Przygnębiony oglądałem filmową relację z biesiady u Kiszczaka. Niezależnie bowiem od sensacji na temat zawartości szafy, którą chciała wdowa po nim frymarczyć – zachowałem dziecięcą ufność w słuszność wyboru, który dokonałem wcześniej, bezgranicznie przywódcom solidarnościowego ruchu wierząc. A film pokazał jak oni wtedy, w czasach rewolucji – żarli, pili, rechotali, poklepywali się kordialnie, prześcigając się w facecjach w Magdalence. Może i na tym wtedy polegała ich walka, ale mogli się ucztując z oprawcami zachowywać bardziej godnie. Ech!
Ryzyko wspólnego ucztowania w trakcie negocjacji ,zazwyczaj przynosi korzyść temu, kto do zastawionego stołu zaprasza. Miałem tego świadomość ,kiedy na początku transformacji, jako wtedy radykalny działacz rolniczej „Solidarności”, wraz z dwoma innymi kolegami – zostałem zaproszony na spotkanie organizowane przez , bardzo wtedy ważnego i wpływowego Aleksandra Marszałka, dyrektora kombinatu PGR Kietrz. Sala w której obradowano nad przyszłością uspołecznionego rolnictwa wypełniona była szczelnie przez tzw. przedstawicieli załogi i kierownictwo PGR. Jedyną , sympatyzującą z nami osobą w tym ,wyraźnie do nas wrogo nastawionego gremium był ,nowowybrany wtedy senator prof. Józef Góralczyk. Myśmy prezentowali twarde stanowisko parcelacji komunistycznego przeżytku i udostępnienia areału i urządzeń gospodarstwa okolicznym rolnikom indywidualnym i zainteresowanym samodzielnością pracownikom kombinatu. Atmosfera była gorąca, przerzucano się we wzajemnych oskarżeniach kiedy , Aleksander Marszałek zaprosił wszystkich na wspólny obiad w przyzakładowej stołówce. Wyraźnie rozluźnione tym zaproszeniem towarzystwo ruszyło tłumnie do socjalistycznej jadłodajni . Ja wtedy do swoich mówię , ani się ważcie jeść z reki przeciwników, i z dumnie podniesionym głowami zmierzaliśmy ku wyjściu z zakładu. Na to Marszałek zawołał , ależ panowie tak nie można, przecież chcemy was ugościć … My na to godnie ,panie dyrektorze – wrócimy na salę po posiłku! Tak zrobiliśmy ,ssanie z głodu w naszych żołądkach zaspokoiliśmy ,kupionymi w piekarni , w rynku miasteczka drożdżówkami. Po powrocie na salę, w której wcześniej obradowaliśmy , z rozmów prowadzonych po miedzy uczestnikami pegeerowskiej biesiady zorientowaliśmy się ,iż głównym daniem obiadu był gulasz wołowy. A całą tę historię opisał młody wtedy reporter wojewódzkiej gazety Ryszard Rudnik w artykule zatytułowanym „Głód ” ,ale czy o gulaszu ,przez nas niezjedzonym wspomniał – nie pamiętam, ale byłem chyba mocno niezadowolony z tego artykułu ,czego wyraz dałem w liście do redakcji.” Jako uczestnik spotkania w dniu 2 maja ,które odbyło się z inicjatywy Regionalnej Sekcji Pracowników Uspołecznionego Rolnictwa NSZZ ”Solidarność” w Kietrzu, którego obraz został tak zdeformowany w opublikowanej przez Was relacji pt. ”Głód” R.Rudnika – chciałbym sprostować nieścisłości odnoszące się do moich na tym spotkaniu wystąpień, a także odnieść się do spraw, które podczas tego spotkania były poruszone. Mówiłem , iż rolnicy indywidualni , to jedyna grupa społeczna, która ocalała ze zgliszcz komunizmu w jako takiej kondycji moralnej. W większości bowiem oparli się procesom komunistycznej deprawacji i przez 50 lat swojego trwania w oporze wobec systemu – nie zatracili wartości wyrosłych z katolickiej religijności ,że to im pomogło przeżyć komunizm ,że zawsze kojarzyli swoja ciężką pracę , przedsiębiorczość – z owocami tej pracy, że są przez to grupą społeczną najbardziej przygotowaną do sprostania wyzwaniom ,jakie stawiają przemiany zachodzące w naszym kraju i całej Europie Środkowej. Mówiłem także , o krzywdach , o zbrodniach jakich się dopuszczano wobec opornych kolektywizacji. O „władzy ludu” zaciekle polskich chłopów zwalczających. O obozach koncentracyjnych dla zalegających z przymusowymi dostawami rolników , o terrorze milicyjnym i więzieniach .Podkreślałem także wtedy, że jako kandydat , w zbliżających się wyborach do lokalnego samorządu – zdaję sobie sprawę z tego, że w gminie Branice 60% uprawowego areału użytkowane jest przez uspołecznione rolnictwo, że 24 proc. populacji wszystkich mieszkańców gminy to osoby tam zatrudnione, lub rodzinnie z nimi związane. Że tak liczna grupa społeczna ma prawo do życia w spokoju, poczucia bezpieczeństwa, równych w stosunku do innych grup szans rozwoju, że będzie to niesłychanie trudny, ale za to bardzo ważny problem do rozwiązania przez przyszły samorząd : jak pogodzić , wynikające z całkowitych przeciwieństw – interesy dwóch form gospodarowania i skłonić je do współpracy? Odpowiadając na zadeklarowaną przez dyrektora kombinatu pełną dyspozycyjność wobec rozwiązań rządowych, którym nawet jakby byłby osobiście nawet przeciwny, a które by realizował jako administrator gospodarstwa – podkreśliłem wagę naszego spotkania, i przekonania ,że nigdy dotąd społeczeństwo polskie nie mogło tak w pełni, i tak suwerennie o sobie stanowić.
Uczestnictwo zaś w tym spotkaniu pana prof. Jozefa Góralczyka – senatora Rzeczypospolitej Polskiej sprawia ,że mamy poczucie wpływu na bieg wydarzeń i sposoby rozwiązywania spraw, które nas dotyczą przez rząd i parlament. Znamienne było, że w dyskusji , spore zamieszanie w kręgu dyrekcji Kombinatu PGR Kietrz wywołało , proste z pozoru pytanie postawione przez pana senatora J.Góralczyka : ”Jakie jest saldo w odniesieniu do właściciela gospodarstwa – państwa?”. Niestety , zgromadzeni licznie eksperci uspołecznionego rolnictwa nie bardzo wiedzieli, jak na to pytanie odpowiedzieć, o co senatorowi chodzi? Wymieniano różne wskaźniki zysku, dochodu, przytaczano cyfry miliardowych obrotów, ale zadowalającej profesora ekonomi rolniczej odpowiedzi – senator Józef Goralczyk nie usłyszał. Panowie dyrektorzy usprawiedliwiali się ,że dotąd nikt od nich nie oczekiwał odpowiedzi na pytanie „Jaką korzyść państwu przynoszą?”, ze nie ma wzoru, który pozwoliłby odpowiedzieć fachowo i kompetentnie na tak postawione pytanie. Poruszony też został ważny problem , ze po przeszło 20 latach gospodarowania w tak wielkich formach, na tak znacznych przestrzeniach występuje , niepokojące specjalistów , którzy także myślą o przyszłości :zjawisko erozji, jednych z najżyźniejszych w Europie ,uprawianych od wieków w wysokiej bardzo rolniczej kulturze – gleb ! Makrokompleksy wielkości jezior degradują ziemię. Degenerują środowisko. Intensywna bowiem uprawa odbywała się przy udziale olbrzymiej , nie uzasadnionej ekonomicznie ilości środków produkcji: nawozów, środków ochrony roślin – rozprzestrzeniających toksyczną chemię, nie tylko tradycyjnie ,ale i z powietrza, przy użyciu samolotów… Wzrósł niebezpieczny dla życia człowieka