Greniuch: na powstańczych szlakach – Kampania Langiewicza

Niezależna Gazeta Obywatelska2

Z okazji 150. rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego na łamach naszej gazety rozpoczynamy historyczny cykl zatytułowany „na powstańczych szlakach”.

Powstanie Styczniowe było największym polskim zrywem narodowowyzwoleńczym, a zarazem najtragiczniejszym. Insurekcja styczniowa ze względów militarnych była najgorzej przygotowanym powstaniem. Na ponad 100 tysięcy zdyscyplinowanych żołnierzy Imperium Rosyjskiego stacjonujących na terenie Kongresówki powstańcy w pierwszych dniach zrywu  rzucili zaledwie około 7 tysięcy spiskowców uzbrojonych w kilkaset sztuk broni palnej, przeważnie myśliwskich dubeltówek.

Jednak, jak często bywa w naszej historii, to właśnie improwizacja sprawia, że powstania, z logicznego punktu widzenia nie mające najmniejszych szans powodzenia, przeradzają w długotrwałe konflikty pełnych heroicznych i chlubnych wydarzeń, które przechodząc do zbiorowej świadomości, czynią z żywiołu Naród.

Właśnie tym było Powstanie Styczniowe, wyzwaniem kilku tysięcy straceńców rzuconym potężnemu Imperium Rosyjskiemu, którzy, wbrew wszelkim podręcznikom „sztuki wojennej”, przez prawie dwa lata, kosami i myśliwskimi dubeltówkami  utrzymywali pola armii, przed którą drżała Europa.

Dziś powstanie 1863 r. jest chyba najmniej znanym zrywem narodowowyzwoleńczym. Być może na ten stan rzeczy ma wpływ to, że było to powstanie pełne kontrastów.

Z jednej bowiem strony mamy bezprecedensowy w dziejach świata przykład funkcjonowania „państwa podziemnego” z ministerstwami, sprawną administracją do szczebla powiatu ściągającą nawet specjalny powstańczy podatek, z drugiej zaś chaos i improwizację działań zbrojnych, których nie można żadną miarą usystematyzować i opracować.

Na działania zbrojne Powstania Styczniowego składa się ponad 1200 (!!!) bitew i potyczek z udziałem setek „partii” partyzanckich, przez które przewinęło się niemal 200 tysięcy powstańców, chociaż jednorazowo ich liczba nigdy nie przekroczyła kilkunastu tysięcy.

Obok prostych chłopów uzbrojonych, w przerobione na potrzeby bojowe, kosy czyniące z nich „kosynierów”, walczyli również elitarni żuawi śmierci rekrutujący się z dobrze urodzonych „paniczyków”  i wszelkiej maści oraz narodowości „zawodowych rewolucjonistów” jednolicie umundurowanych i uzbrojonych w karabiny najnowszych wówczas modelów.

Powstanie Styczniowe w swej różnorodności wymyka się więc wszelkim klasyfikacjom, było bowiem jedynym w swym rodzaju zarówno administracyjnym i militarnym fenomenem w skali dziejów świata.

Powstanie to zawsze kojarzyło mi się z mapą przedrozbiorowej Rzeczpospolitej z naniesionymi na niej setkami mikroskopijnych kropek chaotycznie i bez porządku rozrzuconymi,  bez żadnych „strzałek” odpowiadającym ruchom wojsk.

Tylko te nic nie mówiące kropki.

W zaprezentowanym cyklu sprawię, że przynajmniej kilkadziesiąt z nich przemówi, świadcząc o heroizmie i nieprzemijającej chwale „leśnego żołnierza” – bowiem po raz pierwszy to w czasie insurekcji styczniowej  tak określono powstańca, co już na wstępie wiele mówi o charakterze tego zrywu.

