Hannibal ante portas! Właśnie takimi słowami ostrzegali się starożytni Rzymianie przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Geneza tej sentencji sięga 216 r. p.n.e., kiedy to po druzgocącej klęsce legionów rzymskich w bitwie pod Kannami wódz kartagiński Hannibal stanął u wrót Rzymu, zyskując niepowtarzalną okazję do zdobycia Wiecznego Miasta, którego mieszkańcy z trwogą w sercu przekazywali sobie niepokojące wieści. W chwili obecnej w Europie mamy do czynienia z podobną sytuacją, gdy termin – wojna odmieniany jest przez wszystkie przypadki, co ma bezpośredni związek z wydarzeniami na Ukrainie. Blady strach padł na społeczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej, a zachodnie elity wpadły w prawdziwą histerię. Jeszcze gorzej rzecz się przedstawia na naszym krajowym podwórku, gdzie zapanowała nieopisana panika. I trudno się temu dziwić skoro „niespodziewanie” na naszej wschodniej granicy wybuchł konflikt zbrojny wywołany przez agresywne mocarstwo o imperialnych dążeniach. W tej sytuacji należałoby więc zadać pytanie: jak do tego doszło i kto jest temu winien, że jesteśmy bezradni wobec rosyjskiej agresji?
Przez wiele ostatnich lat uprawiano w stosunku do Rosji i jej przywódcy bardzo naiwną „politykę miłości”. Jednak wszystko wskazuje na to, że była to miłość jednostronna i nieodwzajemniona. W czasie, gdy polityczne elity Zachodu karmiły się złudzeniami, co do prawdziwych intencji wschodniego mocarstwa, rosyjskie sztaby planowały skrupulatnie operację destabilizacji i aneksji wielu obszarów dawnego ZSRR. Potwierdzają to perfekcyjnie prowadzone operacje na terenie Krymu i Ukrainy, z wykorzystaniem sił specjalnych, dywersantów i miejscowej prorosyjskiej ludności. Takie działania, jeśli mają przynieść pożądane rezultaty, a jak pokazuje rozwój wypadków są one bardzo skuteczne, wymagają wieloletnich drobiazgowych działań wywiadowczych i studiów planistycznych, nie wspominając już o samej ich organizacji oraz odpowiednim zabezpieczeniu politycznym i propagandowym. Dlatego dotychczasowa krótkowzroczność przywódców państw zachodnich i zachowania niektórych polskich polityków słusznie bulwersują opinię publiczną. Rosjanie włożyli wiele wysiłku w to, aby uśpić czujność Zachodu i wykorzystali do tego całe tabuny „pożytecznych idiotów”. Putin od dawna brylował na światowych salonach, a zachodni politycy i opiniotwórcze media zachwycały się jego dokonaniami w dziedzinie „modernizacji” Rosji i skuteczności w walce z terroryzmem.
Na oczach całego świata rosyjska armia dokonała krwawej pacyfikacji Czeczenii i nikt nawet palcem nie kiwnął, ponieważ uznano to za wewnętrzny problem Rosji, w zamian za co Putin poparł amerykańskie działania w Iraku. W 2008 r., gdy uwaga światowej opinii zwrócona była na rozgrywające się w Pekinie Igrzyska Olimpijskie, oddziały rosyjskie dokonały agresji na Gruzję i tylko bohaterska postawa Gruzinów oraz polityczne wsparcie ze strony państw zaprzyjaźnionych uratowały niepodległość tego kraju. Niestety nie udało się zachować integralności terytorialnej Gruzji, bowiem dwie zbuntowane prorosyjskie prowincje – Osetia Południowa i Abchazja ogłosiły niepodległość, którą natychmiast uznała Federacja Rosyjska. W tym miejscu warto wpomnieć o tym jak zachowywali się wtedy rządzący w Polsce politycy z PO, którzy nie dość, że starali się bagatelizować sprawę tego konfliktu, to jeszcze opluwali prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gdy udał się on samolotem do Tbilisi wraz z przywódcami Łotwy, Litwy, Estonii i Ukrainy, aby wesprzeć Gruzję w obliczu rosyjskiej agresji.
