Taki wniosek nasuwa się po dłuższej obserwacji tego co się dzieje w Platformie Obywatelskiej, zarówno w kraju (jesteśmy właśnie świadkami wojny politycznej między dawnymi przyjaciółmi Tuskiem i Schetyną) jak i w Opolu. Wczoraj w naszym mieście dawni koledzy odwołali wiceprezydenta Arkadiusza Wiśniewskiego. Powodem była, rozmowa z zaprzyjaźnionymi od lat radnymi Adrianem Wesołowskim i Renatą Ćwirzeń. Na rozmowę tę powołuje się poseł Tadeusz Jarmuziewicz, który szukał pretekstu do wyrzucenia z partii i ze stanowiska swojego dawnego podopiecznego. Trochę światła na ten wątek rzuca tekst Joanny Pszon, która po rozstaniu z „Gazetą Wyborczą”, wraca do pisania na swoim własnym blogu i to wraca w dobrej formie.
Joanna Pszon pisze na pszon.pl:
Jarmuziewicz napisał wniosek od sądu partyjnego o wykluczenie go z szeregów partyjnych za rozbijanie klubu radnych. Nim sąd to zbadał, Wiśniewski przestał być wiceprezydentem. Mój znajomy twierdzi, że czekanie z tą decyzją choćby chwilę oznaczałoby totalną słabość PO. – Gdyby ktoś okazał się tak nielojalny wobec swojej firmy, która produkuje np. taborety i kumał się z konkurencją, dostałby dyscyplinarkę i zostałby wyprowadzony za bramę – uważa i dodaje: – Gdyby partia nie reagowała natychmiast, oceniłbym, że jest to partia dup wołowych.
Inny mój znajomy mówi coś zupełnie innego: – Wiśniewski od dawna był poza układem PO w ratuszu, szukano tylko pretekstu, by się go pozbyć. A ten rzeczywiście szukał alternatywy, dogadywał się z Marcinem Ociepą, szefem klubu Razem dla Opola, by być kandydatem na prezydenta tego środowiska. Zagnała go tam ambicja, której w szeregach PO już nie mógł zaspokoić. A teraz się ewidentnie podłożył idąc do dwójki kumpli – radnych z Platformy – rozmawiać o przyszłości, krytykując przy tym Jarmuziewicza. Ci pobiegli na skargę do szefa klubu, mając w tym własny interes (jednemu z tych radnych obiecano ponoć stanowisko w miejskiej placówce). Przyjaźni przegrała z polityką.
O tym jak bardzo przyjaźń przegrała z polityką i pieniędzmi przekonał się w lutym tego roku wicemarszałek Tomasz Kostuś, gdy po publikacji w NTO dawni koledzy schowali głowy w piasek i nie chcieli publicznie bronić swojego kolegi, czy nawet przyjaciela (jak twierdzili). Warto pamiętać o starym przysłowiu, że „kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada”. Dziś wiceprezydent przekonał się o tym boleśnie. I mam przeczucia, że niestety nie będzie to pierwszy i ostatni raz.
Oprac. Tomasz Kwiatek
Kostus i Wisniewski sa obaj siebie warci. Jedyne na co stawiaja to oni sami. Musieli przegrac.
Ja bym się tak bardzo nie przejmował wrażliwością w szeregach najbardziej karierowiczowskiej partii.