 

Cykl I: „Kazaliście robić powstanie, więc robiłem, co mogłem” –  Kampania Langiewicza

„Romantyczny rewolucjonista”

Plan Komitetu Centralnego Narodowego, odpowiedzialnego za wybuch powstania, zakładał opanowanie terenów województw sandomierskiego i krakowskiego, czyli tzw. „trójkąta granicznego”, położonego między granicami Prus i Austrii, skąd spodziewano się napływu ochotników i pomocy.

Opanowanie tego dogodnego do obrony obszaru, ograniczonego od południa granicami mocarstw ościennych, a od północy linią rzek Wisły i Pilicy, mogłoby doprowadzić do powstania bazy wojennej, skąd ruszyłaby ofensywa w głąb Królestwa.

Był to więc kluczowy element ogólnego planu opracowanego przez KCN, od którego realizacji zależało powodzenie całego powstania.

Na dowódcę omawianego obszaru, który miał w praktyce zrealizować ten plan, wyznaczono Mariana Langiewicza.

Nominacja na Naczelnika wojskowego województwa sandomierskiego zastała Langiewicza w odległej Belgii, gdzie z ramienia Komitetu Centralnego Narodowego zajmował się zakupem broni. Jego życiorys był typowy dla XIX-sto wiecznego pokolenia „romantycznych rewolucjonistów” których zrodziła „Wiosna Ludów”.

Langiewicz był synem powstańca listopadowego. Wykształcenie zdobył na studiach we Wrocławiu, Berlinie i Pradze. Odbył też służbę w wojsku pruskim zdobywając szlify porucznika artylerii.

Swoje doświadczenie wykorzystał biorąc udział jako ochotnik w neapolitańskiej wyprawie Garibaldiego służąc pod rozkazami Konstantego Ordona, „uśmierconego” przez Mickiewicza w słynnym wierszu.

W kampanii włoskiej Langiewicz dał się poznać jako doskonały oficer, stąd po zakończeniu walk został wykładowcą w polskiej szkole wojskowej w Paryżu, a następnie w Geniu, gdzie związał się z Ludwikiem Mierosławskim. Ambicje przyszłych dyktatorów powstania szybko przerodziły się w personalny konflikt w wyniku którego Langiewicz wyjechał na placówkę KCN do Belgii, a tam zastała go już powstańcza nominacja.

Przygotowania

W Warszawie pojawił się Langiewicz 9 stycznia 1863 r. Na miejscu Zygmunt Padlewski, rozstrzelany już w czwartym miesiącu powstania, członek Komitetu Centralnego, zapoznał przyszłego naczelnika województw sandomierskiego z czekającymi go zadaniami, jednocześnie zapewnił Langiewicza, że do ich wykonania będzie miał do dyspozycji 20 tysięcy spiskowców w tym 2 tys. kosynierów oraz odpowiednie środki finansowe.

Wojsko powstańcze miało dokonać koncentracji w Szydłowcu, Suchedniowie, Wąchocku, Końskich i Górach Świętokrzyskich po czym miało, w oparciu o granicę z Austrią, stworzyć stałą bazę.

13 stycznia, w przebraniu kataryniarza, Langiewicz udał się do Radomia na naradę z miejscowymi spiskowcami, którzy przedstawili mu faktyczny stan przygotowań do powstania w województwie sandomierskim.

            Okazało się, że zamiast 20 tys., naczelnik wojskowy sandomierski mógł liczyć w najlepszym przypadku na około 2,5 tys. spiskowców, i to zupełnie niezorganizowanych oraz nieprzeszkolonych wojskowo, którzy mieli do dyspozycji zaledwie 200 strzelb myśliwskich i podobną liczbę kos.

Langiewicz, doświadczony oficer, na trzeźwo i z pełnym realizmem ocenił stan przygotowań do powstania pisząc w swoich wspomnieniach: „Zdawało się jakoby powstanie miało być kilkugodzinnym polowaniem, po którym każdy spokojnie i zdrowo wróci do domu”.

Rosjanie w województwie sandomierskim dysponowali 12 tys. regularną armią i czterema bateriami artylerii, jednak siły te były rozlokowane w aż 20 garnizonach, z których największy, w Radomiu, liczył 1 200 żołnierzy.

