospodarkę – a właściwie w procesie szeregu afer ja po prostu rozkraść. Polska właśnie dobiega kresu swych możliwości czerpania z wyprzedaży tego co zbudowały poprzednie pokolenia i niedługo staniemy w obliczu niesłychanego wręcz kryzysu gospodarczego i społecznego. To jest efekt właśnie „zdrady okrągłego stołu”.
Czytałem, że ma Pan barwną przeszłość partyjną. Jednak w połowie lat 90. ubiegłego wieku wycofał się Pan jednak z aktywności politycznej, dlaczego?
– Raczej „zostałem wycofany”. Cały system partyjny, całe otoczenie zostało zaprojektowane tak, by ludzi takich jak ja eliminować. Ja mam własne poglądy na wiele spraw np. na kwestię ordynacji wyborczej, na kwestie sądownictwa itd., a w polskich partiach trzeba się słuchać prezesa, potakiwać mu, wkręcać się w koneksje, szukać kolesi do różnych lewych interesów – ja tego nie umiem po prostu robić. No a ponieważ jestem wrogiem i komuny w jej obecnej postaci i różnych łobuzów, rozkradających publiczne dobro, to eliminuje się mnie różnymi metodami. Myślę zresztą, że to jest w pewnym sensie przykład klasyczny. Np. wojewódzki dziennik najmuje dziennikarza tylko po to, żeby mnie szkalował, a kiedy ja publikuję cenę tej działalności opolski sąd skazuje mnie na kary pieniężne. Co z tego, że potem wygrywam w Strasburgu, kiedy ci sami sędziowie – komuniści albo dzieci komunistów – rozstrzygają w kolejnych sprawach. Dwie wściekłe komunistyczne hetery, których w normalnym kraju nie zatrudniono by nawet jako woźne w sądzie, zakazują np. mojemu ugrupowaniu publikowania ulotek – bez żadnej merytorycznej podstawy – i tak dalej i tak dalej. Ja natomiast nie mogę doprowadzić do procesu tego pseudodziennikarza, który po prostu lży mnie teraz w jakichś ulotkach. No tak to wygląda – bezkarność dla „swoich”, szykany dla takich jak ja.
Potem zaangażował się Pan w działalność samorządową. W latach 1998-2001 był Pan Burmistrzem Nysy, co udało się Panu w tym czasie zrobić?
– Moim osobistym osiągnięciem jest wybudowanie 306 mieszkań dla nyskich rodzin, powstanie w Nysie państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej, wybudowanie gminnego wysypiska odpadów, a także rekord inwestycyjny Nysy w latach 1999-2000. Żaden burmistrz przede mną ,ani po mnie tego rekordu nie pobił.
Zreformowałem gminną administrację – eliminując (na ile to było możliwe) zjawiska korupcyjne – za moją reformę Nysa dostała ogólnopolską nagrodę – „Samorządową Lilię”. Kompletnie zmieniłem sposób zarządzania gminnymi mieszkaniami, co doprowadziło do rozkwitu nyskie wspólnoty mieszkaniowe.
Z innych osiągnięć to zorganizowanie w Nysie dwukrotnie ogólnopolskich prawyborów.
A za co dostał Pan Krzyż Zasługi?
– Srebrny krzyż zasługi dostałem na wniosek wojewody Adama Pęzioła – za „zasługi w budowaniu społeczeństwa demokratycznego”. Adam Pęzioł – był jedynym wojewodą opolskim, za mojej pamięci, który starał się dostrzec i wzmocnić lokalny tzw. „potencjał społeczny”. Starał się rzeczywiście skupiać wokół siebie ludzi, a ponieważ był spoza układów, nie miał uprzedzeń to zdaje się, że chociaż to był bardzo krótki okres, jednak coś po nim pozostało.
Jest Pan znanym w kraju propagatorem Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, napisał Pan na ten temat książkę. Skąd to przekonanie o słuszności takiej ordynacji?
– Na to pytanie można odpowiedzieć długo i krótko. Odpowiem krótko: to naturalny system, w którym posła wybierają ludzie, a nie partyjne koterie. Partie muszą się więc liczyć z opinią społeczeństwa, a nie lekceważyć tak jak to ma miejsce do tej pory. Dzięki JOW w parlamencie tworzy się system dwupartyjny, kraj jest stabilnie rządzony. Trzeba popatrzeć na Wielką Brytanię, Indie, USA – i zobaczyć jak to działa. No i na Polskę rozdzieraną wiecznymi konfliktami z posłami, którzy nas po prostu kompromitują.