Z podobną sytuacją mamy do czynienia na Ukrainie, gdzie Rosjanie z powodzeniem realizują sprawdzone w Gruzji scenariusze działań, a różnice polegają jedynie na tym, że wojska rosyjskie na Krymie nie napotkały na jakikolwiek opór żołnierzy ukraińskich. Tak więc aneksja tego Półwyspu, wobec tchórzliwej postawy władz z Kijowa i braku woli walki ze strony armii ukraińskiej, odbyła się praktycznie bez jednego wystrzału. Rosjanie prowadzą teraz niewypowiedzianą wojnę przeciwko Ukrainie na terenie jej wschodnich obwodów i wszystko wskazuje na to, że odniosą kolejny sukces, ponieważ Ukraińcy bardzo niemrawo prowadzą działania wymierzone w separatystów, którzy opanowali już wiele ważnych rejonów tego kraju. Ukraina rozpada się na naszych oczach, ale nie powinno to nikogo dziwić, skoro jest ona do głębi przeżarta korupcją i dotknięta głębokim kryzysem gospodarczym, a rządzący nią politycy nie zrobili dotychczas nic, aby poprawić sytuację bytową społeczeństwa i zmniejszyć uzależnienie tamtejszej gospodarki od Rosji. W dodatku znaczna część ludności nie poczuwa się do związku z Ukrainą, a jej armia, służby specjalne i nawet milicja spenetrowane są przez wpływy rosyjskie, co skutkuje tym, że żołnierze i milicjanci zamiast bronić integralności państwa ukraińskiego przechodzą często na stronę separatystów. Jeśli więc sami Ukraińcy nie mają większej ochoty do walki o swoje państwo, to nic dziwnego, że Europa też nie przejawia w tym względzie zbytniego entuzjazmu.
Poza tym tylko w pustych głowach polityków rządzących Polską mogło się zrodzić przeświadczenie, że może zaistnieć jakaś jedność państw europejskich wobec agresji rosyjskiej. Dzisiaj już doskonale wiemy, że medialna wrzawa i nic nie znaczące deklaracje nie powstrzymają Rosjan. Dotychczasowe sankcje okazały się nieskuteczne, bowiem blokowanie pustych kont rosyjskim politykom, czy groźba wykluczenia Rosji z grupy G8 nie robią na Putinie żadnego wrażenia. Natomiast nieśmiałe kroki zmierzające do wprowadzenia sankcji gospodarczych napotykają na zwarty opór biznesmenów europejskich, którzy robią z Rosją lukratywne interesy. Uzależnienie Europy od dostaw rosyjskiej ropy i gazu oraz rozbudowana sieć powiązań gospodarczych i działalność licznych agentów wpływu, gwarantują Rosji zachowanie biernej postawy państw Unii wobec jej działań na Ukrainie. Z brutalną szczerością należy przyznać, że w obliczu rosyjskiej agresji Europa jest bezsilna. Polskę natomiast za jej proukraińską postawę dotykają kolejne sankcje wymierzone w naszą gospodarkę. Większość państw europejskich kupuje rosyjskie surowce energetyczne, a zachodnie koncerny partycypują w ogromnych zyskach z ich sprzedaży. Dlatego nie można się spodziewać, że zrezygnują one z tak dochodowego interesu. Polska nie jest tu wyjątkiem, a kuriozalność sytuacji podkreśla dodatkowo fakt, że mając największe na naszym kontynencie zasoby węgla kamiennego kupujemy miliony ton tego surowca z Rosji. W ten właśnie sposób cała Europa finansuje jedyną modernizację państwa rosyjskiego, jaką jest rozbudowa jej armii, dokonującą się przy ochoczym udziale zachodnich koncernów, szczególnie z Francji i Izraela.
Co więc można zrobić, aby zabezpieczyć Polskę przed możliwym niebezpieczeństwem? Przede wszystkim należy odsunąć od władzy rządzących naszym krajem hipokrytów, którzy wcześniej piali peany na cześć Putina, prowadzali się z nim po sopockim molo i składali mu hołdy przy byle okazji. Trzeba przejąć ster rządów z rąk ludzi bez kręgosłupa moralnego, którzy w imię własnej kariery poświęcą wszystko co nam najdroższe. Należy pozbawić wpływu na polską politykę osobników, którzy są winni zaniedbań w dziedzinie obronności państwa, którzy przez lata szydzili z patriotów głoszących potrzebę rozbudowy naszej armii, a teraz, gdy wróg stanął u naszych bram, posługują się retoryką wojenną i nawołują do zbrojeń. Wszystko co robią politycy z rządzącej Platformy obliczone jest wyłącznie na podreperowanie wyników sondażowych przed nadchodzącymi wyborami. Dlatego nie można wierzyć w ich szczere intencje i nawet jeśli przyspieszą wreszcie zakupy sprzętu dla Wojska Polskiego, to nie można zapominać o tym, że to właśnie PO jest odpowiedzialne za wykorzystywanie spraw związanych z bezpieczeństwem państwa w politycznych rozgrywkach. Rząd Tuska zniósł pobór do wojska, co miało mu przynieść poparcie młodych wyborców, którzy nie chcieli „iść w kamasze” i nawet dzisiaj, gdy stanęliśmy w obliczu zagrożenia na rozsądną propozycję zgłoszoną przez Antoniego Macierewicza, aby przywrócić powszechne szkolenie wojskowe, w celu zapewnienia większych rezerw dla armii zawodowej, politycy z partii rządzącej odpowiadają kpiną i straszeniem młodych ludzi przymusowym „braniem w sołdaty”. Tak się nie zachowują poważni i odpowiedzialni politycy, tylko chłopcy z boiska, którzy zamiast rządzić wolą „haratać w gałę”.