stopień nasycenia nimi środowiska . Na terenie powiatu głubczyckiego – zlokalizowane są dwa potężne kombinaty PGR , istnie też wiele rolniczych spółdzielni produkcyjnych. W gminach Głubczyce, Kietrz, Branice ,Baborów niepokojąco wzrasta ilość zachorowań ,a w następstwie tego -zgonów , spowodowanych chorobami nowotworowymi. Wydawałoby się ,że mamy powietrze czyste, trawy zielone, a jednak ludzie umierają nagminnie na raka, tak jak w okolicach, w których wielki przemysł zatruwa wszystko , znajdujące się dookoła zakładów . Zdaje sobie sprawę ,iż procesy przekształcenia własności państwa, odchodzącego od totalitarnego zawiadywania wszystkimi dziedzinami życia są w środowisku pracowników uspołecznionych gospodarstw rolnych obserwowane z niepokojem , budzą wiele obaw. Wynika to ,przede wszystkim z braku rzetelnej informacji , a także jest spowodowane przeróżnymi manipulacjami, zainteresowanych w sianiu niepokoju – niektórych przedstawicieli kierownictwa PGR. Pracownicy PGR nie chcą zostać parobkami u chłopów, nie chcą też być przejęci przez ,palącą się do uwłaszczenia nomenklaturę pezetpeerowską jako , przynależny do gospodarstwa inwentarz . Zmuszani dotąd do w różny sposób do pełnej dyspozycyjności wobec pracodawcy – nie chcą być przedmiotem politycznych przetargów. Rolnicy indywidualni natomiast , nie chcą wzorem komunistów dokonać reformy rolnej, opartej na ludzkiej krzywdzie. Chcą kupować ziemię ,powiększać gospodarstwa, tworzyć wielopokoleniowe warsztaty pracy ….”
Od tego czasu minęło ponad ćwierć wieku. Z nostalgią okres ten wspominam i z dużym zadowoleniem i tego ,że nie jedliśmy wtedy gulaszu wołowego nie żałuję. Nie żałuję też mojego zaangażowania się przez te wszystkie lata, które minęły w przemiany, których owoce teraz, kiedy jestem już na emeryturze przyszło mi zbierać .
Jestem bowiem nastawiony do przeszłości, jako do pasma zdarzeń, w których w gruncie rzeczy wszystko mi się udało i dla mnie dobrze się skończyło. W psychologii nazywa się to „domknięciem ego”. Przez tę słodycz spełnienia, która mnie przepaja, patrzę na dzieje Wałesy też z zadowoleniem .
Wynika ono z tego ,że ciut, ciut ,o milimetry ominęła mnie sytuacja , w której musiałbym dokonywać wyboru…. współpracy z komunistyczną bezpieką. Zapaskudzić sobie jak „Bolek „biografię. Było to wiosną, równo 48 lat temu, w 1968 roku, kiedy jeszcze w szkole medycznej w Branicach ,próbowałem włączyć się w ogarniające wszystkie młodzieżowe ośrodki zawirowania polityczne, związane z „Dziadami” wystawionymi przez Dejmka, a zdjętymi przez Gomułkę. Nawoływałem do poparcia protestujących studentów, przyłączenia się do rebelii w Warszawie. Dyrekcja studium próbowała mnie w tym powstrzymać, ale ja nadal buńczucznie parłem do zorganizowania wiecu. W tej atmosferze, pod koniec marca , miejscowa jaczejka PZPR wystawiła w gablocie wiernopoddańcze hasło „popieramy towarzysza Gomółkę. Ja się publicznie naśmiewałem z błędu ortograficznego w nazwisku geneseka. Jednak ,po paru dniach mina mi zrzedła. Ktoś oblał czarnym tuszem wyrazy poparcia dla przywódcy … i ja się znalazłem w grupie najbardziej osób o ten zbrodniczy czyn podejrzanych. Wtedy po raz pierwszy miałem z esbekami do czynienia . Parokrotnie byłem przez nich wzywany na rozmowy. Odbywało się to w biurze personalnego szpitala. Byłem mocno wystraszony, wiłem