Zmiany w TVP są nie tylko konieczne, ale jak się okazuje, oczekiwane przez dziennikarzy, z proszącą o anonimowość dziennikarką, pracującą dla TVP Regionalnej w Rzeszowie, rozmawia Andrzej Klimczak
– Dlaczego nie godzisz się na ujawnienie Twoich danych w tym wywiadzie?
- Nie chcę stracić jedynego źródła utrzymania! Ale jednocześnie chcę uświadomić wszystkim, którzy dzisiaj protestują w obronie jakoby zagrożonych mediów, że zmiany są nie tylko konieczne, ale od dawna oczekiwane przez środowisko dziennikarzy – nie tylko telewizyjnych.
– Jak byś krótko oceniała stan telewizji regionalnych w Polsce?
- Chciałabym użyć słów w miarę obiektywnych i rzeczowych a nie emocjonalnych, chociaż to będzie raczej trudne. Ta sytuacja jest bardzo zła. Jest dużo gorsza niż była jeszcze niedawno. Na to się składa wiele czynników, ale podstawowym jest totalny demontaż personalny jakiego dokonała w telewizji publicznej poprzednia władza z nadania PO-PSL. Demontaż polegał na tym, że zlikwidowano redakcje. Ośrodkami TVP kierują dyrektorzy-redaktorzy naczelni, ale zarządzają oni głównie grupą usługodawców medialnych – „wolnych strzelców” zmuszonych do prowadzenia własnej działalności gospodarczej. We wszystkich ośrodkach regionalnych „przeorano” zespoły dziennikarskie i techniczne, wyrzucono ludzi na samozatrudnienie.
Większość dziennikarzy – w tym ci, którzy zaczynali pracę w mediach już niekomunistycznych, po roku 1989 – pracowała w redakcjach, które były w miarę stabilną strukturą. Czuli, że są częścią zespołu. Wiedzieli, że jest ktoś, kto jest odpowiedzialny za emitowane informacje. Mieli przekonanie, że należą do pewnej całości, że kierują się jakimiś wartościami.
To co się wydarzyło w TVP Regionalnej w ostatnim roku nie ma precedensu. Funkcje nadzorcze sprawują teraz koordynatorzy. Zajmują się jedynie koordynacją czynności i usług – a to dowód, że to nie są już niezależne media. To jakaś pokraczna forma działalności usługowej, nie związana z dziennikarstwem a tylko z produkcją treści. Te treści bywają zamawiane jedynie pod odpowiednie dyspozycje dnia.
Programy publicystyczne w ośrodkach TVP są dziś w większości finansowane w różnych formach przez samorządy, agencje rządowe bądź instytucje unijne – to nie sprzyja tworzeniu programów wysokiej jakości. Część ośrodków trzyma jeszcze jakiś poziom, ale nie tędy droga do budowy rzetelnych mediów pełniących misję publiczną. To system uzależnień. Ten kto daje pieniądze, zawsze wymaga czegoś w zamian.
– Czy to oznacza, że dziennikarze ośrodków regionalnych TVP oczekują zmian?
- Chciałoby się powiedzieć: po trzykroć TAK! Oczekujemy, że firma, dla której dzisiaj „świadczymy usługi”, będzie działała na normalnych, cywilizowanych zasadach. Normalnie zatrudniała ludzi na etatach. Chcemy, żeby funkcjonowały redakcje. Tak, aby każdy, kto przygotowuje informację czy felieton wiedział, że rozmawia z kimś, kto zna się na mediach, jest dziennikarzem i rozumie rolę mediów publicznych. A nie zawsze tak bywało. To jest podstawowe oczekiwanie nie tylko dla mnie.
W tej chwili większość z nas jest na tzw. umowach śmieciowych lub zmuszony została do prowadzenia własnej działalności gospodarczej. Z takimi osobami lub jednoosobowymi firmami są podpisywane roczne umowy, które mogą być w każdej chwili zerwane. Są też dziennikarze, którzy pracują w firmie Leasing Team, która w całym kraju przejęła 400 osób. W przypadku Rzeszowa chodziło o kilkanaście osób, z których jedynie dwie zostały w tej spółce.
– Wygląda więc na to, że informacje o zagrożeniu wolności mediów w Polsce, które dominują w programach ogólnokrajowych i wypowiedziach niemieckich polityków, są jedną wielką manipulacją, skoro tych zmian domagają się sami dziennikarze. Skąd więc ten totalny atak przeciw zmianom, których oczekujecie?
