1. Od kilku dni trwają w Warszawie na Stadionie Narodowym obrady 19. Konferencji Stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych nazywanej także szczytem klimatycznym.
Polska do organizacji szczytu została wybrana w 2012 roku w Dausze dosłownie „z łapanki” ponieważ wcześniej zgłoszona Ukraina oświadczyła, że nie ma takich pieniędzy, żeby tak wielkie przedsięwzięcie zorganizować.
Pieniądze na organizację szczytu wyłożył Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska (NFOŚ) i jak się okazuje koszty tego przedsięwzięcia wyniosą według wstępnych szacunków przynajmniej 100 mln zł.
Samo wynajęcie Stadionu Narodowego na dwa tygodnie ma kosztować 26 mln zł (stadion przez ten okres jest obiektem eksterytorialnym we władaniu ONZ) i zapewne ta operacja finansowa, znacząco wesprze wątłe finanse deficytowej spółki NCS, która na co dzień zarządza stadionem (co pozwoli jej na koniec tego roku wykazać mniejszy deficyt niż wcześniej planowano i wziąć prezesom kolejne premie za sukces finansowy).
Oczywiście środki finansowe znacznie łatwiej pozyskać ministrowi środowiska z NFOŚ, niż z budżetu państwa ale przeznaczenie tak ogromnej kwoty na ten cel spowoduje, że tych środków nie przeznaczy się przecież na rzeczywistą ochronę środowiska w Polsce.
2. Obrady trwają zaledwie kilka dni ale z wypowiedzi prominentnych polityków UE i coraz liczniejszych konferencji prasowych organizowanych przez czołowe światowe organizacje ekologiczne, wynika, że Polska zostanie okrzyknięta „głównym hamulcowym” szczytu klimatycznego.
Sygnał do ataku dała unijna komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard z Danii, która jeszcze będąc w Brukseli na konferencji prasowej, stwierdziła, „że jeżeli Polska będzie podczas szczytu forsowała jakikolwiek narodowy interes, ostatnią rzeczą jaką powinna zrobić, jest goszczenie konferencji klimatycznej”.
Oskarżenia pod adresem naszego kraju płyną także od różnych organizacji ekologicznych (WWF, Greenpeace, CAN). Twierdzą one, że Polska blokuje ambitne cele klimatyczne UE i w ten sposób nie sprzyja globalnemu porozumieniu klimatycznemu.
Te ambitne cele klimatyczne to zwiększenie redukcji CO2 w UE do 2020 roku w pakcie klimatyczno-energetycznym z grudnia 2008 roku, podpisanym niestety przez premiera Donalda Tuska, z zapisanych 20% do 30% (rok bazowy 2005, a nie tak jak w porozumieniu z Kioto rok 1988).
Nasz kraj, dla którego bardzo kosztowne będzie zrealizowanie tego pierwszego celu, stara się nie dopuścić do pojawienia takich ustaleń, bo oznaczałoby to „zabójstwo” dla dużej części przemysłu w Polsce i ogromne dodatkowe obciążenia budżetów gospodarstw domowych wzrostem kosztów energii elektrycznej i cieplnej.
3. Szczyt zapewne nie zakończy się żadnym globalnym porozumieniem, raczej usłyszymy, że zaawansowano przygotowania do kolejnych ONZ- owskich konferencji klimatycznych COP 20 w Limie w 2014 roku i COP 21 w Paryżu w 2015 roku ale to niestety właśnie Polska, będzie głównym oskarżonym o wszelkie jego niepowodzenia.
Wiodące kraje unijne, które w zakresie technologii związanych z odnawialnymi źródłami energii (OZE) uczyniły największy postęp, a wręcz z produkcji urządzeń w tym zakresie stworzyły ważne gałęzie swoich gospodarek, prą do globalnego porozumienia, a ich zdaniem, UE poprzez zobowiązanie się do redukcji emisji o 30 % już do 2020 roku, ma być tym dobrym przykładem dla całego świata.
Nie zwracają uwagi, że dla wielu krajów Europy Środkowo-Wschodniej w tym Polski już realizacja dotychczasowej polityki klimatycznej- energetycznej UE, oznacza spadek PKB i w konsekwencji zatrudnienia w gospodarce i widać to zarówno po skali wyprowadzania się przemysłu w inne części świata jaki coraz wyższym poziomie bezrobocia.
Te negatywne procesy gospodarcze i społeczne dostrzegają jednak światowe potęgi gospodarcze (USA, Chiny, Indie) i dlatego globalnego porozumienia klimatycznego z wiążącymi celami redukcyjnymi, jeszcze długo nie będzie.
Tylko niezamożna Polska wyda 100 mln zł na organizację szczytu i „kupi” za te pieniądze tytuł „głównego hamulcowego” polityki klimatycznej w Europie.
Zbigniew Kuźmiuk
Poseł PiS