Rozwiały się nadzieje, opadły emocje i zanim znów zaczniemy się nienawidzić, nabierając szybkiego tempa w ubieganiu się o poselską dietę, czas na kilka słów.
Jak było do przewidzenia będzie druga tura. Dogrywka pomiędzy PO i PiS, to już u nas stały punkt demokracji wizualnej. Generalnie duże szanse ma Andrzej Duda, wszak zmienia się geometria polityczna z narracji promoskiewskiej na proatlantycką (USA, Izrael, Niemcy). Co prawda, miłośnik japońskich mebli, jeszcze rezydujący, także się przepoczwarzył w obrońcę demokracji zachodniej, ale w oczach pewnych gremiów wciąż kojarzony jest z układem magdalenkowym- podobnie jak Jarosław Kaczyński. To się dalej już nie sprzeda. Potrzebna jest nowa twarz- bez skazy PRL- owskiej retoryki, bez jarzma aliansu kontraktowego z jaruzelszczyzną. Taką osobą, pasującą idealnie do przyszłych wydarzeń, posiadającą jednak odpowiedni rodowód polityczny i etniczny jest Andrzej Duda. Bardzo szybko wykreowano go tak, aby wyglądał przy własnej żonie jak jej młodszy brat. To się sprzedaje u nas, bowiem większość polskiego stada jest wpatrzona w plazmy, co skutkuje histeryczno -orgazmowym uniesieniem, na widok kandydata od rozdawania po pięć stów, który bez cienia zmarszczek na czole, z jednolitym odcieniem skóry, automatycznie gestykuluje i wygłasza dokładnie to, czego tłum oczekuje usłyszeć. Trochę to przypomina Berlin z lat trzydziestych ubiegłego wieku, ale skoro to wciąż działa, to czemu nie korzystać z prostych mechanizmów socjotechnicznych?
Jest duża szansa, że to właśnie Andrzej Duda zostanie prezydentem Polski. Pomijam fakt, iż do tego znacznie się przyczynił sam obecny prezydent/rezydent. Wojciech Sumliński określił go jako niebezpiecznego człowieka. Tymczasem jego zachowanie podczas kampanii wyborczej mogłoby być przedmiotem badań dla konsylium specjalistów szpitala w Tworkach. Ufając jednak autorowi „Niebezpiecznych związków Bronisława Komorowskiego”, można założyć, iż kampania ta miała być z samego założenia jej animatorów najgorszą z możliwych celowo, bowiem na scenę ma wkroczyć ktoś inny, nie związany z etosem. George Soros potrzebuje nowego depozytariusza swojej polityki na tym terenie. Świat idzie ku wojnie, więc przyszła kadencja Andrzeja Dudy będzie podlewana patriotycznymi sofizmatami ze wskazaniem konkretnego wroga. Wroga na Wschodzie, rzecz jasna. Nie zdziwię się, jak na najbliższym Marszu Niepodległości również go zobaczymy, a wraz z nim Sakiewicza, Wildsteina, Terlikowskiego, Kukiza czy inne postacie łączące szambo z perfumerią. Kto odmówi prezydentowi uczestnictwa? Będzie to pewien przełom, bowiem skończą się jako takie prowokacje i zadymy, ale i skończy się przy okazji Ruch Narodowy.
Media chcą nas zakrzyczeć sensacją, jaką ma być dobry wynik wyborczy Pawła Kukiza. To ciekawe, jak nie mając żadnego programu, ani nawet wizji politycznej, można wskoczyć na trzecie miejsce w rankingu. I jak można głosować na kogoś, kto posługuje się fetyszem Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Czym się kierowali miłośnicy tej prezydentury? Brak polskiej klasy średniej generuje takie przypadki. Poza tym jest jeszcze jedna kwestia. Paweł Kukiz nie jest żadnym kandydatem antysystemowym. Jest wiernym beneficjentem systemu. I to chyba od zawsze; już za tzw. komuny był stale obecny w mediach. Najpierw jako muzyk (HAK, AYA RL, PIERSI), potem aktor, celebryta, specjalista od spraw wszelakich. Ustroje i ludzie się zmieniali, a Kukiz śpiewał różne piosenki. W mediach głównego ścieku- rzecz jasna. Antykatolickie, obrazoburcze, wulgarne, proste riffy i wiejskie pościelówy, a gdy przyszła moda na patriotyzm, to również wtopił się w ten nurt. Nawet udało mu się dołączyć do antysystemowców- jak został członkiem honorowym Komitetu Poparcia Marszu Niepodległości. Nie na długo, bowiem przeszkodziła mu w nim obecność Jana Kobylańskiego. Paweł Kukiz- na wieść o tym- dostał wtedy niemałej furii. NIe chcąć się narazić koncernowi Agora, na jednym z portali społecznościowych wygarnął ONR- owi co myśli o południowoamerykańskim rodaku. Ubrał w brukową mowę to, co o Janie Kobylańskim pisała „gwiazda śmierci”. A dzisiaj już, w czasach ponownej mody na bunt, jest jednym z antysystemowców, który jako zapora establishmentu skutecznie skanalizuje wszelkie ruchy narodowe, udające się na Wiejską. Ta opcja jest tak skonstruowana, że każdy- niezadowolony i zbuntowany- w jego wypowiedzi znajdzie coś dla siebie, co sobie zaadoptuje jako własne credo: satanista i katolik, pederasta i ksiądz, feministka i skinhead, aferzysta i lump. Pełen rewolucyjny eklektyzm społeczny. Dla mnie jedyna dobra rzecz w tym człowieku, którą wciąż widzę jest zawarta w czerwonym albumie grupy AYA RL. Warto mieć ten krążek i tego słuchać. I nic już więcej nie trzeba.