Langiewicz w obliczu miażdżącej przewagi wroga, nie stracił zimnej krwi, i z pełną determinacją zabrał się do przygotowania zbrojnego wystąpienia na powierzonym mu terenie.

Liczył zwłaszcza na rozczłonkowanie sił rosyjskich, dlatego zrezygnował z ataku na radomski garnizon, który miał być przeprowadzony przez 250 spiskowców i skupił się na mniejszych garnizonach. Ostatecznie jego wybór padł na 8 z nich, których liczba załóg nie przekraczała kilkuset żołnierzy, były to: Białczów, Bodzentyn, Iłża, Jedlnia, Łagów, Opatów, Szydłowiec i Skaryszew.

Tak zaplanowane działania zaczepne miały przynieść powstańcom względne powodzenie.

Powstańcza noc

Pierwsza noc powstania mocno zweryfikowała zamiary naczelnika i z planowanych 8 akcji militarnych doszło do trzech w Jedlni, Szydłowcu i Bodzentynie.

Atak na Jedlnie przeprowadził 140 osobowy oddział pod dowództwem Narcyza Figetti, potomka włoskiej rodziny nobilitowanej w I Rzeczpospolitej w 1790 roku, uczestnika powstania węgierskiego oraz żołnierza Legii Cudzoziemskiej.

Doświadczony oficer, wykorzystując ciemność i element zaskoczenia, rozbił stacjonującą w miejscowości, rosyjską kompanię saperów. W walce zginęło 10 Rosjan, ponad 20 było rannych, a łupem spiskowców padło kilkadziesiąt karabinów i zawartość magazynów, które zwycięski dowódca załadował na wozy i ruszył do Szydłowca, gdzie uderzenie planował sam Langiewicz.

Langiewicz w lesie pod Szydłowcem zgromadził około 300 powstańców, naprzeciwko miał dwie kompanie piechoty liczące w sumie 400 żołnierzy i tylko śmiały atak mógł przynieść zwycięstwo.

Nocny atak zakończył się opanowaniem miasteczka i pośpiesznym wycofaniem rosyjskiej załogi. Jednak gdy nieprzyjaciel zorientował się z jakim przeciwnikiem ma do czynienia już o 7 rano dnia następnego kontratakował wypierając z Szydłowca kompletnie zaskoczonych powstańców, którzy, oszołomieni początkowym zwycięstwem, nie wystawili posterunków.

Niefrasobliwość ta kosztowała Langiewicza stratę około 60 ludzi poległych i wziętych do niewoli. 3-krotnie Langiewicz szturmował ponownie miasto i ostatecznie z mocno uszczuplonymi siłami skierował się początkowo do Szydłówka, a stamtąd ruszył do Wąchocka, wydając rozkaz o koncentracji w tym miasteczku niepobitych „wojsk”.

Gdy Langiewicz walczył o Szydłowiec, doszło do ataku na Bodzentyn.

Kierowali nim trzej bracia Dawidowiczowie, którzy na czele 500 osobowego oddziału składającego się w większości z robotników z Suchedniowa zaatakowali kompanię strzelecką smoleńskiego pułku piechoty, której żołnierze nie dali się zaskoczyć wykorzystując swoją ogniową przewagę nad powstańczymi kosami.  Zacięta walka trwała do rana dnia następnego kiedy to  obie strony wycofały się z miasta, Polacy do lasu, a Rosjanie do Kielc, walka pozostała tym samym nie rozstrzygnięta.

Kwatera Główna Wąchock

Przez cały dzień 23 stycznia do Wąchocka, na rozkaz Langiewicza, przybywały kolejne partie powstańcze, zarówno pod wodzą zwycięskiego Figiettiego, jaki i rozbitkowie z pod Szydłowca i robotnicy suchedniowscy, uczestnicy ataku na Bodzentyn, ale również ci, którzy nie brali jeszcze udziału w pierwszej powstańczej nocy.

