– Nie możemy udzielić informacji, czy jest taki pacjent – usłyszała mama dziewczynki poszkodowanej, w wypadku autokaru na zakopiance, kiedy wraz ze swoim partnerem próbowali ustalić, w którym szpitalu leży dziecko. Wszystko wskazuje na to, że powodem było RODO, czyli nowe unijne rozporządzenie o ochronie danych osobowych. – Uczulimy szpitale na bardziej racjonalne podejście do tematu – zapewnia Ministerstwo Cyfryzacji.
Pracownicy szpitala i sztabu kryzysowego nie chcieli udzielić matce dziecka informacji o tym, gdzie przebywa jej córka, bo – jak tłumaczyli – zmieniły się przepisy
Ustalenie szpitala, do którego trafiła ranna nastolatka, zajęło jej kilka godzin
– To nowe prawo kuleje, zwłaszcza w praktyce – uważa pan Michał, partner matki dziewczynki
– Oczywiście nie może być tak, że telefonicznie uzyskujemy wszelkie informacje o pacjentach, ale możliwe jest zastosowanie metod uwierzytelniających osobę dzwoniącą jako rodzica – podkreśla Ministerstwo Cyfryzacji i zapowiada poprawę tej sytuacji
Do wypadku doszło w piątek przed południem w Tenczynie, na drodze krajowej nr 7, nazywanej potocznie „zakopianką”, pomiędzy Lubaniem a Rabką-Zdrój. Ciężarówka zderzyła się czołowo z autokarem wiozącym dzieci z 7. klasy Szkoły Podstawowej nr 261 z warszawskiego Wilanowa. Było w nim 42 uczniów, troje opiekunów i kierowca. Wycieczka wracała z Zakopanego. W wypadku brał udział jeszcze samochód osobowy. Po zderzeniu do szpitala trafiły w sumie 34 osoby.
„Ciernista” droga przez procedury
Wśród nich była córka partnerki pana Michała z Warszawy. Mężczyzna, figurujący na Facebooku jako Józef Marcel Dmowski, opublikował na swoim profilu wpis, który wywołał prawdziwą lawinę komentarzy. Chodzi o „ciernistą” drogę przez procedury, jaką musieli przejść, by dowiedzieć się, w którym szpitalu leży ranna dziewczynka.
Po wypadku autokaru na Zakopiance:
Czy moje dziecko jest w tym szpitalu? – rozpoczyna swój post pan Michał.
„Dzieci rozwieziono do 9 szpitali w różnych miejscowościach. „Na szczęście” do Krakowa jedzie się samochodem parę godzin. Tyle też zajęło nam ustalanie, gdzie jest dziecko. Dowiedzieliśmy tego tylko dlatego, że jedna z osób miała w dupie RODO (celowo nie pisze kto). Gdyby nie to, czekałaby nas jazda od szpitala do szpitala w 4 różnych miejscowościach. Komórka dziecka wyłączona.
Szpital 1: nie możemy udzielić informacji czy jest taki pacjent
Sztab kryzysowy (sic!): nie powinniśmy udzielić takiej informacji ale zważywszy na okoliczności powiem, że dziecko jest w szpitalu na Rydygiera.
Szpital przy Rydygiera: na pewno nie ma tu tego dziecka, bo to nie jest szpital dziecięcy
Itd…Dziesiątki telefonów, dodatkowego stresu. Może warto coś zmienić w prawie w sytuacjach kryzysowych? PS. Dziecko już w Warszawie. Poobijane, ale całe” (pisownia oryginalna) – czytamy we wpisie pana Michała.
„Teraz są nowe przepisy…”
Udało nam się z nim skontaktować. – Córka mojej partnerki zadzwoniła do nas zaraz po wypadku, właściwie z trawnika tuż obok rozbitego autokaru, że jest cała i że nie jest ciężko ranna, żebyśmy się nie martwili. Potem jej komórka wyładowała się i nie było z nią kontaktu. Niewiele myśląc, wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy w stronę Krakowa. Po drodze mieliśmy ustalić, do którego konkretnie szpitala musimy pojechać. Okazało się, że to nie takie proste – opowiada pan Michał.
– I to nie jest tak, że ktoś użył w rozmowie słowo „RODO”. Ale słyszeliśmy stwierdzenia typu „teraz są nowe przepisy, ja nie wiem, czy mogę podać takie dane”, więc nietrudno się było domyślić, o co chodzi. Gdyby nie pracownik z Małopolskiego Urzędu Marszałkowskiego, który najwidoczniej zrozumiał tę sytuację, pewnie przez kilka kolejnych godzin jeździlibyśmy między szpitalami. W placówce, którą nam wskazał, dali nam po prostu córkę mojej partnerki do telefonu – relacjonuje nasz rozmówca.
