Marsz Niepodległości przeszedł ulicami Warszawy. Organizatorzy mówią o stu tysiącach uczestników, ja będę jednak bardziej ostrożny w tych szacunkach, ale na pewno nie było ich mniej, niż w zeszłym roku.
To sukces, zważywszy, że środowiska prawicy reglamentowanej odcięły się od tej imprezy, organizując alternatywne obchody w Krakowie. Tradycyjnie już główne media demokratycznego reżimu nie zauważyły samego przebiegu Marszu, charakteru, przemówień, za to skupiły się na lewackim squocie, spalonej budce przy ambasadzie Rosji oraz na tęczy sodomitów. Zaiste, tematy o światowym znaczeniu w rozgrywkach z Ruchem Narodowym, który pokrzepiony siłą młodości i międzynarodowym gronem uczestników tegorocznego marszu, coraz śmielej ujawnia swoje przyszłe zamiary. Ale o tym później.
Nie da się uniknąć prowokatorów, zadymiarzy, czy pijanych wyrostków w żadnej imprezie masowej, zwłaszcza takiej o wymiarze politycznym. Trudno tu winić organizatorów. Są rzeczy, które bywają nieprzewidywalne i tyle. Natomiast planowanie trasy przemarszu, to już jest sprawa jak najbardziej przewidywalna. Zatem można zminimalizować ryzyko zagrożeń i ominąć ulice, na której znajdują się placówki dyplomatyczne Rosji, USA, Izraela czy Niemiec. Dziwne, że organizatorzy, rzekomo nauczeni doświadczeniem z lat ubiegłych, tego nie wzięli pod uwagę. Może po prostu tak miało być?
Skoro jazgot mediów skupił się na spalonej tęczy, to ewidentnie Marsz Niepodległości nie miał większych komplikacji związanych z porządkiem i przebiegał bez zastrzeżeń. Antyrosyjska prowokacja, stawia jednak organizatorów w nieco innym świetle, a to dlatego, iż nie wydali oświadczenia jednoznacznie potępiającego całe zajście. Uważam to za błąd, bo z sąsiadami lepiej żyć w zgodzie, zwłaszcza, że są mocarstwem atomowym i zachowują chrześcijańską moralność. Poza tym, to był marsz narodowców, a nie rejterada piromanów.
11 Listopada w Warszawie pokazał dobitnie, że można żyć bez Jarosława Kaczyńskiego, bez Tomasza Sakiewicza i bez Janusza Korwina- Mikke. Bez tego- przegranego już- balastu politycznych błędów zdecydowanie lepiej się można odnaleźć w przestrzeni publicznej, o czym świadczy frekwencja uczestników Marszu Niepodległości. Magia publicznych mediów w zderzeniu z rzeczywistością przestaje działać. To wystraszyło animatorów opinii publicznej- nie przygotowanych na takie rozwiązania, co było widać po prymitywnym zachowaniu Agnieszki Gozdyry, która, nadal niespełniona w swojej nienawiści do tego, co Polskie; wciąż ma szansę błyszczeć swoją inteligencją, obiektywizmem oraz wiedzą historyczną w TV Polsat.
Marsz Niepodległości to nie tylko pochód. To już zjawisko społeczne z którego wyłania się siła. „Polska siła” – według tezy Rafała Ziemkiewicza, bo zawsze polska siła dokonuje przełomu i zawsze- jak dotychczas bywało- przełomy te odbijają się masom polskim czkawką polityczną (na krótko) i katastrofą ekonomiczną (na pokolenia). Nie wybiegam w przyszłość, aby stwierdzać, czy tak samo będzie w tym przypadku, kiedy największa manifestacja nacjonalistyczna na świecie, niesie do władzy Radę Decyzyjną Ruchu Narodowego. Na razie tylko nieśmiało, ot kilka zdań w słowach Roberta Winnickiego, wypowiedzianych na Agrykoli, daje pewien sygnał, iż liderzy Ruchu Narodowego szykują się do większej polityki. To logiczna konsekwencja ruchu społecznego- zwycięstwo lub śmierć!
Ale skok na parlament nie jest dewizą tylko jednej grupy. Powołane niedawno Towarzystwo Wszechpolskie „Sztafeta” również widzi sens pewnych działań, stąd rosnąca aktywność oraz spotkanie byłych członków MW przed Marszem Niepodległości. Przyszły „gabinet cieni” skupia osoby, których demoliberalna rzeczywistość dobrze usadowiła w przestrzeni publicznej. Nadchodzi czas przekucia energii na konkretne cele i czas na ich realizację. Polska staje się ciasna. Po Warszawie czas na Brukselę!
Z tego wszystkiego zapomniałem o Arturze Zawiszy. To prawda, że się wyciszył i nie lajkuje już cycatych brunetek na żydowskim portalu społecznościowym. Aby nikt nie miał wątpliwości, co do jego przemiany, można było go zobaczyć wraz z synem na Marszu. Potem, w programie telewizyjnym w starciu z Piotrem Kraśko również wspominał o wyborach. Kraśko się zdenerwował- widać że brakowało mu argumentów w tej dyskusji, a na poruszenie w rozmowie kwestii karnych procesów Artura Zawiszy w lubelskim sądzie, widocznie nie miał rozkazów. 0:1 dla Artura Zawiszy.