Kiedyś był Palikot ze sztucznym penisem, dzisiaj panuje na salonach Kukiz z mikrofonem. A jest jeszcze, uznany za antysystemowca wieczny kandydat- Janusz Korwin Mikke. Stały elektorat i stały wynik. Stała obecność, od czasu do czasu- w mediach, stały felieton w jednej z gazet, dodatkowo różne atrakcje z pogranicza erotyki i konserwatyzmu. Masy mają wybór- liberalny- konserwatyzm (JKM), anarchokapitalizm (Kukiz). Styknie.
Teraz czas wspomnieć o kandydatach antysystemowych. Było ich trzech, a w każdym z nich inna krew, ale jeden przyświecał im cel- urząd prezydenta RP. Szkoda, że musi być aż trzech, by mogli głosić jedno i to samo. Bywa.
Grzegorz Braun, Marian Kowalski, Jacek Wilk – bo o nich mowa, chyba najbardziej artykułują właściwe problemy, z którymi borykają się Polacy. Co z tego, kiedy ich siła rażenia jest znikoma. Ale przecież mogło być inaczej. Marian Kowalski jest w polityce czynnej od lat. Media dostrzegły go po 11 listopada 2011 roku, a rok później na Marszu Niepodległości zasłynął udaną akcją rozładowania napięcia pomiędzy policją, uczestnikami Marszu i prowokatorami. Dołączył do liderów Ruchu Narodowego. Jego charakterystyczna osobowość oraz dar dogadania się z każdym mógł przekonać tych, którzy od lat politykę mieli gdzieś. Kowalski rozumie problemy ludzi przeciętnych i potrafiłby zmobilizować ich do aktywności. W jego kampanii wyborczej zabrakło sposobu na połączenie elit z masami. Szkoda. Ma silną osobowość, ale chyba nie jest wpisany w obszar polityki narodowej sądząc po jednym wpisie internetowym, który został bardzo szybko zdjęty. Jednak wielki plus dla Pana Mariana za polepszenie swojego wizerunku. Kandydat przeszedł lepperowską szkołę sukcesu, i módlmy się, aby na tym szlaku już nie szedł dalej. Dzisiaj Marian Kowalski ma żal do swoich kolegów, że w całej tej kampanii był sam. Cóż, nie on jeden, lecz chyba nie zrozumiał, że nie on tutaj stanowi epicentrum.
Jacek Wilk- prawnik z Kongresu Nowej Prawicy- był mało widoczny. Nie ma charyzmy jak Braun i Kowalski. Nie jest autorem żadnego spektaklu politycznego. Ale jest to człowiek, który wydaje się mieć jak najlepsze kompetencje z tej trójki na urząd prezydencki. Jednak polityka, to sztuka wizerunku i sprzedawania poglądów. Jackowi Wilkowi tego wciąż brakuje, a naśladowanie Korwina i Michalkiewicza spodziewanych efektów nie da.
Grzegorz Braun- nr 1 na liście, znany już od lat, do którego osoby jak i dorobku przyznają się różne odmiany prawicy narodowej. Człowiek powszechnie rozpoznawalny, wyrazisty, jedyny, który w sposób rzetelny powiedział o rzeczywistych problemach Polski. Osoba, która też ponosi konsekwencje za wierność ideałom i za głoszenie prawdy. Mistrz języka polskiego, elegancji i celnych argumentów. Reżyser, publicysta- uczestnik duchowej krucjaty, a do tego katolicki tradycjonalista. Żaden z jego adwersarzy i kontrkandydatów nie wierzył, że uda mu się zebrać wymagane podpisy. W polityce istnieje najkrócej, jednak zostawia po sobie trwałe ślady. Nie zawsze udane.