– Trzeba chyba coś jednak poprawić w tym systemie prawnym. Odniosłem wrażenie, że większość naszych rozmówców po prostu bała się, że jak nam udzieli informacji, to spotkają ich za to jakieś surowe konsekwencje. Ja rozumiem, że tylko rodzinie można udzielić informacji o stanie zdrowia dziecka, ale przecież my nawet o to nie pytaliśmy, tylko chcieliśmy je zlokalizować. A co by było, gdyby na przykład dziecko było nieprzytomne i nie mogło podejść do telefonu? Czy dowiedzielibyśmy się, gdzie leży, dopiero, jakby się ocknęło? Wydaje mi się, że to prawo kuleje, zwłaszcza w praktyce – podkreśla pan Michał.
Ministerstwo: uczulimy szpitale
Co ciekawe, pod jego postem na Facebooku dość szybko pojawił się wpis przedstawiciela Ministerstwa Cyfryzacji. Głos w tej sprawie zabrał Maciej Kawecki, dyrektor Departamentu Zarządzania Danymi w tym resorcie.
„Bardzo mi przykro. Mam nadzieję, że z Pana dzieckiem wszystko w porządku i przesyłam pozdrowienia i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. W imieniu Ministerstwa Cyfryzacji zapewniam, że dołożę najwyższej staranności, by szpitale uczulić na bardziej racjonalne podejście do tematu. Oczywiście nie może być tak, że telefonicznie uzyskujemy wszelkie informacje o pacjentach, ale możliwe jest zastosowanie metod uwierzytelniających osobę dzwoniącą jako rodzica. Zwłaszcza, że w wielu przypadkach przetwarzanie takich danych uzasadnione jest tzw. ochroną żywotnych interesów osób, o czym mówi art. 6 ust. 1 lit. d RODO” – napisał Maciej Kawecki, zapewniając, że jeszcze tego samego dnia powiadomi o tym ministra.
O opinię w tej sprawie poprosiliśmy przedstawicieli służby zdrowia. – W myśl nowych przepisów nie możemy udzielić informacji telefonicznie czy dany pacjent przebywa na terenie placówki oraz jaki jest stan jego zdrowia – wyjaśnia Łukasz Wantuch, rzecznik szpitala Jana Pawła II w Krakowie. – Jeżeli ktoś zgłosi się do szpitala i jest osobą ustawowo uprawnioną do otrzymania informacji, to takowa zostanie mu przekazana. Mowa tutaj oczywiście o najbliższej rodzinie. Jeśli ktoś nie jest z rodziny, to możemy mu udzielić informacji medycznych o stanie zdrowia pacjenta wyłącznie za zgodą osoby chorej – dodaje rzecznik.
„RODO budzi strach i zabija ludzkie odruchy”
– Tak naprawdę te wszystkie przepisy dotyczące ujawniania informacji obowiązywały już znacznie wcześniej – mówi nam z kolei pracownik jednego ze szpitali w Szczecinie. – RODO po prostu budzi jeszcze większy strach i trochę „zabija” ludzkie odruchy. Tak naprawdę wszyscy błądzimy, jak dzieci we mgle. Pojawiło się mnóstwo specjalistów od RODO i każdy interpretuje przepisy inaczej. Nie mamy już kart pacjentów przy łóżkach, ale są karty gorączkowe. Ale, jakby na to nie spojrzeć, podczas porannego obchodu nie nazywamy pacjentów numerkami, tylko mówimy nazwisko i rozmawiamy o chorobie, kiedy na sali są inni pacjenci. Ale co mamy zrobić? Mamy 80 pacjentów, każdego mamy zabierać na osobną rozmowę? – dodaje.
Pojawiły się też jeszcze bardziej absurdalne interpretacje. – Jak np. ta dotycząca tabliczek na drzwiach do gabinetów. Jeden ze specjalistów od RODO stwierdził, że nie powinno być pod nazwiskami lekarzy ich specjalizacji, ponieważ to ujawnianie informacji dotyczących schorzeń pacjentów, bo np. ten idzie do seksuologa, a inny do urologa – mówi. – Problem w tym, że my mamy np. całe piętro, gdzie przyjmują endokrynolodzy i co w takim wypadku? Wszyscy wiedzą, że to poradnia. Ot, RODO, które powoduje panikę i milion interpretacji. Nie dziwię się, że personel tych szpitali bał się udzielić informacji. Być może kiedyś wrócimy do normalności, kiedy jednak zwykłe ludzkie podejście weźmie górę nad paniką – dodaje.
W sprawie wypadku w Tenczynie wszczęte zostało już śledztwo. Prokuratura Rejonowa w Myślenicach prowadzi je pod kątem nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu lądowym.
pap, oprac. W.S