- Nie bardzo to rozumiem skąd się bierze to histeryczne zachowanie. Są politycy, którzy głośno dziś krzyczą o zagrożeniu niezależności mediów, tymczasem niedawno rządzili i dla mediów publicznych nie zrobili nic dobrego. Gdzie obiecywana przez nich ustawa o opłacie audiowizualnej? Gdzie bezpieczeństwo finansowe mediów publicznych? Wielu politykom odpowiadała sytuacja, w której media publiczne były coraz słabsze. Ale należały do nich, więc dbali jedynie o pozory. Teraz krzyczą o zagrożeniach, bo stracili posady, stanowiska, apanaże. To nie jest uczciwe.
– Wspominałaś, że problem dotyczy nie tylko dziennikarzy bez umów o pracę, ale też braku sprzętu, kadry technicznej, operatorów..
- Ten proces pozbywania się ludzi i wyprowadzania ich poza redakcje, trwał od lat. Został zapoczątkowany jeszcze za prezesury Roberta Kwiatkowskiego. Zarządcy TVP doszli do wniosku, że nie ma sensu utrzymywać operatorów, kierowców, pracowników technicznych i dziennikarzy, bo można im zaproponować samozatrudnienie. O ile w przypadku pracowników TVP w Warszawie takie rozwiązanie zostało przyjęte wówczas przez niektórych z zadowoleniem – bo mogli dzięki temu pracować dla różnych telewizji – o tyle w takich ośrodkach jak Rzeszów, gdzie istnieje jedynie jedna taka firma, okazało się to pułapką. Zostaliśmy bez etatowych operatorów i innych wykwalifikowanych specjalistów. Przyszła też kolej na dziennikarzy, montażystów i grafików. Zarządcy TVP doszli do wniosku, że potrzebują w spółce tylko administratorów. Całą resztę mogą wynająć do realizacji poszczególnych zadań. Według tych ludzi jest to dobry system. Moim zdaniem rodzi on pokusę dobierania do realizacji zadań ludzi nie merytorycznych a takich, którzy pokornie spełnią oczekiwania władz – również tych politycznych. Albo wedle kryteriów biznesowych – a to oznacza wymóg aby materiał o przedsiębiorstwie zrealizował najlepiej ktoś znajomy…
– Struktura, o której mówisz, może stanowić dla nowych dyrektorów Regionalnej TVP barierę nie do pokonania…
- Nowe dyrekcje staną na pewno przed ogromnym wyzwaniem. Szczególnie dotknie to tych, którzy nie mają rozeznania w obecnej sytuacji telewizji regionalnych. To one zostały najbardziej zniszczone. Jeśli chodzi o Warszawę, tam sytuacja była znacznie lepsza. Inny rynek, inne warunki pracy. W stolicy są większe możliwości dodatkowego zatrudnienia poza macierzystą firmą.
Nowy dyrektor, który obejmie regionalną TVP odkryje nagle, że nie ma dziennikarzy, nie ma redakcji. Dowie się, że ma podpisanych kilkanaście umów z firmami i oczywiście w ramach tych firm będzie musiał dobierać ludzi do poszczególnych zadań.
– To oznacza, że nowa dyrekcja będzie musiała najprawdopodobniej wypełnić program materiałami archiwalnymi…
- Już w tej chwili, w ośrodkach takich jak Rzeszów, program jest zbudowany głównie z materiałów archiwalnych. Ciągle nie ma pieniędzy na nowe, sensowne produkcje. Ciągle się mówi, że tych pieniędzy brakuje, chociaż cały czas trwają kolejne etapy restrukturyzacji, która miała uzdrowić sytuację i zapewnić środki na produkcję materiałów. Zwolniono dziennikarzy oraz inne grupy pracowników TVP a pieniędzy nie ma nadal! Dlatego wypełnia się program archiwaliami, czasami nawet sprzed dziesięciu lat. Od razu rodzi się pytanie, w jaki sposób nowa struktura mediów narodowych, czy jakkolwiek inaczej nazwanych, zabezpieczy sobie możliwość korzystania i emitowania tych programów? Domyślam się, że zgodnie z intencjami animatorów zmian, powinien nastąpić jakiś moment „wyzerowania” obecnej TVP i rozpoczęcie działalności na innych zasadach. Aby taka zmiana mogła nastąpić z dnia na dzień, muszą wcześniej zostać zabezpieczone wszelkie możliwości zapewniające ciągłość nadawania.
– Mówiłaś, że do tradycji należało wzywanie dziennikarza i „sugerowanie” mu w jaki sposób ma potraktować bohatera przygotowywanego materiału…
- To trwało od dawna. Moim zdaniem, TVP po roku 1989 pozostała nadal strukturą postkomunistyczną. Nawet nie w sensie instytucjonalnym, ale mentalnym. Jedno zostało niezmienne – nadal pracujemy w instytucji, która służy władzy. Dlatego dziennikarze w kontaktach z przełożonymi dostawali pewien komunikat, często nie zwerbalizowany wprost, ale w formie pewnego ukierunkowania, że materiał należy zrobić tak, aby szef nie miał kłopotów.