Wymiana nieudolnych polityków na takich, którzy będą potrafili skutecznie rządzić nie wystarczy, ponieważ trzeba jeszcze zmienić filozofię rządzenia państwem. Należy niezwłocznie zerwać z polityką demontażu państwa, na rzecz wzmacniania jego struktur we wszystkich możliwych aspektach. W dziedzinie gospodarczej trzeba dążyć do jak największego uniezależnienia się od dostaw surowców energetycznych z Rosji. Jeśli Europa Zachodnia chce kupować rosyjski gaz, niech to sobie robi, ponieważ i tak nie mamy na to wpływu, a tuskowe mrzonki o unii energetycznej należy zarzucić, jako niebezpieczne pomysły służące jeszcze większemu uzależnieniu Polski od czynników zewnętrznych. Drogą do bezpieczeństwa energetycznego jest dla nas odrzucenie pakietu klimatycznego oraz oparcie się na własnych zasobach węgla, gazu łupkowego i odnawialnych źródłach energii, a także dywersyfikacja dostaw ropy i gazu z innych kierunków, czemu ma służyć szybkie ukończenie gazoportu w Świnoujściu i rozbudowa naftoportu w Gdańsku. Rozmiar strat w eksporcie towarów rolno-spożywczych do Rosji można złagodzić zwiększonym popytem wewnętrznym pobudzanym m.in. wprowadzeniem okresowego podatku importowego na wybrane towary, co uzasadnione jest naszą trudną sytuacją gospodarczą.
Jeśli zaś chodzi o nasze bezpieczeństwo zewnętrzne, to powinniśmy umacniać współpracę w ramach NATO i szukać innych możliwych sojuszy, które mogłoby je wzmocnić, ale nie należy przy tym pokładać nadmiernych nadziei w gwarancjach traktatowych. Ukrainie też zagwarantowano suwerenność i integralność w traktacie budapeszteńskim z 1994 r., a jak to wygląda w praktyce możemy obserwować na własne oczy. Dlatego powinniśmy przestać angażować nasze wojska w egzotyczne wyprawy na krańcach świata i przede wszystkich zadbać o wzmocnienie obrony własnych granic, co w obecnej sytuacji nasi sojusznicy przyjmą ze zrozumieniem, bowiem są one jednocześnie zewnętrznymi rubieżami Paktu Północnoatlantyckiego. Powinniśmy także zwiększyć nakłady na dozbrojenie naszej armii i przyspieszyć realizację wszystkich programów modernizacyjnych, co idzie w parze z apelem sekretarza generalnego NATO Andersa Fogh Rasmussena, który wzywa państwa sojuszu do zwiększenia wydatków na obronę. Niezbędnym krokiem jest również powrót do powszechnego przeszkolenia wojskowego oraz odtworzenie, w oparciu o liczne kadry oficerskie i podoficerskie, oddziałów obrony terytorialnej. Mogłyby one stanowić doskonałe uzupełnienie dla komponentu zawodowego i zastąpiłyby nieudany projekt w postaci NSR, a także byłyby pomocne w przypadku wystąpienia klęsk żywiołowych. Jeśli w grę wchodzi bezpieczeństwo państwa, to nie można w tym zakresie iść na żadne kompromisy, ponieważ kraj, który nie chce karmić swojej armii, będzie karmić cudzą. W przeszłości wylano morze atramentu, aby przekazać potomnym mądrość minionych pokoleń i uchronić ich przed ogromem cierpień jakie niesie ze sobą wojna. Dlatego, aby uniknąć powtórki z historii nie pozostaje nam nic innego, jak tylko zastosować się do rzymskiej sentencji – si vis pacem, para bellum!
Wojciech Podjacki
Artykuł ukazał się w „Polskim Szańcu” nr 2/2014
Jesuuuu….
Ale brednie!
NGO schodzi na Azorki…
a szkoda:(
Czechom nalezy pozazdrościć prezydenta Klausa….
http://www.mysl-polska.pl/node/6
http://www.youtube.com/watch?v=oN07LFA6-YQ
Gdy słyszę wróg u bram, pierwsze co przychodzi mi na myśl, to islamizacja Europy, która postępuje w niesłychanie szybkim tempie :( :(
http://www.youtube.com/watch?v=Xe3UNt5UEAA