14-go marca br., w gościnnym Domu Kultury „Koźle”odbyła się niezwykła lekcja historii, którą przeprowadził znany kędzierzyńsko-kozielski dziennikarz Bogusław Rogowski. „Żołnierze Wyklęci Ziemi Kozielskiej” – to tytuł prelekcji, z której mieszkańcy mogli poznać nieznaną szerszej publiczności historię miasta i ludzi w nim mieszkających w latach powojennych, aż do połowy lat 90-tych.
Redaktor Rogowski historię tę zna doskonale, bowiem ubecko-esbeckie represje dotyczyły między innymi jego ojca i matki, a on jako kilkunastoletni chłopiec często był świadkiem tamtych wydarzeń. Wieloletnie szykany, pobyty w więzieniu oraz bicie, mocno odbiły się na zdrowiu państwa Rogowskich. Dość powiedzieć, że oboje zmarli końcu lat dziewięćdziesiątych. Niegodziwością jest fakt, że ojciec pana Bogusława do końca swych dni utrzymywał się ze skromnej emerytury a zmarła przedwcześnie matka (chorowała na nerwicę oraz serce – dop.aut) żadnych świadczeń nie doczekała się wcale. A ich oprawcy? W okresie PRL-u żyło im się świetnie, a i dziś ich potomkowie nierzadko zajmują eksponowane stanowiska i funkcje. To oczywiście nie ich wina, że dziadek, ojciec czy wuj był ubekiem czy esbekiem, ale…
W dalszej części prelekcji Bogusław Rogowski przedstawił jeszcze mniej znaną, acz ciekawą, powojenną historię Gościęcina. To mała wieś w powiecie kędzierzyńsko-kozielskim, gdzie osiedlani byli repatrianci zza Buga, Polacy. Warto dodać, że prelegent materiały historyczne zbierał od końca lat sześćdziesiątych. Nie było to łatwe, ale dzięki uporowi autora prelekcji coraz więcej wiemy o zakłamywanej często historii Kędzierzyna-Koźla i okolic.
Pacyfikacja Gościęcina
„Na kresach broń służyła im do obrony przed ukraińskimi nacjonalistami, a po wojnie przydała się w Gościęcinie, m. in. do przepędzenia z wioski rosyjskich żołnierzy, którzy pewnego dnia przyjechali rabować gospodarstwa mieszkańców. Gdy wiadomość o użyciu broni przez mieszkańców Gościęcina przekazał bezpiece komendant miejscowego posterunku milicji st. sierżant Daniel Bagiński, cała wioska została otoczona przez batalion żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego z Prudnika, a ubecy i milicjanci przeprowadzali rewizje w obejściach repatriantów. Wszystko skończyło się masowymi aresztowaniami. Zarekwirowali broń, ulotki oraz nielegalną podziemną prasę. Warto wiedzieć, że działalność byłych gościęcińskich WiN-owców od wielu miesięcy przed aresztowaniami była znana służbie bezpieczeństwa ze źródeł agenturalnych. Mieszkańców wioski dokładnie rozpracowywali dwaj miejscowi agenci bezpieki Jan Sochor ps. „Wesoły” oraz niejaki Sosna, którzy przekazywali bezpiece informacje o byłych AK-owcach, dezerterach z LWP i KBW oraz o miejscowych członkach WiN. W wyniku całkowitej blokady i pacyfikacji Gościęcina w dniach 10-14 września 1948 roku aresztowano blisko 70 mężczyzn. Przez ponad pół roku byli oni więzieni i brutalnie przesłuchiwani w lochach ubeckiego i milicyjnego aresztu przy ulicy Piastowskiej w Koźlu.
Jedną z ulubionych metod znęcania się oprawców nad aresztowanymi było serwowanie na kolację słonych UNR-owskich śledzi „z beczki”, i niepodawanie przy tym aresztantom żadnych napojów. Więźniowie z pragnienia zlizywali ze ścian celi osadzającą się wilgoć.