Jednocześnie Rosjanie w województwie sandomierskim zwinęli wszystkie małe garnizony wycofując się do Radomia i Kielc, nie przejawiając przy tym zaczepnej inicjatywy.

Langiewicz miał więc czas na utworzenie w Wąchocku stałej bazy.

W pierwszej kolejności zreorganizował przybyłe do Wąchocka siły powstańcze tworząc z nich trzy bataliony, każdy liczący po 310 żołnierzy w tym trzy czwarte kosynierów, oraz szwadron kawalerii liczący 100 jeźdźców.  Razem ze służbami pomocniczymi jak: sztab, tabory, lazaret, intendentura Langiewiczowi udało się utworzyć 1400 osobowe zgrupowanie.

Wąchock stał się obozem warownym, a jednocześnie największą stałą bazą na ziemiach ogarniętych powstaniem.

W Wąchocku uruchomiono powstańczą drukarnię, oraz warsztaty w których naprawiano strzelby, kuto kosy, a także szyto mundury i inny wojskowy ekwipunek.

Z drukarni wychodziły odezwy Rządu Narodowego podpisywane przez Langiewicza.

Jedna z nich głosiła:

„Potomkowie mężnych przodków! Podtrzymajcie ich sławę.

Łączcie się w oddziały, choćby z kilkudziesięciu ludzi złożone i przebiegając z miejsca na miejsce, alarmujcie wojska rosyjskie, zbierajcie ochotników, formujcie większe oddziały, a potem stworzycie i regularne wojsko. Potrzeba tylko wiary, nadziei i odwagi! (…) Bierzcie przykład z sandomierzan, przed którymi drżą Rosjanie!(…)”.

Propagandowy wydźwięk odezwy wzmocniony był określaniem miejsca jej wydania: „Główna kwatera Wąchock”.

Tego typu odezwy, rozwożone przez kurierów, trafiały do każdego zakątka Małopolski rozpalając wyobraźnię o potędze „armii” Langiewicza nie tylko rodaków, ale również Rosjan, którzy powstańcze siły podległe sandomierskiemu naczelnikowi przesadnie oceniali na  3 tys., prym w tych „szacunkach” wiódł jednak angielski konsul w Warszawie, który siły te oceniał na co najmniej 8 tysięcy dobrze uzbrojonego wojska.

W ten sposób rodziła się legenda Langiewicza i jego zwycięskiej kampanii.

Kampania Langiewicza

Musiał minąć cały tydzień, zanim Rosjanie otrzęśli się po powstańczej nocy, czas ten doskonale wykorzystał Langiewicz organizując zgrupowanie wojskowe. Nie próżnował również rosyjski sztab główny w Warszawie, do którego docierały buńczuczne odezwy Langiewicza, rzucające Imperium wyzwanie.

27 stycznia szef sztabu głównego w Warszawie, gen. Edward Ramzay, nakazał przejść do działań zaczepnych.

31 stycznia został w Radomiu opracowany plan całkowitego rozbicia powstańczego zgrupowania.  Przeciwko Langiewiczowi miały ruszyć trzy kolumny z Kielc, Opatowa i Radomia w sumie ponad 3 tys. żołnierzy, których zadaniem było okrążyć Wąchock.

Langiewicz, który zdobył gruntowne teoretyczne wykształcenie wojskowe, a praktykę zdobywał w walkach we Włoszech, doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że Wąchock pozbawiony umocnień, jedynie z nazwy jest  „obozem warownym”. Stąd postanowił podzielić swoje siły na cztery części.

Trzy z nich, odpowiadające batalionom, zajęły wysunięte pozycje w Szydłowcu, Suchedniowie i Bodzętynie, tworząc „obronną tarczę” dla Wąchocka, czwarta cześć, stanowiąca odwód, pozostała w miasteczku pod osobistym dowództwem Langiewicza. Zdając sobie sprawę ze szczupłości swoich wojsk Langiewicz tak rozrzucił wysunięte posterunki, że w ciągu kilku godzin były one w stanie na powrót się skoncentrować.