A nie boi się Pan, że posłowie reprezentowali by wówczas interesy lokalne, a nie kraju. Weźmy na przykład Katowice. Co by było, gdyby wygrał przedstawiciel RAŚ-u? A w Opolu przedstawiciel Mniejszości Niemieckiej? Poza tym kompetentni ludzie nie są równo rozsiani po całym kraju, co Pan o tym myśli?
– Kompetencja posła polega na dobrym dbaniu o interes społeczności, którą reprezentuje. Jeśli ludzie na Śląsku będą chcieli wybrać kogoś z RAŚ, to jest ich zmartwienie. Polska od tego nie zginie. Poza tym właśnie obecnie Mniejszość Niemiecka ma zagwarantowane miejsca w polskim sejmie zupełnie bezprawnie. Ze złamaniem zasady równości obywateli wobec prawa – bo nie obowiązuje jej próg wyborczy. Za chwile RAŚ będzie miał te same prawa, bo już w najbliższym spisie powszechnym będzie można deklarować narodowość śląską i kaszubską. W JOW te sprawy zupełnie tracą znaczenie. Proszę zobaczyć na USA – czy tam ma znaczenie etniczna przynależność kongresmena? Czy senatora?
A argumenty o tym, że JOW doprowadzi do dominacji interesu lokalnego nad ogólnopaństwowym, to są typowe „strachy na Lachy” ze strony liderów partii, którzy po prostu pilnują swojego interesu.
Poza tym jest kwestia fundamentalna: obecna ordynacja zabiera obywatelom bierne prawo wyborcze i przenosi je na kierownictwo partii. Jakim pytam się prawem? JOW tę patologiczną sytuację likwiduje i przywraca normalność.
Jest Pan znanym bojownikiem o prawdę. W 2008 r. przez 14 dni głodował Pan, o co dokładnie chodziło?
– O działania nyskiej prokuratury i policji, która fałszywie oskarżała mnie i moich dziennikarzy o niepopełnione przestępstwa. A jednocześnie sami funkcjonariusze dopuścili się wówczas przestępstwa – gdyż bez nakazu sądowego i bez udziału komornika sadowego próbowali przeprowadzić eksmisję. Oczywiście w interesie jednej ze stron. Chcieli wyrzucić z domu 94 starca i doprowadzili do tego, że ten stary człowiek został na kilka dni zamknięty w domu bez możliwości dostarczenia lekarstw, a jedzenie rzucali mu sąsiedzi przez balkon. Kompletne bezprawie jak to w III RP.
Uwolniliśmy tego pana, ale w odwecie policja fałszywie ans oskarżyła a nyska prokuratura – którą wielokrotnie krytykowaliśmy, natychmiast postawiła nam zarzuty. Dopiero po mojej dramatycznej głodówce, która zwróciła na sprawę uwagę ogólnopolskich mediów, zostałem od tych absurdalnych zarzutów uwolniony. Nikt jednak z policji, ani z prokuratury nie poniósł konsekwencji. Rzecz dzieje się w Polsce.
Wygrał Pan też proces z „Gazetą Wyborczą”, aż w Strasburgu proszę przypomnieć o co chodziło?
– To nie była „Wyborcza”, chodziło o proces z „NTO”. Ale w Strasburgu przegrała ze mną Rzeczpospolita Polska, bo tam skarży się państwo. Mówiłem już o tym – sąd opolski wydał skandaliczny wyrok (nie pierwszy i nie ostatni) ich koledzy z Wrocławia (Sąd Apelacyjny) i z Warszawy – (Sąd Najwyższy) przyklepali i został mi tylko Strasburg. Który uznał oczywistość moich poglądów i fakt, ze polskie sądy pogwałciły prawo.
Ale oczywiście ci sędziowie nie ponieśli żadnych konsekwencji.
Dziękuję za interesującą rozmowę.
Bardzo dobry wywiad, pokazujący cały ten system, gdzie człowiek wrażliwy na krzywdę, szlachetny w swych intencjach i niepokorny, ma do wyboru, albo otwarty bunt, albo emigracja wewnętrzna i obojętność. Bojownik, Janusz Sanocki wybrała bunti ciagłą walkę w słusznej sprawie. Chwała Mu za to.
Kurczę, ależ strata dla Polski, nie tylko dla Nysy, w której mieszkał. Dobry wywiad