Problem Brauna polega na tym, iż lgną do niego wszelkiej maści wariaci, nieudacznicy, byli jezuici, alimenciarze, aferzyści. Tutaj – jak dotąd – nie było sposobu, aby przesiać to całe towarzystwo, a sam kandydat zdaje się nie panować nad sytuacją. Zmarnowano szansę na pozyskanie Wojciecha Cejrowskiego i zaatakowano go ad personam, tylko dlatego, że ujawnił powody, dla których nie zagłosuje na Grzegorza Brauna wskazując to jednoznacznie w jednym z felietonów na znanym portalu. Mimo tego Braun osiągnął wynik lepszy od Jacka Wilka i Mariana Kowalskiego, co może mu dać w przyszłości szansę na sukces. Pod warunkiem, iż dokona reformy kadrowej.
Wspólnym mianownikiem całej trójki antysystemowców są nie tylko zbieżne poglądy na istotne kwestie polityczne, ale i powszechna niemoc wyjścia poza krąg osób przekonanych do tych poglądów. Wszystko odbywało się na zasadzie implozji i powielania rozwiązań nieadekwatnych do oczekiwań i wymogów współczesnych odbiorców. Żaden komitet wyborczy nie wysilił się, aby skorzystać chociażby z doświadczenia innych kampanii, które doprowadzały swoich kandydatów do celu. To przecież nie jest wiedza tajemna. Nie bardzo było wiadomo, gdzie się podziali szefowie kampanii antysystemowców. Chyba są to pierwsi śpiący rycerze, których w żaden sposób nie dało się dobudzić. Teraz już nawet nie warto ich ruszać. Niech śpią dalej. Dla dobra Rzeczypospolitej. Niestety, kandydaci antysystemowi nie mieli swoich sztabów, zorganizowanych w sposób profesjonalny, co w przypadku takiej stawki odbiło się wynikiem. Nie reżyserowano ich wystąpień w sposób spektakularny, aby zostali pokazani i odebrani pozytywnie przez ludzie niezdecydowanych – jako kandydaci wiarygodni, przekonani szczerze do swoich poglądów. Braun, Wilk i Kowalski przemieszczali się po Polsce bez właściwego suportu. To duży błąd, zwłaszcza że autorytety na prawicy są obecne w tej przestrzeni politycznej. Nie wykorzystano medialnie ich poparcia w spotach wyborczych.
Trudno zakładać, że bez klasy średniej uda się utrzymać prawicę narodową w Polsce na dostatecznym poziomie. Może za jakiś czas, ci którzy wyemigrowali, kiedy już się dorobią i odchowają własne dzieci, zaczną finansować polską politykę w kraju? Niewykluczone, lecz to jest długa droga i wobec nadciągających wydarzeń próżno czekać na ten moment z założonymi rękoma. Prościej będzie jak do wyborów parlamentarnych Braun, Kowalski i Wilk połączą swoje siły, a o kolejności na liście niech decyduje ilość oddanych głosów w kampanii prezydenckiej. Ktokolwiek zostanie liderem niech dąży do stworzenia grona ekspertów, aby opracować dobry i realny program dla Polski. Kościół- Szkoła- Strzelnica jest do przyjęcia, ale na błękitną armię- jak pokazały wyniki wyborów- liczyć nie ma co. Lepiej postawić na absolwentów polskich uczelni, którzy przywołani patriotycznym obowiązkiem chcieliby przekuć hasła wyborcze na konkretne czyny. Projekt Grzegorza Brauna jest szeroki, ale bez odpowiednich struktur i kadr pozostaje mirażem. Ruch Narodowy ma strukturę, ale abiturienci polegną, kiedy da się im w posiadanie jakiekolwiek ministerstwo do zarządzania. Jacek Wilk wraz z całą KaNaPą nie podoła, nie mając kadr w całym kraju. Rozbita prawica antysystemowa jest tylko pożywką dla joginów i dla odpowiednich służb, które tak oplotą skutecznie ich liderów, iż ci będą przekonani, że mają do czynienia z kółkiem różańcowym, a nie z bezpieką.
Zatem pozostaje wciąż aktualne leninowskie pytanie: co robić?
Odpowiedź jest wielobiegunowa. Przed wszystkim pełna weryfikacja i dobór ludzi pod względem ściśle określonych kompetencji. Całkowita i szybka konsolidacja liderów trzech ugrupowań. Jeżeli ktoś nie chce się dogadać, to wypada z gry, choć to jest jednoznaczne z dalszą częścią politycznego bardaku, więc lepiej jest się jednak szybko porozumieć. Następnie, warto by było powołać radę ekspertów. Chodzi o osoby kompetentne w dziedzinach związanych z funkcjonowaniem państwa. Nie muszą być to ludzie znani powszechnie. Mają się znać na ekonomii, polityce, oświacie, informatyce, mediach, sprawach finansowych, wojskowych. Najlepiej w przedziale wiekowym 25-45 lat. Trzeba też pozyskać ludzi biznesu i kultury. Jedni będą płacić, a drudzy opiewać zjednoczony antysystem. Brzmi to banalnie? To czemu Kulczyk i Owsiak są tak ważni dla obecnej władzy?