Do pierwszych strać doszło 1 lutego pod Suchedniowem, stanowiącym jedno z „ogniw” obrony.  W kolejnych dniach kontakt bojowy nawiązały wszystkie punkty obronne. Dopiero 4 lutego Rosjanom, dzięki przewadze ogniowej, udało się przełamać powstańczą obronę i siłami 1800 żołnierzy uderzyć na Wąchock, w tym czasie już bezbronny, bowiem dzień wcześniej Langiewicz zarządził ewakuację podległych mu sił łącznie z tak cennym zapleczem na które składały się magazyny z prowiantem i warsztaty zbrojowe załadowane na tabory. Ostatnie oddziały, przeznaczone do pozorowanej obrony na drodze prowadzącej do Wąchocka, pod ostrzałem artyleryjskim, opuściły swoje pozycje rankiem 4 lutego.

Rosjanom nie udało się więc rozbić wojsk Langiewicza, co więcej zachowało ono sprawność bojową, jednak w walkach pod Wąchockiem został rozbity jeden z batalionów w konsekwencji czego siły podległe naczelnikowi sandomierskiemu stopniały do ok. 1000 ludzi.

W tej liczbie zgrupowanie skoncentrowało się na leśnych zboczach Gór Świętokrzyskich w okolicach Nowej Słupi i Świętego Krzyża gdzie rozłożyło obóz polowy, w oddali od osad, aby nie narażać ich mieszkańców na niepotrzebne represje ze strony przeciwnika.

Kolejne dni upłynęły na szkoleniu wojska.

Dopiero tydzień później, 11 lutego Rosjanie w sile 2 tys. żołnierzy w tym 100 kozaków podeszli pod obóz Langiewicza.

Powstańcy podpuścili nieprzyjaciela na bliską odległość, a następnie dali ognia ze wszystkich luf, zażarta walka trwała 4 godziny.

Rosjanie stracili ponad 100 zabitych i rozpierzchli się, porzucając broń. Powstańcy zdobyli ponad 1000 karabinów i 8 armat.

Następnego dnia Rosjanie szturmowali klasztor na Świętym Krzyżu, gdzie znajdowało się dowództwo zgrupowania, jednak po stracie 60 zabitych wycofali się.

Po zwycięskiej bitwie Langiewicz zarządził marsz na południe. Przez Łagów i Raków dotarł do Staszowa. Do miasteczka zorganizowana kolumna powstańczego wojska wmaszerowała wieczorem 14 lutego.

15 lutego, w niedzielę, na rynku odbyła się uroczysta defilada powstańcza, którą przyjął wysłannik Rządu Narodowego Józef Kajetan Janowski relacjonując później:

… szło czwórkami wojsko, strzelcy, kosynierzy, kawaleria. Dalej wozy z bagażami. Cały ten orszak, liczący z jakieś sześćset ludzi … imponująco wyglądał i w oczach tego tłumu, prawie

wszystkich mieszkańców miasta, rósł na potęgę, parę tysięcy wojska wynosząca. Okrzyki tego ludu pełne zapału, ale szczerego i serdecznego, przeprowadzały ten orszak aż do rogatki miejskiej. Tu czekał go burmistrz z rada gminną, miejscowe duchowieństwo z chorągwiami

i tłum żydów z rabinem. …”

Defilada w Staszowie była jedną z najbardziej podniosłych i radosnych chwil dla Langiewicza i jego podkomendnych podczas całej kampanii.

W Staszowie do zgrupowania przyłączyło się wielu ochotników rozpalonych patriotyzmem, w tym kobieta Anna Henryka Pustowójtówna, za bojowość i hart ducha ochrzczona przez Langiewicza pseudonimem „Michał Smok”.