się jak piskorz . Energicznie zaprzeczałem, rżnąłem głupa , niby nie rozumiejąc najprostszych pytań, prosząc o ich powtórzenie, kiwając głową, ale bez przekonania – przytakiwałem , że jak czegoś się dowiem, to im o tym opowiem. Ze cztery razy podejmowali próby skaptowania mnie, potem dali sobie spokój . W wojsku byłem zakałą układu warszawskiego, a nie jak Lechu kapralem, a więc materiałem, z góry przez nich określonym, jako bezużyteczny. Ta moja postawa, wynikająca z przekonania ,że z nimi się nie wygra, tylko się umoczy – zaowocowała opinią, którą po latach przeczytałem, w dostarczonych mi na mój temat aktach z IPN”, że jestem człowiekiem o usposobieniu pogodnym, na stosunkowo niskim poziomie intelektualnym „. Wtedy esbecy stracili serce do rekrutacji mnie na współpracownika, ja zaś dopiero po 10 latach powróciłem w orbitę ich zainteresowania jako figurant „Tandeciarz”.
Przedwczoraj dostałem list z IPN w którym mnie bardzo urzędowo pytają czy wyrażam zgodę na umieszczenie mnie w katalogu osób rozpracowywanych przez Służby Bezpieczeństwa. Niechybnie następnym krokiem będzie przyznanie mi Krzyża Wolności(jeśli oczywiście ktoś się o to dla mnie upomni). No i jak tu się na starość nie cieszyć?
Stanisław Wodyński
Szkoda, ze autor nie pisze, jak skonczyly sie losy pracownikow PGR i w czyje rece trafila ziemia.
Panie Stanisławie,
Chwała panu za niezłomną postawę ale co pan wywalczył? Racja że nie należy jeść z ręki przeciwnika !
Ale porównanie do Magdalenki nietrafione. Uczta o której pan wspomina odbyła się już po uzgodnieniach i podpisach. Więc było to świętowanie zwycięstwa. W końcu to Walesa pozbawil Kiszczaka stanowiska premiera wię miałprawo rechotać
Chętnie uzupełnię,ale tylko z mojego wtedy obszaru działania ; Kombinat Kietrz ostał się w zasobie własności rolnej państwa ,jako ważne strategicznie dla postępu rolniczego gospodarstwo. 15 lat temu przy pomocy UOP udaremniłem próbę jego przejęcia przez Niemców,których rezydent,niejaki Miller ( Meuller?) panoszył się w nim , użyczając gospodarstwu nowoczesne maszyny . Kombinat zaś Głubczyce został w części zaplecza administracyjnotechnicznego ,jakieś 1,5 ha wykupiony ,a ziemia została na 25 lat wydzierżawiona (ok.15 tys ha) przez 97 rolników z hrabstwa Norfolk z Anglii, którzy utworzyli w tym celu spółkę TOPFARMS Głubczyce. Bardzo możliwe,iż w międzyczasie owych rolników zastąpił w spółce inny właściciel. Mieszkania w osiedlach w których mieszkali pracownicy PGRów zostały w większości przez nich wykupione i to chyba była jedyna forma ich uwłaszczenia . Poprzedni dyrektor kombinatu ,osławiony Z.Michałek – nie dopuścił ( wtedy utrzymywał ,że w interesie traktorzystów i dojarek) do prób podziału,tego wielkiego kombinatu na poszczególne gospodarstwa i ewentualnego uwłaszczenia się na nim grup pracowniczych,tak że w zwartej organizacyjnie formie został przejęty przez Anglików. W ramach opracowanego przeze mnie ,a firmowanego przez Radę Woj.R.I.”S” programu „Tworzenia przestrzeni rozwoju rodzinnych gospodarstw rolnych” w latach 90-tych. ub.w. zostało z areału kombinatu wyodrębnione ok.2 tys.ha, które na dogodnych warunkach kredytowych zostały wykupione przez sąsiadujących z polami PGR rolników. Powstało przez to w okolicach Głubczyc wiele mocnych,liczących ponad 100 ha indywidualnych gospodarstw.
