Na ulicach Guben nie widać uchodźców. Czasem przemknie na rowerze mężczyzna o smagłej twarzy i wschodnich rysach albo na głównej ulicy pojawi się kobieta w długiej szacie, z małym dzieckiem u boku. To jedyny znak, że imigranci dotarli na pogranicze.
W większej grupie pojawiają się raz w miesiącu na tzw. integracyjnym spotkaniu przy kawie, które organizują emeryci w Starej Farbiarni, dawnych, zabytkowych obiektach fabryki kapeluszy, przy ratuszu. Najstarsze pokolenie Niemców usiłuje pomóc przybyszom w asymilacji.
Guben graniczy z Gubinem, przed wojną było to jedno miasto, po wojnie podzielone zostało na dwa – większy obszar przypadł Polsce, mniejszy Niemcom. Rozdzielała je Nysa Łużycka. Dziś widać, że za sprawą ludzi obie części się zrastają. Granica państwowa nadal istnieje, ale na moście, gdzie tak niedawno stały placówki polskiej Straży Granicznej i niemieckiego Grenzschutzu, jest po prostu droga wiodąca na drugi brzeg, do głównych ulic obu miast.
Uchodźcy, których w Guben jest ok. 700 (ta liczba się zmienia, imigranci wyjeżdżają stąd do rodzin, do znajomych w większych miastach), przechodzą do polskiego Gubina na zakupy, bo po polskiej stronie taniej.
W Gubinie teoretycznie nie ma uchodźców. Bo czy można mówić o zjawisku imigrantów, gdy mieszka tu zaledwie jedna trzyosobowa rodzina syryjska, która przybyła z Aleppo na zaproszenie ks. Artura Godnarskiego?
Nie gorsi, lecz inni
Ks. Godnarski, założyciel i szef Wspólnoty św. Tymoteusza z zarządem głównym w Gubinie, jeździ po świecie w celach misyjnych, zdołał więc poznać różnice w stylu życia Europejczyków i mieszkańców krajów Bliskiego Wschodu, Afryki, skąd przybywają uchodźcy.
Gdy przyjeżdżam do Gubina o godz. 9 i proszę o spotkanie z Syryjczykami, ksiądz uprzedza: – Pewnie jeszcze śpią. Oni nie wstają rano do pracy, tak jak Europejczycy, jak pani czy ja. To są ludzie z innego kręgu kulturowego. Czy oni są źli? Nie, są inni. Pojawia się jednak pytanie, na ile wartości europejskie są w stanie ich zmienić. Przede wszystkim nie mają takiego etosu pracy jak my, dla nas praca jest podstawą życia, dla nich zaledwie dodatkiem. W Europie, w świecie mamy dwa porządki: porządek sumienia – to my w Kościele myślimy: trzeba pomagać – i porządek polityczny. Politycy powinni dbać o dobro, które nazywa się naród, ludzie. Każdy niech robi swoje. Dziś, niestety, gra się na emocjach.
Rok był w Izraelu, tam dowiedział się o Giorgiu z Aleppo, który jest w seminarium w Jerozolimie. Giorgio prosił o pomoc rodzinie, więc po powrocie do Polski ksiądz przystąpił do załatwiania formalności, których było mnóstwo. Urzędnicy, na szczęście bardzo życzliwi i uczynni, pomogli w pokonywaniu barier formalnych. Po dwóch miesiącach Syryjczycy przylecieli do Polski.
Stowarzyszenie mieści się w przepięknie odremontowanych budynkach dawnych koszar. Są tu pomieszczenia gościnne, kuchnia, więc mogliby tu zamieszkać. Ale ks. Godnarski uważa, że sami powinni o siebie zadbać. Wspólnota wynajęła im trzypokojowe mieszkanie, dała pieniądze na życie, niech sobie radzą tak jak Polacy, niech sprzątają mieszkanie, wychodzą po zakupy, gotują, niech coś robią.
Na początku pieniądze pochodziły m.in. ze składek parafian, bo ksiądz powiedział w kościele, że z Syrii, z bombardowanego Aleppo przybyła trójka chrześcijan. Od kwietnia Syryjczycy otrzymują pieniądze z Urzędu ds. Cudzoziemców, 800 zł na osobę, ponieważ mają status uchodźców. Uzyskali też kartę pobytu na trzy lata.
Ci uchodźcy należą do najwyższej warstwy klasy średniej w Syrii, przed wojną wiodło im się dobrze. Jeden z nich miał swoją firmę projektową. Byli więc zdumieni, że Polacy muszą się utrzymać za kwoty, które oni dostają.
Ks. Godnarski mówi: – Biskupi syryjscy mają pretensje do nas, że przyjmujemy Syryjczyków, ich kraj się wyludnia, chrześcijan coraz mniej. Abp Gądecki zaapelował, byśmy zbierali pieniądze i wysyłali tam, gdzie są obozy dla uchodźców, np. do Jordanii. To jest jakieś rozwiązanie.
Regina Dachówna, tygodnikprzegląd