17 lutego w Staszowie stacjonowało już 1500 powstańców. Tego dnia Rosjanie próbowali zdobyć miasto. Wdarli się do przedmieść , które podpalili, ale celny ostrzał powstańców zmusił ich do ucieczki. Na polu walki pozostawili ponad 120 ciał przy minimalnych stratach polskich, które wynosiły 4 zabitych i 7 rannych.

Walka ta, zaraz po defiladzie, miała wielki wydźwięk moralny. Langiewicz osobiście gratulował strzelcom mówiąc: przepłoszyliście Moskwę.

Langiewicz nie dał tym razem Rosjanom możliwości okrążenia i ściągnięcia większych sił, więc zaraz bo pierwszym starciu zarządził marsz na zachód. Jednocześnie głównie siły rosyjskie rozpoczęły pościg, i podobnie jak w Wąchocku, tak teraz w Staszowie trafiły w próżnię.

Langiewicz się wymknął.

Przez Szydłów, Pierzchnice, Morawice, Sobków doszedł do Małogoszczy, gdzie połączył sie z dużym oddziałem partyzanckim z Mazowsza, prowadzonym przez Antoniego Jezioranskiego.

W ten sposób Langiewicz miał pod dowództwem już ponad 2600 żołnierzy i postanowił stawić Rosjanom opór.

24 lutego pod Małogoszcz podeszły trzy kolumny rosyjskie, w sumie 6 tys. żołnierzy wspartych 6 ciężkimi działami.  Rozpoczęło się jedno z największych i najkrwawszych starć Powstania Styczniowego.

Langiewicz po wstępnych bojach wycofał się z miasta na okoliczne wzgórza, gdzie powstrzymał rosyjskie natarcie kosztem aż 300 zabitych i 500 rannych. Największe straty, ponad 120 poległych, powstańcy odnieśli od artyleryjskiego ostrzału 6 ciężkich dział, w obliczu którego byli bezradni, dodatkowo wojska carskie, które wdarły się do nie bronionego miasta, wymordowały 55 pozostawionych tam rannych powstańców.

Pomimo tak ciężkich strat Langiewiczowi udało oderwać się od nieprzyjaciela i wyprowadził zgrupowanie na południe, kierując się ku granicy z Austrią.

Rosjanie, którzy własnych strat nigdy nie podali, uznali bitwę za przegraną ponieważ nie udało mi się osiągnąć zakładanego celu, czyli unicestwienia zgrupowania. W akcie zemsty spalili Małogoszcz i wymordowali wspomnianych już bezbronnych powstańców.

Marsz zgrupowania na południe zatrzymał się ostatecznie 2 marca w Pieskowej Skale w niedalekiej odległości od Krakowa znajdującego się w granicach Austrii.

Dotarło tam około 1000 powstańców. Sztab i około 200 żołnierzy zakwaterowało się w tamtejszym zamku, pozostali rozłożyli się obozem w lesie.

Rosyjski pościg nadszedł niespodziewanie nocą z 3 na 4 marca rozpoczynając z marszu szturm zamku.

Powstańcom udało się kolejny raz oderwać od przeciwnika pozostawiając jednak w zimnych murach zamczyska 27 zabitych.

Rosjanie, podobnie jak Małogoszczy, musieli zadowolić się kompletnym spaleniem zabudowań w których kwaterowali partyzanci w tym zamku.

Powstańcy nocnym marszem dotarli po północy do miejscowości Skała gdzie natknęli się na biwakujący na miejscowym cmentarzu rosyjski oddział. Langiewicz, licząc na zaskoczenie przeciwnika, zarządził natychmiastowy nocny atak. Rosjanie stawili jednak zacięty opór i przy stracie 17 zabitych wycofali się z cmentarza. Powstańcy nocny szturm przepłacili życiem 24 towarzyszy w tym delegata rosyjskiej organizacji „Młoda Rosja”, który konając miał powiedzieć: Niech was Bóg wspiera w walce przeciw tyranom.