– A jeśli dziennikarz nie stosował się do takich „dobrodusznych” porad?
- To mógł się spodziewać, że jego grafik pracy zostanie w najbliższym czasie zweryfikowany. Dziennikarze regionalnej TVP żyją z honorariów. Tutaj zawsze pensje były bardzo niskie. Teraz ich nie ma w ogóle. Więc jeśli dziennikarze, którzy pracują w formule samozatrudnienia, pracują zgodnie z sugestią przełożonego, to mogą liczyć na to, że będą mieli więcej zamówień. Jeśli wykazują większy stopień rzetelnej niezależności, to mogą się spodziewać, że liczba zamówień na ich materiały zmaleje, a co za tym idzie, zarobki również zmaleją. Tak działa prosty i skuteczny mechanizm wzbudzania posłuszeństwa u dziennikarzy.
– Co Twoim zdaniem będzie stanowiło dodatkową barierę dla działania Regionalnych TVP w nowej formule?
- Najważniejsza jest w tej chwili odbudowa wartości służby publicznej. Przywrócenia świadomości społecznej, że w TVP pracują dziennikarze a nie osoby świadczące usługi. Dziennikarstwo, to misja, to zawód zaufania społecznego.
Trzeba więc wszystko zbudować od podstaw. Nowe władze muszą udowodnić, że komuś zależy na osobach, które wykonują ten zawód i pełnią służbę publiczną. Nie chcemy uczestniczyć w działalności propagandowej ani pijarowskiej. Dzisiaj to powszechne zjawisko. Musimy zacząć od budowy podstawowej struktury redakcyjnej i na tym budować wszystko to, co powinno wiązać się z zawodem – uczciwość, rzetelność, obiektywizm. Czyli to, co zostało zapisane w różnych kodeksach jako dziennikarskie obowiązki.
W codziennej działalności TVP, niektórych osób te obowiązki nie dotyczyły. To właśnie one mogły w telewizji zrobić dosłownie wszystko. W ich przypadku okazywało się, że kodeks etyczny nie ma zastosowania.
– Czy zauważyłaś w TVP Regionalnej, że niektóre osoby życia publicznego czy ekonomicznego były niejako systemowo niedopuszczane przed kamery a inne były preferowane?
- Zawsze funkcjonował taki mechanizm. Dyrektor lub sekretarz redakcji wymuszał na dziennikarzach, aby o niektórych osobach mówić więcej, bo jak stwierdzano… na to zasługują. Tłumaczono, że jak pokazujemy na antenie częściej jakieś wybrane osoby, to z tego mogą wynikać jakieś profity.
Zdarzały się też sugestie przełożonych, aby o pewnych osobach w ogóle nie robić materiałów. Tłumaczono, że najlepiej poczekać, aż jakaś sprawa się uspokoi, przycichnie, aż minie najbardziej gorący czas dla danej sprawy czy osoby.
Jeśli chodzi o firmy, to oczywiście niektóre były preferowane. Padały takie argumenty, że jakaś tam firma nas wspiera, więc trzeba to docenić na antenie.
– Jakie byłyby Twoje trzy najważniejsze życzenia dedykowane zmianom w polskich mediach?
- Pierwsze życzenie dedykuję przyszłym decydentom, aby odeszli od traktowania dziennikarzy w formule usługowo-handlowo-reklamowej.
Drugim jest życzenie odwagi w prowadzeniu zapowiadanych zmian. TVP to jest pokusa dla osób, które obejmując w niej władzę uświadamiają sobie, że otrzymują narzędzie, dzięki któremu wiele można zrobić. Łączy się to niestety zazwyczaj również z syndromem magii władzy i pieniędzy.
Ten postkomunistyczny moloch jakim jest TVP musi zniknąć. Na jego miejsce musi się narodzić coś nowego. Tutaj nie da się robić kolejnego „wytapetowania” firmy w ramach zmian kosmetycznych. Wielu kolejnych prezesów tak robiło. Życzę więc autorom ustawy odwagi w tworzeniu tej nowej wartości, cennej dla twórców i odbiorców.
Trzecie z życzeń kieruję do polityków… Życzę im aby mieli jak najmniejszy wpływ na media.
Mam jeszcze czwarte życzenie… jeszcze raz dedykowane piszącym ustawy medialne – niech Pan Bóg czuwa nad nimi.
https://www.facebook.com/1493842810923378/videos/1496090314031961/?theater
Hi Hi