Śledztw, tortury i wyrok
Po półrocznym śledztwie szesnastu z nich zasiadło na ławie oskarżonych przed katowickim Wojskowym Sądem Rejonowym. Dwudniowy proces pokazowy rozpoczął się 28 marca 1950 roku w sali gimnastycznej obecnego Zespołu Szkół Żeglugi Śródlądowej w Koźlu przy ulicy Bohaterów Westerplatte 1. Natomiast 3 kwietnia szesnastu członków bandy terrorystyczno-rabunkowej – bo tak ówczesna propaganda określała członków WiN – zostało skazanych na kary od 2 do 15 lat więzienia, konfiskatę mienia oraz utratę praw obywatelskich. Najwyższe wyroki (po 15 lat więzienia) otrzymali Antoni Marcinków ps. „Pantera” oraz Władysław Wilczyński ps. „Sęp”. Ren drugi 15-letni wyrok odsiadywał w więzieniu w Strzelcach Opolskich oraz w Olszynce Grochowskiej pod Warszawą. Tam pracował w betoniarni przy produkcji prefabrykatów do budowy Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Jak głosiła ówczesna propaganda (niestety często słyszana jeszcze dzisiaj – dop. aut), pałac był darem Związku Radzieckiego dla narodu polskiego Niestety była budowana rękoma więźniów politycznych. Wilczyński już w wolnej Polsce był długoletnim szefem kędzierzyńsko-kozielskiego oddziału Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.
Ostatni z Wyklętych
Wśród osądzonych znaleźli się także Józef i Grzegorz Kadyłowie, tadeusz Wierny, Stanisław Rogoziewicz i Józef Paczosa.
Ten ostatni uczestniczył w ubiegłorocznej uroczystości z okazji Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie 1 marca 2015 r., odsłonięto pamiątkową tablicę na siedzibie UB. „Przeżyłem wojnę i walkę z hitlerowcami, ale to co mnie tutaj w tych lochach spotkało, było jeszcze najstraszniejsze. Nawet dzisiaj, jak tu stoję przed tym budynkiem, słyszę jęki i krzyki tych biedaków, jak wołają do Boga: czemuś nas opuścił? A gdy patrzę na tę tablicę chce mi się płakać, ale jestem szczęśliwy, że prawda co tu się działo, w końcu wychodzi na jaw. Tu nas głodzili, trzymali w brudzie, nie pozwalali spać i potwornie bili. To były metody NKWD, żeby łamać ludzi. Znęcać się nad nami przyjeżdżali specjalnie przeszkoleni ubecy z Katowic. Straszne byki, a my już wtedy byliśmy wygłodzeni i słabi. Oni najpierw siedzieli na górze pili wódkę i jedli a potem schodzili do lochów i zabierali się za nas. Byłem pewien, że zamęczą mnie w tych lochach albo skażą na śmierć, ale jakimś cudem udało mi się jakoś to wszystko przeżyć” – wspominał Józef Paczosa.
Ostatni żyjący Żołnierz Wyklęty Ziemi Kozielskiej zmarł28 września 2015 r.
Cześć jego pamięci!
Wiktor Sobierajski
P.S.
Po prelekcji zagadnąłem Bogusława Rogowskiego o fragment filmu, który został wyświetlony podczas prelekcji, bo jest to swoisty chichot historii, że właściciel lokalnej telewizji internetowej, „prezes”, jest byłym TW, który w czasach PRL-u, z niskich pobudek, donosił na swoich kolegów za pieniądze?
No cóż, takie czasy – usłyszałem w odpowiedzi
Sądzę, że komentarz do tego jest zbyteczny.
W artykule wykorzystałem fragmenty artykułu Bogusława Rogowskiego, który ukazał się w prasie lokalnej oraz zdjęcie z jego prywatnego archiwum.