Rankiem 5 marca powstańcy przeszli przez spalony Ojców, i idąc wzdłuż granicy z Galicją 6 marca dotarli do Goszczy oddalonej zaledwie 11 km od Krakowa.

W sąsiedztwie granicy Polacy otrzymali broń przemyconą z Austrii i ekwipunek.

Z Galicji, głównie z Krakowa, przybyli również ochotnicy i zasilili oddziały powstańcze których liczba wzrosła do niemal 3 tys. ludzi dzięki czemu, po reorganizacji, udało się odtworzyć partyzanckie zgrupowanie.

11 marca Langiewicz, w dowód zasług, otrzymał nominację na dyktatora powstania, wobec zupełnie nieudanej dyktatury Ludwika Mierosławskiego.

Poważnie wzmocniło to pozycję zgrupowania, które ochrzczono mianem korpusu.

12 marca 3-tysięczny wypoczęty i dobrze wyekwipowany „Korpus” dyktatora Langiewicza wyruszył na północ z zamiarem dotarcia w Góry Świętokrzyskie, które miały stać się centrum powstańczego oporu.

Korpus dyktatora

Wymarsz kolejnych kolumn powstańczego wojska miał niezwykle uroczysty charakter,  żołnierzy żegnały tłumy przybyłych krakowian oraz polowe ołtarze z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej.

Korpus skierował się na Sosnówkę. W miejscowości Antolka, z powodu niewystarczającego prowiantu, Langiewicz skierował się na wschód i przez Giebułtów, Książ Mały i Zaryszyn powstańcy weszli do Chrobrza, majątku margrabiego Wielopolskiego.

Tu Langiewicz nakazał rekwizycję zwierząt i prowiantu na potrzeby wojska.

Dokonał tego wyłącznie dlatego, ze był to majątek przeciwnika Powstania, sprawcy branki do wojska carskiego. Nikomu z domowników nic się nie stało, nie zginęła też żadna rzecz należąca do wyposażenia pałacu.

Następnego dnia, 17 marca rano na pozycje polskie pod Chrobrzem przypuścili atak Rosjanie.

Obroną pozycji polskich wsławiła sie doborowa jednostka polska – stworzona przez francuskiego sierżanta Franciszka de RochebruneŻuawi śmierci, składali oni przysięgę, że z zajmowanych pozycji nigdy sie nie cofną. Mogą tylko zwyciężyć lub zginąć.

Pod ich osłoną gros zgrupowania wycofało się na Zagość, a formacja dzielnego francuza po wykonaniu zadania spaliła most na Nidzie i, przy okrzykach: Niech żyją żuawi!, dołączyła do korpusu.

Jeszcze przez całą noc trwały walki osłonowe jednak Zgrupowanie ostatecznie wyrwało się z okrążenia.

Kolejny dzień, 18 marca, zastał zgrupowanie Langiewicza w jeszcze gorszej sytuacji, okazało się, że pierścień rosyjskiego okrążenia znów został utworzony i zaciskał się wokół miejscowości Grochowiska, gdzie znajdował się obóz Langiewicza.

Nadal dysponując niemal 3-tysięczn „armią” Langiewicz postanowił wydać bitwę nieprzyjacielowi i kolejny raz wyrwać się z pułapki.

Gdy Polacy znaleźli się na odsłoniętym, grząskim terenie niespodziewanie od tyłu rozpoczął się ostrzał artyleryjski. W ogniu ciężkich dział załamała się kawaleria i rozerwały się maszerujące na koncentrację kolumny piechurów.

Zimną krew zachował jednak „dzielny Francuz” który poderwał swoich żuawów do ataku, za jego przykładem poszli kosynierzy i strzelcy z batalionu Dionizego Czachowskiego.

Brawurowy atak doprowadził do rozbicia rosyjskiego frontu i przejęcia armat, które z powodu braku środków transportowych, porzucono. Tylko w tym starciu poległo ponad 200 Rosjan. Zwycięstwo pozwoliło zgrupowaniu kolejny raz odskoczyć od przeciwnika i schronić się w pobliskim lesie.

