Ile już razy przekonywaliśmy, że rządy naszego państwa powstają wskutek niezrozumiałych dla większości społeczeństwa rozgrywek personalnych, że władza państwowa nie baczy na dobro obywateli, którymi manipuluje dzięki uprawianiu w mediach cynicznej, acz niestety skutecznej, propagandy. Parlamentarzyści rozdają sobie urzędy państwowe, lecz nie jak ważne i trudne powinności do spełnienia – a niczym synekury.
Jakaż inna była Polska przedwojenna. Większość wysokich urzędników państwowych stanowili ludzie spoza sejmu i często spoza partii politycznych. Czuwał nad tym po przewrocie majowym Józef Piłsudski, który zgoła obsesyjnie nie znosił, tak mawiał często, „partyjniactwa”. Jak zatem w dzisiejszej Polsce ma być dobrze, skoro posłowie, prawie wyłącznie partyjni, są również ministrami i innymi wysokimi dygnitarzami państwowymi. Kto ma kontrolować posła czy senatora ministra? Kolega poseł lub kolega senator? Kolega poseł-minister z kolegą posłem chętniej pójdą do na wódkę do restauracji sejmowej albo podejmą jakieś mniej czy bardziej uczciwe działania biznesowe, niż zajmą się sprawą publiczną wymagającą trudu, poświęcenia i wzajemnej kontroli. I w samorządach – prawie sami partyjni. Towarzystwo wzajemnej adoracji; co gorsza – wspierające się w dążeniu (niechby chociaż było uczciwe) do bogacenia się.
My zaś, którzy nie chcemy należeć do żadnej partii i nie podzielamy sądów obiegowych, nie mamy żadnego wpływu na sterowaniem naszym państwem. Możemy jedynie zapisywać w kilku nielicznych periodykach i właściwie tylko w dwóch-trzech dziennikach nasze myśli nieujarzmione – lecz wyłącznie dla nas wzajemnie i własnej satysfakcji, gdyż nieprzekonanych nie przekonamy do niczego i o niczym.
Zresztą politycy rządzący biegli w sztuce oszukiwania, nie przejmują się poglądami obywateli, mają bowiem na swe usługi wielu dziennikarzy (powinienem napisać: „dziennikarzy”), którzy za stanowiska, pieniądze, popularność nadadzą w swych publikacjach każdemu szachrajstwu rządowemu, o których wielekroć pisałem i tutaj, i gdzie znamion wartości państwowej, społecznej. A społeczeństwo, przyzwyczajone ufać mediom, uwierzy w nie bezkrytycznie.
Pierwszym przeto warunkiem uzdrowienia naszego państwa jest rozdzielanie funkcji partyjnych, poselskich, samorządowych od urzędniczych. A naszym obowiązkiem dziennikarskim jest przypominanie władzy o tej konieczności i ustawiczne krytykowanie, rządu, a nie schlebienia mu, bo to opłacalne…
Następnym nakazem, a właściwie podstawowym, to pouczanie społeczeństwa żeby wybierało takich posłów, którzy złożą obietnicę, że wyłonią rząd, czyli urzędników, spoza siebie, pozaparlamentarny i postawią przed nim zadania permanentnego doskonalenia i uproszczania pracy wszelkich instytucji państwowych.
Tymczasem nasz rząd obecny koncentruje się jedynie na werbalnie głośnym wyrażaniu swego istnienia, swych zamierzeń prawie nigdy niespełnianych, swej nienawiści w słowach i czynach do opozycji parlamentarnej i obywateli podzielających jej – opozycji – nastawienia polityczne. To niewątpliwie scheda po dyktaturze Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Nawet standardy egzystencji materialnej wielu Polaków zaczynają, na razie z wolna, obniżać się do poziomu gierkowskiej PRL, wówczas podobnie hałaśliwej w propagowaniu dobrobytu, którego nie było.
Jak można lubić i szanować państwo z hipertrofią biurokracji, z lekceważeniem naszych potrzeb, nieumiejącym, bo niechcącym, pokonywać niedorozwoju cywilizacyjnego, z nachalną indoktrynacją, kłamstwem przekupnych dziennikarzy, z niewydolnością gospodarczą, z arogancją i indolencją urzędników oraz niskim, kompromitujących nas nawet w oczach społeczności międzynarodowej, poziomie kultury moralnej, umysłowej i dyplomatycznej najwyższych przedstawicieli?