No więc Marsz przeszedł ulicami Warszawy, duch w narodzie nie gaśnie, nastroje są bardzo pozytywne, a moda na patriotyzm się rozwija. Władza ewidentnie boi się tego, choć jest obecnie bezradna i nawet zaciągnięcie do programu Moniki Olejnik- Romana Gietycha niewiele pomoże. Były prezes Młodzieży Wszechpolskiej może tylko powtarzać do znudzenia mantrę o patriotyzmie prezydenta i bełkotać coś o chłopcach w krótkich spodenkach. Tyle w tym temacie.
Co będzie dalej? Wybory do Parlamentu Europejskiego. Czekamy na decyzję Ruchu Narodowego w tej sprawie. Oficjalną, rzecz jasna. Po uporaniu się z ONR, Ruch wtapia się powoli w poprawność polityczną, niezbędną do pozytywnego odbioru w wymiarze medialnym. Kierowaniem masami na wiecach i marszach liderzy mają już za sobą. Robert Winnicki sprzed pięciu lat, a Robert Winnicki teraz- to dwie różne osoby. Opanowanie zdań złożonych i pozbycie się mistycznego zarostu na twarzy, procentuje. Retoryka wypowiedzi stawia go w jednym szeregu wraz z byłym wicepremierem i ministrem edukacji- w jednej osobie. Słuchając jak formułują zdania i się prezentują, pozwolę sobie wyrazić uznanie – dla instruktorów ds. mowy, gestów i wizerunku.
Mamy więc ludzi od przełomu, od wyrażania niezadowolenia, od śpiewania hymnu i wygrażania pięścią. Mamy Straż Marszu- chłopców od starć i zbierania podpisów, mamy przyszłych europosłów, a w dalszej perspektywie naszych parlamentarzystów i rząd. Mamy również grupę trzymającą władzę i kasę- co najmniej dwie fundacje. Proszę mi wierzyć, nie ma w tym żadnej ironii. To naturalna konsekwencja politycznej ewolucji i zwyczajna walka o życie. Liga Polskich Rodzin zdobyła zaufanie społeczne i dlaczego ma nie zdobyć teraz tego zaufania Ruch Narodowy? Poza tym, liderzy Ruchu musza najpierw pomyśleć o sobie, o swojej przyszłości, aby móc potem uszczęśliwiać masy.
Problem jednak leży w tym, że naprawa Polski musi odbywać się w Polsce. Wyjąwszy 11 Listopada- przez kolejne 364 dni w roku. Mobilizacja obywateli, tylko po to, aby niektóre osoby mogły się dostać na listy wyborcze, jest krótkowzrocznością. Zniechęci to wyborców i zdegeneruje wybranych. Brak myślenia w kategoriach tożsamościowych jest na rękę wszelkim etnicznym komiwojażerom. Dlatego dla nich ważniejszy staje się wizerunek lidera Ruchu Narodowego w mediach, niż praca setek anonimowych często narodowców pro publico bono. Pieniądze z Urugwaju też niewiele pomogą, jeśli narodowcy nie rozwiną w sobie w końcu instynktu przetrwania w ramach korporacji. Idea wspólnoty, deklarowana na każdym spotkaniu z Ruchem Narodowym, obecnie jest iluzją i ma wymiar czysto werbalny. Szkoda, że liderzy Ruchu nie mają pomysłu jak temu zaradzić. I tak już trwa to trzeci rok.
Z tego wszystkiego zapomniałem o Kobietach Dla Narodu. Wydawałoby się, że skoro przepadła gdzieś sama Mary, to i przepadł cały KDN. Nic bardziej mylnego. KDN żyje! Co prawda, nie tak już intensywnie, ale też jest gotowy wyruszyć na podbój brukselskiej Wieży Babel. Przyszli europosłowie będą potrzebowali asystentek i sekretarek. Nie będą to raczej dziewczyny z subkultur, z tatuażami, czy pin- up. Zaszczytu dostąpią panie, póki co, szczelnie poukrywane w sieci, gotujące się do zderzenia z rzeczywistością kosmopolityczną.
Żyjemy w ciekawym kraju. Mamy samych specjalistów od wszystkiego i ludzi sukcesu, którzy ochoczo interpretują bieżącą rzeczywistość. Są gotowi do poświęceń- do obalania i do budowania. Posiadamy również całe rzesze osób niezadowolonych z obecnej sytuacji, oczekujących zmian i gotowych to uczynić. Najchętniej cudzymi rękoma. Pomiędzy liderami, a masą nastąpiła przepaść i nic się nie zanosi, aby mógł powstać trwały pomost porozumienia tych sił. I nie mam tu na myśli świąt, czy patriotycznych obchodów. A rzecz, by zmobilizować cały naród, jest tak naprawdę prosta- udała się nam już w 1918 roku. Może ma się powtórzyć w 2018? Czy w przeciągu czterech lat pozostaniemy na mapie? I kto pozostanie, skoro i tak wszystkim zwiać się stąd nie da?
W tym całym zamieszaniu, marzeniach i nadziejach przewija się pozytywny akcent. Zachodnia Europa nam zazdrości. Przede wszystkim siły, spontaniczności i dumy. Spoglądają na nas z nadzieją widząc ruinę cywilizacji białego człowieka w swoich krajach. W Polsce mogą swobodnie chodzić po ulicach bez obaw, że przybysz z Maghrebu odrąbie im głowę maczetą. Za przywiązanie do swojej tradycji, też nie karzą jeszcze i można swobodnie mówić na białe- biel, a na czarne- czerń.
Jarl Widar
Czy fotografia, patrząc na sztandary Klubów „GP”, nie jest czasem sprzed roku?