Nawet 200 km – tyle być może będzie trzeba przejechać, aby zdobyć stempel w dowodzie rejestracyjnym. Rząd szykuje rewolucję dla zapominalskich kierowców, którzy za przegląd zapłacą dwa razy więcej niż obecnie – podaje „Dziennik Gazeta Prawna”.
Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa (MIB) szykuje rewolucję w systemie badań okresowych pojazdów. Przegapienie terminu badań może sporo kosztować – czasu i pieniędzy.
Jak podaje „Dziennik Gazeta Prawna” w kraju ma powstać sieć (jedna na województwo, czyli 16) nowych stacji kontroli pojazdów działających pod nadzorem Transportu Dozoru Technicznego (TDT). Koszt ich budowy pochłonie 48 mln zł. Stacje mają być gotowe do 2023 roku.
Liczba stacji jest o tyle istotna, że każdy kierowca, który spóźni się z obowiązkowymi badaniami swojego pojazdu, będzie musiał przegląd zrobić właśnie w jednej z nich. Każda inna odprawi go z kwitkiem. Zatem jeśli ktoś mieszka np. w Suwałkach, a najbliższa stacja TDT powstanie w Olsztynie, to na przegląd będzie musiał jechać 200 km w jedną stronę. Spóźnienie będzie wiązało się nie tylko z kosztem dojazdu, ale również wyższą opłatą wynoszącą ponad 250 zł, czyli podwójną stawką. Jak podaje gazeta, od 2018 roku standardowa opłata za przegląd techniczny ma wynieść do 126 zł brutto. W projekcie nowelizacji ustawy – Prawo o ruchu drogowym zaproponowano, aby właściciel pojazdu miał dodatkowo 30 dni na wykonanie badania bez ponoszenia konsekwencji. Po tym terminie zobowiązany będzie do wykonania badania tylko w wyznaczonej stacji kontroli pojazdów
Szacuje się, że w Polsce aż 40 proc. kierowców nie robi badań technicznych na czas. Przeglądy aut są koniecznie, bo wiele z nich jest wiekowych i mogą zagrażać bezpieczeństwu uczestników ruchu.
za DGP
oprac. w.s