Przez całe wieki ambasadorowie byli ludźmi szczególnie dyskretnymi i powściągliwymi w wypowiadaniu się na wszelkie tematy. Potrafili umiejętnie przedstawiać opinie władz swojego państwa nie nadużywając własnej pozycji, nawet jeżeli byli reprezentantami światowego mocarstwa w mniej znaczącym kraju. Uprawiali trudną sztukę dyplomacji w kulturalny i nienachalny sposób zjednując sobie powszechną sympatię polityków w miejscu akredytacji.
Mając na uwadze te chwalebne tradycje ze zdumieniem przyjmuję kolejne wystąpienia ambasador Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej w Polsce Georgette Mosbacher. Pełniąc wymagającą szczególnych kwalifikacji funkcję w zaprzyjaźnionym kraju pozwala sobie ona sobie na zbyt daleko idące sformułowania, które w żadnym wypadku nie przystoją dyplomacie. Broniąc – co zrozumiałe – interesów USA oraz amerykańskich firm działających w Polsce często przekracza granicę, której żadnemu ambasadorowi nie wypada naruszać.
Niektórzy powiedzą, że zachowuje się ona niczym przysłowiowy słoń w składzie porcelany, ale ja odwołam się w tym kontekście do nazbyt może dosadnych i na pewno niedyplomatycznych, ale jakże adekwatnych słów przypisywanych marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu, który komentując niestosowne zachowanie jednego z polskich dyplomatów powiedział ponoć ze smutkiem do najbliższych współpracowników:
W naszych czasach tak niewiele wymaga się od ambasadora. Wystarczy, żeby nie zesrał się podczas wręczania listów uwierzytelniających. A temu się nawet to nie udało.”
Jerzy Bukowski*
*Filozof, autor „Zarysu filozofii spotkania”, piłsudczyk, harcerz, publicysta, rzecznik Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie, przewodniczący Komitetu Opieki nad Kopcem Józefa Piłsudskiego w Krakowie, były reprezentant prasowy śp. pułkownika Ryszarda Kuklińskiego w Kraju