Cukrzyca – grupa chorób metabolicznych charakteryzująca się hiperglikemią (podwyższonym poziomem glukozy we krwi) wynikającą z tu produkcji lub działania insuliny wydzielanej przez komórki beta trzustki[2]. Przewlekła hiperglikemia wiąże się z uszkodzeniem, zaburzeniem czynności i niewydolnością różnych narządów, szczególnie oczu, nerek, nerwów, serca i naczyń krwionośnych. Ze względu na przyczynę i przebieg choroby, można wyróżnić: cukrzycę typu 1, typu 2, cukrzycę ciężarnych i inne, rzadziej występujące typy.
Najczęstszą postacią cukrzycy jest cukrzyca typu 2, polegająca na zmniejszonej wrażliwości tkanek na insulinę (insulinooporność). Stan ten wymaga produkcji nadmiernej ilości insuliny, co w dalszym przebiegu choroby przekracza zdolności wydzielnicze trzustki. W cukrzycy typu 2, dochodzi do uszkodzenia komórek beta w wyspach trzustki i upośledzenia, a później zaprzestania wydzielania insuliny.
Cukrzyca typu 1 polega na pierwotnym, niedostatecznym wydzielaniu insuliny, przy zachowaniu normalnej wrażliwości tkanek na ten hormon. Cukrzyca ciężarnych jest wynikiem zmian hormonalnych związanych z ciążą.
Typy 1 i 2 są wielogenowe, tzn. są rezultatem mutacji w wielu genach, w odróżnieniu od monogenowych, np. typu MODY.
Zasadą współczesnej terapii cukrzycy jest leczenie wszystkich zaburzeń towarzyszących chorobie, a nie tylko kontrola gospodarki węglowodanowej. Dążenie do normalizacji masy ciała, zwiększenie aktywności fizycznej, właściwa dieta, leczenie częstych w cukrzycy zaburzeń lipidowych, nadciśnienia tętniczego i innych chorób układu krążenia oraz utrzymywanie glikemii w przedziale wartości możliwie najbardziej zbliżonym do niecukrzycowych (normoglikemii) zmniejsza ryzyko rozwoju powikłań choroby.
Tyle wikipedia. Wszystko zaczęło się prozaicznie. Podczas mojego pobytu w szpitalu, jak to zwykle bywa, przeprowadzono standartowe badania, między innymi polegające na ustaleniu poziomu cukru we krwi. – Czy pan jest chory na cukrzycę? – zapytała mnie pielęgniarka, podczas porannej wizyty. – Yyyy, nie. A raczej nie wiem – odpowiedziałem, jednocześnie starając się przypomnieć, kiedy ostatnio robiłem badania profilaktyczne lub jakiekolwiek inne. Wypadło, że baaaaaaaaardzo dawno. – A co pan zjadł wczoraj wieczorem? – nie dawała za wygraną pielęgniarka. – Jutro powtórzymy badanie – zakończyła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie ukrywam byłem trochę zły, bo nie lubię, jak ktoś zaczyna mną dyrygować, gdy ja nie mam ochoty grać.
Po kolejnym badaniu „na cukier” byłem już pewny, że jestem „cukrzykiem”. Ale nadal nic się nie działo. Nic mnie nie bolało, nie odczuwałem żadnego oslabienia lub innych niepokojących objawów. A choroba robiła swoje.
Pewnego dnia na nogach pojawiły się odciski. Czasami zwykłym nożem po prostu wycinałem je. Ot, taka mała operacja w warunkach domowych. Wszystko goiło się po jakimś czasie. Po kolejnej „domowej operacji” zauważyłem, że „moje odciski” się nie goją. I działo się to na obu nogach. Cóż było robić. Udałem sie do lekarza pierwszego kontaktu, który skierował mnie do chirurga, który stwierdził tzw. stopę cukrzycową, czyli powikłanie cukrzycy. Zapowiedział, że leczenie może być baaaaaaaardzo długie. Powiedział też, że muszę bezwzględnie obniżać poziom cukru we krwi, bo w przeciwnym wypadku może zakończyć się amputacją konczyny. Dziś mam wyleczoną jedną z nóg, za co dziekuję Tomaszowi Podgórskiemu – chirurgowi zatrudnionemu w ZOZ Kędzierzyn-Koźle. Leczenie drugiej nogi trwa.
W.S