„Jaworzniacy” to nazwa powołanego w 1990r. Związku Młodocianych Więźniów Politycznych lat 1944-1956. W roku 1991 utworzona została również Fundacja o tej samej nazwie, której zadaniem jest niesienie pomocy najbardziej potrzebującym członkom Związku i „ocalenie prawdy od zapomnienia”. W czasie II wojny światowej w Jaworznie mieścił się podobóz Auschwitz – Birkenau, a po wojnie umieszczono tu wysiedlonych Polaków i Ukraińców w ramach akcji „Wisła”. W 1951 r. powstało tu więzienie dla młodocianych więźniów politycznych. Na obszarze 36 hektarów, otoczonych kilkumetrowym murem, przysypanym tłuczonym szkłem, tak jak w Warszawskim Getcie, więźniowie musieli sami wybudować 3 piętrowe bloki składające się z kilkunastoosobowych cel. Od strony wewnętrznej więzienie otoczone było drutami elektrycznymi pod napięciem 500V. Pomiędzy murem a drutami znajdował się grabiony „pas śmierci” a nad wszystkim górowało 15 wieżyczek, z uzbrojonymi w granaty i broń maszynową strażnikami.
Przez więzienie w ciągu 5 lat przeszło ponad 10 tysięcy młodych ludzi, w większości skazanych za przestępstwa polityczne, z których najbardziej powszechnym była przynależność do nielegalnej organizacji, mającej na celu obalenie demokratyczno-ludowego ustroju Państwa Polskiego. Czyn ten, ścigany z art. 86§2 kodeksu karnego Wojska Polskiego, zagrożony był karą od 5 lat więzienia do kary śmierci włącznie. Młodociani „przestępcy” polityczni, bez względu na wiek, sądzeni byli przez Sądy Wojskowe; w myśl obowiązującej wówczas w polskim sądownictwie doktryny Andrieja Wyszyńskiego (generalnego prokuratora ZSRR), że o dojrzałości decyduje nie wiek, ale ranga popełnionego przestępstwa. Podczas Biegu Niezłomnych w Sobótce mieliśmy okazję do rozmowy z kapitanem Stanisławem Siejką, który przeżył więzienie w Jaworznie a dziś jest prezesem Dolnośląskiego Okręgu Związku Młodocianych Więźniów Politycznych w latach 1944- 1956 „Jaworzniacy”.
Wiktor Sobierajski: – Proszę przybliżyć, kim są Jaworzniacy?
Stefan Siejka: – W Jaworznie na Śląsku mieściło się więzienie dla młodocianych więźniów politycznych, stąd nazwa stowarzyszenia Jaworzniacy.
W.S: – Więzienie to istniało do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku?
S.S: – Tak istniało do 1956 roku. To było ogromne więzienie, które miało za zadanie przekształcenie młodzież, która tam była osadzona i ich myślenia, na temat wojen i innych konfliktów zbrojnych. Młodzież, która wychodziła z tego więzienia, miała być elitą do naśladowania dla innych. Byliśmy wręcz szkoleni do ustroju, który wtedy panował. Byliśmy przygotowywani do wojnyz Ameryką. Ciekawostką jest fakt, że strażnicy byli młodsi od osadzonych studentów.
W.S: – Panie kapitanie, pan także był osadzonym w tym więzieniu?
S.S – Tak.
W.S: – Jak długo?
S.S: – Najpierw sześć i pół roku, a w sumie osiem lat. A skazany byłem na 10 lat więzienia.
W.S: – Za co Pana posadzili, co takiego Pan zrobił?
S.S: – Zostałem aresztowany za przynależność do organizacji Młode Wojsko Polskie. To była organizacja działająca na terenie gimnazjum i liceum w Staszowie. Aresztowanie nastąpiło bardzo szybko, było to w święta Bożego Narodzenia. Wracaliśmy w tym samym kierunku ze Staszowa do Rypian z kolegą. Podchodzę do domu i zastanawiam się czy iść do rodziny, czy wejść do domu. Otwieram drzwi a tam dwóch panów siedzi i czeka na mnie. Zaprowadzono mnie na posterunek w Rypianach. Później przewieziono nas do Staszowa, gdzie reszta kolegów z organizacji Młode Wojsko Polskie, już została aresztowana. Później przetransportowano nas do Sandomierza, gdzie w dawnym seminarium duchownym była siedziba Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego
W.S: – Ile Pan miał wtedy lat?
S.S: – 18 lat
W.S: – O co Pana pytali UB jakich informacji chcieli?
S.S: – Wypytywali praktycznie o wszystko. Nie wszyscy koledzy wpadli w ich ręce. Pamiętam, że niektórzy uciekli z Polski przez Czechosłowację. Pamiętam również, że były też dwie koleżanki, które razem z nami przetransportowali, w tym samym czasie. Były one wykorzystywane do sprzątania, pisania i innych rzeczy. Dziewczyny wpadły na pomysł, podały nam kawałek ołówka i doszliśmy do wniosku, że kontakty z rodziną można było osiągnąć, poprzez zwiniętą rolkę papieru, w takich troczkach, gdzie przesyłaliśmy gr
ypsy. Pamiętam także, że w okresie zimowym było bardzo zimno
W.S: – Mieliście kontakt z rodziną?
S.S: – Przyjeżdżali, ale tylko ze zmianą bielizny raz na trzy tygodnie
W.S: – Wiem, że mimo długoletniego więzienia „nie złamali” Pana?
S.S: – Proszę pana, my w więzieniu bardzo żeśmy się wspierali nawzajem. Bardzo żeśmy sobie wzajemnie pomagali. A sytuacje były różne. Można powiedzieć, że byliśmy jednością. I dlatego przeżyliśmy.
W.S: – Więzienie okupił Pan utratą zdrowia.
S.S:- Dokładnie. Byłem cztery razy na Montelupich w Krakowie, w szpitalu więziennym. Proszę sobie wyobrazić, że był to szpital, który zmuszony został do przetransportowania mnie z więzienia do szpitala. Były sytuacje, że chłopcy chcący wyrwać się z więzienia, stosowali tzw. połyki różnych przedmiotów. Lekarz który tam był ostrzegał nas, że „połykaczy” będzie operował bez znieczulenia. I tak było.
W.S: – Pamięta Pan moment wyjścia z więzienia?
S.S: – Wyjście z więzienia? Pamiętam. Pracowałem w kopalni „Andaluzja” w Brzezinach. Człowiek nie miał o tym wszystkim zielonego pojęcia. To była kopalnia na tzw. zamułkę. Ciężka fizyczna praca. Dla mnie były to ciekawe rzeczy. A o samym wyjściu poinformował nas „klawisz”, że na mocy amnestii jesteśmy wolni.
W.S; – Za tę pracę w więzieniu dostaliście jakąś wyprawkę?
S.S: – Nie, nie dostaliśmy nic. Tylko był dokument na kolej, który uprawniał mnie do dojazdu do domu.
W.S – Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Wiktor Sobierajski
Foto: FotoVideo Sobótka