Pułkownik Edmund Klich ujawnia kulisy badania katastrofy smoleńskiej. Nasz akredytowany przy MAK opowiada, co działo się od pierwszych godzin po katastrofie, jak reagowali Rosjanie, jak polski rząd, jak powstawał raport MAK, który za katastrofę wini wyłącznie stronę polską. Znaczną część książki wypełniają unikatowe, nigdy nie publikowane dokumenty.Oto recenzja:
Szybko się czyta. Porażający obraz indolencji i niekompetencji ze strony polskiej podczas śledztwa. Takie książki zazwyczaj dyktuje się, żeby się wybielić lub usprawiedliwić. Wg mnie Klichowi się nie udało. Wszystko wskazuje na to, że w rękach Rosjan okazał się przysłowiowym „pożytecznym idiotą”. Ci od razu mieli nakreślony plan. Zadzwonili do niego tuż po katastrofie i zasugerowali działanie wg 13 załącznika, który był dla nich bardzo wygodny. Klich łyknął przynętę, bo w takim przypadku to on grałby, ze strony polskiej, główne skrzypce w badaniu katastrofy. I taką procedurę podsunął polskim ministrom. W rezultacie katastrofę badano wg procedur cywilnych, chociaż samolot, lotnisko w Smoleńsku i wszystkie procedury obowiązujące podczas lotu były wojskowe. Na miejscu Rosjanie bez trudu rozegrali Klicha przeciw polskiej grupie wojskowych, która próbowała badać katastrofę. W rezultacie ani oni, ani Klich nic nie uzyskali. Jak na kilka miesięcy przebywania w Rosji efekty pracy Klicha mówią same za siebie. Są prawie zerowe.
Skandaliczne jest to, że wszyscy przyjechali na miejsce katastrofy, aby badać przyczyny, ale z gotowymi tezami. Rosjanie, że wina pilotów, Klich, że wina polskiego lotnictwa wojskowego i bałaganu w nim, ekipa wojskowa i prokurator wojskowy, że wina pilotów i wieży (Rosjan), a wojsko w porządku. I każdy szukał tylko tych elementów, które pasowały mu do z góry postawionej tezy. Rezultat? Błędy i zaniechania. Do dziś nie w pełni wiadomo, jakie były pełne przyczyny katastrofy. Typowy, jak to my mówimy, ruski bardak. Niestety, tym razem polski.
oprac. WuEs