Ostatnim epilogiem walk było całkowite rozbicie dwóch rosyjskich kompanii i taboru z kolumny mjr Zagriażańskiego, który spóźniony, śpieszył się na pole bitwy.

W starciu tym wyróżnił się zwłaszcza rtm. Nowak, który na czele zaledwie 25 ułanów w szaleńczej szarży wpadł pomiędzy rosyjskich strzelców, rozbijając doszczętnie tabory wroga. W ataku tym poległ tylko jeden ułan, węgierski ochotnik

Ogółem w obu bitwach, pod Chrobrzem i Grochowiskami Rosjanie stracili prawie 600 poległych na ogólną liczbę 3500 atakujących, dwie kompanie strzelców i tabory mjr Zagriażańskiego przestały istnieć.

Koniec, ale chwała jest wieczna

Polskie zwycięstwo wydawało się całkowite gdyby nie fakt, że Langiewicz utracił pole manewru, droga w upragnione Góry Świętokrzyskie została zamknięta, w walce zgrupowanie utraciło również cały tabor.

Podobnie jak wielokroć w historii Polski piękne zwycięstwo przerodziło się z beznadziejną sytuację.

Pod osłoną nocy zgrupowanie zawróciło na północ, kierując się ku granicy z Austrią.

W pierwszej bezpiecznej miejscowości – Wełczu, Langiewicz dał wytchnienie zmęczonym i wykrwawionym podkomendnym.

O 2 w nocy Langiewicz zarządził naradę sztabu w wyniku której postanowiono podzielić zgrupowanie na trzy mniejsze oddziały, w ten sposób, operując oddzielnie mniejszymi siłami, powinni wyrwać się kolejnym obławom. Jednocześnie Langiewicz zrzekł się dyktatury i postanowił przedrzeć się do Krakowa, szukać pomocy w odtworzeniu zgrupowania.

Na wieść o opuszczeniu zgrupowania przez Langiewicza powstańcy, wbrew rozkazom oficerów, postanowili przedzierać się ku granicy, w ślad za dowódcą.

21 marca grupa ponad 800 powstańców przekroczyła granicę z Austrią i złożyła broń, nie chciała bić się bez Langiewicza.

Był to koniec zgrupowania.

Kampania Langiewicza przeszła do historii.

Organizacyjną spójność zachowali jedynie elitarni żuawi śmierci oraz batalion mjr Czachowskiego, który po udanym ataku na rosyjskie oddziały pod Grochowiskami oderwał się od nieprzyjaciela i zatrzymał się dopiero u podnóża Gór Świętokrzyskich, jako jedyny wykonał plan Langiewicza, wkrótce przechodząc do historii powstania jako „Straszny Starzec”.

 W kolejnym cyklu historycznym: Oto wasz Czachowski! Oto wasz król Polski! – „Straszny Starzec”.

Autor: Tomasz Greniuch

 

  1. | ID: 1a2c4c34 | #1

    Dzięki za przybliżanie nieznanych mi faktów.Warto przeczytać,przeżyć. Doceńmy wolność!

  2. kominiarz
    | ID: 2e03c86a | #2

    Piękny i jakże odmienny art od tamtego dosyć sporo po niżej.. Jednak można pisać o Powstaniu Styczniowym bez tej kpiącej i perfidnej pseudorefleksji. No ale Pan Tomasz Geniuch, to człowiek zupełnie innego kalibru i jak widać nie uwikłany w partyjniackie rozgrywki i pięcie się po szczeblach kariery zdolny do opluwania nawet własnych „towarzyszy walki”. To prawdziwy ideowiec i chwała mu za to.
    Bardzo cenię sobie Pana książkę o kpt. H.Flame ,która zajmuje zaszczytne miejsce na mojej półce z literaturą o NSZ. Aż dziwne,że nikt do tej pory nie zajął się biografią „Bartka”.

Komentarze są zamknięte