Pastor Joachim Gauck, zasłużony w likwidowaniu wpływów STASI na oficjalną politykę Niemiec zjednoczonych, kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych przebywał w naszym kraju, mówił otwarcie o konieczności dekomunizacji i przeprowadzeniu lustracji wśród polityków oraz biznesmenów powiązanych z władzami. Daremnie! Władymir Bukowski, dysydent (dawny Związku Sowieckiego a dzisiaj Rosji „demokratycznej”), zauważa, że komunizm nie został przezwyciężony, ponieważ elity Zachodu nie potępiły go tak jednoznacznie i zdecydowanie jak nazizmu, który w przeciwieństwie do komunizmu nie ukrywał swych zbrodni. Komunizmu nie pokonały w sobie przede wszystkim państwa, które do roku 1990 były kondominium Rosji sowieckiej, a wśród nich zwłaszcza Polska. Ale również nie wyrzekły się całkowicie tej ideologii państwa zachodnie, wiele miazmatów komunistycznych ciąży nad umysłowością społeczeństw Zachodu – chociażby nieszczęsna „poprawność polityczna”, która jest niczym innym, jak epigoństwem marksizmu, fundamentu komunizmu sowieckiego…
Dlatego wielu współczesnych Polaków nie rozumie tego, co się dzieje w naszym kraju i nie pojmuje siebie, swych odruchów, upodobań, przyzwyczajeń. To że jakiś obywatel do cna zagubiony politycznie, mówi „za komuny było lepiej” – śmieszy. Wszelako to że premier rządu jest iście po sowiecku krętaczem – przeraża.. To zaś, że Donald Tusk nie toleruje żadnej politycznej myśli opozycyjnej, że uprawia gierkowską propagandę sukcesu, a w każdej, każdej!, dziedzinie życia publicznego jest nam coraz gorzej, że biurokracja nas więzi, bałagan utrudnia życie publiczne, a plaga korupcji demoralizuje – to już tragedia państwa, które zamiast po zmartwychwstaniu pięknieć, nabierać mocy, karleje.
To więc tragedia naszych ponad dwudziestu lat wolności. Mamy, czegośmy chcieli… Nie, nieprawda, nabraliśmy się na trzech polityków: Wałęsę, Mazowieckiego, Kwaśniewskiego. Teraz zaś nabieramy się na Tuska. A wszystko, co się dzieje, jest skutkiem tych pomyłek. Najgorsze jednak, że ich następstwa są chyba nienaprawialne, przecież dekomunizacji nie da się już przeprowadzić, a lustrację przyhamował premier, który orzekł z wysokości swego urzędu, że w IPN nie będzie „gończych”. A bez dekomunizacji i lustracji nie sposób wyleczyć ran po Polsce Ludowej.
Cóż więc czynić?
Być wiernym sobie, tradycji niepodległościowej, demokratycznej, tolerancyjnej, p r a w d z i e historycznej, na przekór cynizmowi politycznemu. I, najtrudniejsze zadanie, wychowywać młode pokolenia w umiłowaniu Rzeczypospolitej – wolnej, wielkiej duchem i umysłem swych obywateli. I owo najtrudniejsze zadanie od trzystu lat wykonywali dziennikarze, publicyści, pisarze. Ale my nie wykonujemy, przynajmniej nie w takim stopniu i determinacji, jakich wymagają od nas uwięzieni we własnym państwie czytelnicy i słuchacze oraz my sami.
Na razie musimy przed najbliższymi wyborami ukazywać czytającym i słuchającym nas odbiorcom, że przezwyciężenie opresyjności państwa zależy tylko od nas, jeśli będziemy głosować na takich polityków, dla których tradycje narodowe i republikańskie są w ich programach politycznych najwyższymi wartościami – bez krętactwa i cynizmu.
Przyszłość nas rozliczy za spełnienia lub zaniechania tej powinności.
Autor: Jacek Wegner
Za: SDP.pl