@nikodem
Jesli Wlesa rechotal, to nie byl to bynajmniej rechot zwyciezcy. Bolek niczego nikogo nie pozbawil – stal sie gwarantem uwlaszczenia i bezkarnosci bylych zbrodniarzy, zas animatorem i rezyserem calosci byl Kiszczak i jego zaplecze. To osobom pokroju Walesy „zawdzieczamy” obecny stan rzeczy, w ktorym po 26 latach od porozumien funkcjonariuszy z prwoadzonymi przez nich agentami do dzis nie rozliczono zbrodni komunistycznych, za ktore nikt nie poniosl zasluzonej kary. Wrecz przeciwnie – rechot Bolka, to wlasciwie rechot historii z tych, ktorzy walczyli o uwolnienie Polski od komunistycznego jarzma. Kiedy nadarzyla sie niepowtarzalna ku temu okazja Bolek i jego druzyna zapewnil im przetrwanie w nowej uprzywilejowanej roli. Magdalenkowa biesiada slusznie budzi odraze i nic tego nie zmieni!
Inna sprawa – sprawa prof. Goralczyka mianowanego (bynajmniej nie wybieranego) przez tzw. Komitet Obywatelski. Nie mam nic przeciwko prof. Goralczykowi, ale zapewnial on spokojne sterowanie przez KO. Dlaczego tak twierdze? Gdy na zebraniu tegoz wlasnie KO pojawil sie, by wlaczyc sie do jego dzialalnosci – przywodca, zalozyciel i najbardziej zasluzony w okresie 80-81 oraz ukrywajacy sie i aresztowany i wieziony w stanie wojennym dzialacz „Solidarnosci3 Rolnikow Indywidualnych w woj. opolskim – Jerzy Gnieciak, czlonkowie tegoz komitetu przy obecnosci prof. Goralczyka oznajmili mu, ze ma opuscic sale, gdyz nikt go nie zapraszal. Takie byly wowczas rozdania kart ludzi Bolkowi podobnym i taki tez byl obrzydliwy rechot Walesy panie nikodem!
Oj,”r” nie fałszuj historii! Na tym spotkaniu Opolskiego Komitetu Obywatelskiego,które dobrze pamiętam: osobiście zgłosiłem kandydaturę na kandydata do Senatu Jerzego Gnieciaka. Wygłosiłem przy tym stosowną laudację na jego temat… i byłem bardzo zaskoczony, kiedy Jerzy Gnieciak po niej nie wyraził zgody na kandydowanie. To był dla mnie prawdziwy szok. Wcześniej wiele osób z mojego środowiska przekonywałem do tego pomysłu: Gnieciaka na senatora.
Ciekawe, ze J. Gnieciak przez cale lata od tamtego dnia poczynajac przedstawial te historie zgola inaczej. Wyglada na to, ze J. Gnieciak zdaniem S. Wodynskiego jest falszrzem histori. Warto by te sprawe wyjasnic???
Chyba zgłoszenia przeze mnie ,jako elektora KO z Głubczyckiego jego kandydatury do Senatu – Jerzy Gnieciak się nie wyprze? Tak samo trudno zapomnieć, jego emocjonalne wystąpienie, w którym nie wyraził zgody na kandydowanie. Pamiętam,że wtedy dwoiłem się i troiłem,żeby pozyskać jak najwięcej głosów elektorów, uprawnionych do głosowania i miałem zapewnienia,że prowincja za nim zagłosuje. Bardzo możliwe,że moje obliczenia były na wyrost i Jerzy Gnieciak , nie chciał podjąć ryzyka , ewentualnej przegranej z lobującymi za prof. Józefem Góralczykiem miejskimi elektorami .