To nie są rzeczy niemożliwe. To można osiągnąć niewielkim kosztem własnym. Dzisiaj wspólnota interesów polskich polega na tym, aby przeżyć i nie dać się przekręcić przez władze i urzędy. Są ludzie którzy mówią jak jest. Reszta niech ich wspiera dla wspólnego dobra Polski. Każdy na tym skorzysta.
Do najbliższych wyborów parlamentarnych nic się nie zmieni w Polsce. Jeżeli prezydentem pozostanie Komorowski, to proces likwidacji państwa nabierze tempa. Jeżeli Duda- mamy tutaj za niedługi czas linię frontu i na 1050 lat chrztu Polski może się powtórzyć historia Potopu oraz obrony Jasnej Góry. Niekoniecznie w tak dosłownym wymiarze dziejowym, ale zrobi się za ciasno i dla tych z nas, którzy przeżyją. Nie straszę apokalipsą, ale demografia również nie działa na naszą korzyść, więc módlmy się i pracujmy nad tym abyśmy- mówiąc za Herbertem- nie ponieśli Miasta w sobie po drogach wygnania.
Jarl Vidar
Zgadzam się w 80% z tym, co powyżej, dlatego skoncentruję się na 20% różnic.
To nie jest prawda, że Grzegorz Braun miał Polakom do powiedzenia z grubsza to samo, co Jacek Wilk i Marian Kowalski. „Bez Boga ni do proga” oznacza, że istnieje pewien fundamentalny porządek w świecie, i albo – jako naród – uznamy ten porządek, albo będziemy kombinować po swojemu. Ten porządek nie jest czymś, co mamy dopiero odkryć, bo jest nam znany od dawna. Katolicka Tradycja, rodzina, własność. Ale też męstwo, którego figurą symboliczną (i realnym narzędziem zarazem) jest strzelnica.
Z całym szacunkiem dla bliskich mi skądinąd haseł głoszonych przez panów Kowalskiego i Wilka, to nie jest ta sama liga.
O czym zatem w ogóle mówimy? O sposobie na urwanie kilku mandatów? Czy o tym, jak ma się uratować naród żyjący na geopolitycznym uskoku tektonicznym, gdzie trzęsło, trzęsie i będzie trząść! Bez Boga ni do proga…
Odpowiedzialność nas wszystkich, którzy w taki czy inny sposób zajmują się polityką nie jest taka sama, jak przeciętnego Polaka, który w tych sprawach głębszego rozeznania nie ma. Jeśli w tym rozdaniu nie udało się osiągnąć masy krytycznej, tego zaczątku kuli śniegowej, który mógłby być punktem odniesienia dla „błękitnej armii”, to jest to wina tych spośród antysystemowych kandydatów, którym się jedynie wydawało, ze to co mają do zaproponowania Polsce, jest równie dobre, albo i nawet lepsze, od tego co proponował Grzegorz Braun.
Byli w błędzie, a rozeznanie tego, co jest rzeczywiście w interesie Polski, zaćmiła im pycha.
Nie bez znaczenia były też ambicje działaczy partyjnych RN i KNP, którzy nie chcieli mieć w swoim gronie kogoś takiego jak Grzegorz Braun, bo aż nadto dobrze zdawali sobie sprawę, że ich przerasta o dwie głowy pod każdym względem.
Pełna zgoda co do konkluzji, faktycznie tak to trzeba teraz robić. Problem polega na tym, że to już nie upadli prezesi, a ich elektorat musi zadecydować, kto będzie stał na czele antysystemowej prawicy.
I jeszcze jedna rzecz na koniec. Gdyby każdy z głosujących na Grzegorza Brauna zechciał wpłacić choćby 10złotych na jego kampanię, miała by ona zupełnie inny przebieg i rezultat. Jeśli zatem Nasz kochany naród, a zwłaszcza jego świadoma politycznych obowiązków elita, nie poczuje się w obowiązku do tego, by jedynego człowieka który uosabia ich polityczne ideały materialnie wesprzeć, to nie łudźmy się, że cokolwiek nam się w przyszłości uda.
ET
Tak, jest potrzebne poparcie finansowe od nas.Niestety partie pisowskie,peowskie ludowe z budzetu państwa z naszych podatkow otrzymały po ok. 10 milionow zlotych. a antysystemowi to musieli żebrać tak nieładnie to określe. Jestem pełna uznania dla pana Brauna.serdecznie pozdrawiam @pan Ernest