Przywódcą spisku, który doprowadził do wybuchu powstania listopadowego, był Piotr Wysocki, który 29 listopada 1830 r. mając 33 lata doprowdził do wybuchu narodowego zrywu. Był porucznikiem piechoty, instruktorem w Szkole Podchorążych. W powstaniu adiutant naczelnego wodza. Walczył pod Wawrem, Grochowem, Dobrem, Okuniewem i na Wołyniu. Otrzymał krzyż złoty Virtuti Militari. Awansowany do stopnia pułkownika. Ranny w obronie warszawskiej Woli, dostał się do niewoli rosyjskiej. Więziony w Bobrujsku, Zamościu i Warszawie, trzykrotnie skazywany na karę śmierci przez powieszenie, którą mu zamieniono na 20 lat zesłania do Aleksandrowska pod Irkuckiem na Syberii. Za próbę ucieczki z zesłania skazany na karę 1500 kijów i katorgę w kopalniach miedzi w Nerczyńsku, gdzie ćwierć wieku pracował przykuty do taczki. W 1857 amnestionowany. Wrócił do kraju z zakazem zbliżania się do Warszawy. Zmarł w Warce w 1875 roku.
* * *
Żadne powstanie polskie nie zasłużyło sobie na napis: „usque ad finem”. Lecz cóż z tego wnosić? – pytał parę lat po upadku powstania Maurycy Mochnacki w książce, która i dziś powinna być lekturą obowiązkową każdego polskiego patrioty. – Mamyż wrazić w samych siebie to przekonanie, iż nigdy nie uda się nam doprowadzić do końca co zaczniemy? W kraju naszym powszechne jest przekonanie, żeśmy zawsze ulegali przemocy. To zdanie błądzi. Kłamie. Nie masz przemocy dla kilkunastu milionów, wśród najniepomyślniejszych nawet okoliczności.
A w trakcie powstania ten sam autor uczył i ostrzegał, że …zasadą w sprawie restauracji polskiego narodu jest jego przeszłość historyczna, której teraz żadną miarą, ani się wyrzec, ani w niepamięć puścić nie możemy. Dzisiejszym dziełem naszym jest dzieło odzyskania. Jest to akt narodowej pamięci ocuconej w nocy 29 listopada z długiego letargu. …nowej nie improwizujemy Polski, ale z grobu wywołujemy Ojczyznę… wygrzebujemy z gruzów starożytną budowlę, której części zebrać w jedną całość, potem zaś naprawić i tylko wewnątrz inaczej urządzić potrzeba.
* * *
Jest na Targówku ulica Wysockiego, na Ochocie ulica Mochnackiego. Nabielak i Goszczyński mają swoje ulice na Mokotowie, ale pozostali belwederczycy – nie.
Gdy 182 lata temu po nieudanej akcji na Belweder szli Traktem Królewskim w stronę Starego Miasta i Arsenału, Warszawa początkowo obojętnie przyjmowała ich nawoływania do powstania. A i dziś pamięta o nich jak przez mgłę. Warszawiakom niewiele mówią nazwiska większej części tej małej garstki dzielnych, którzy odważyli się rzucić wyzwanie dumie moskiewskich carów i w Noc Listopadową uderzyć na Belweder, potem walczyć i krwawić na polach bitewnych Warszawy, Wilna i Wołynia, a na koniec cierpieć i umierać za niepodległą Polskę na emigracyjnej tułaczce.
Gorzko brzmią słowa potomka powstańców, cytowane parę lat temu przez Jacka Kowalskiego: położyli życie po to, żeby teraz tacy zdrajcy rządzili Rzecząpospolitą.
Cóż, nie byli komunistami w służbie Moskwy, takimi jak Brun, Ferst, Walter, Modzelewski i parę tuzinów innych, którzy do dziś mają w Warszawie ulice swojego imienia
Więcej na www.dakowski.pl