74 lata temu, w nocy z 1 na 2 stycznia 1939 roku w Drozdowie koło Łomży zmarł Roman Dmowski. Rocznica śmierci jednego ze współtwórców polskiej niepodległości tak, jak w poprzednich latach nie spotkała się jednak z zainteresowaniem głównych mediów ani przedstawicieli oficjalnych władz państwowych.
Po raz kolejny możemy, więc odczuć niechęć „elity” III Rzeczypospolitej do oddania należnej czci przywódcy Narodowej Demokracji. Warto pochylić się nieco nad tym zjawiskiem i spróbować dokonać analizy jego przyczyn.
Jak wiemy, w okresie PRL uporczywie zwalczano upamiętnianie ojców polskiej niepodległości. Miejsce Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego czy Ignacego Jana Paderewskiego w roli patronów ulic czy postaci umieszczanych na cokołach zajęli politycy i wojskowi aktywni w działaniach na rzecz sowietyzacji Polski i pozbawiania Polaków wolności. Na temat przywódców poszczególnych nurtów niepodległościowych komuniści rozpowszechniali zaś pomówienia, które miały za zadanie zdyskredytować ich rolę w historii.
Po 1989 roku, dzięki staraniu olbrzymiej ilości środowisk, Józef Piłsudski odzyskał należne mu miejsce na cokołach. Jego pomniki stosunkowo szybko pojawiły się w większości polskich miast, a pierwszy Marszałek Polski stał się ponownie patronem ulic i placów. Kult naczelnika odrodzonego Państwa Polskiego stał się zjawiskiem ponadpartyjnym i przyjętym przez niemal całą scenę polityczną.
Roman Dmowski nie miał takiego szczęścia. Z jednej strony jego dziedzictwo usiłowały zawłaszczyć groteskowe formacje pseudonarodowe, które faktycznie pełniły rolę koncesjonowanej prawicy, mocno usłużnej wobec sił postkomunistycznych, a z drugiej wrogowie endecji obecni zarówno w obozie lewicy postkomunistycznej, jak i w niektórych formacjach postsolidarnościowych związanych z tzw. „lewicą laicką” nieustannie podnosili kontrowersje związane z postacią Dmowskiego, przedstawiając go, jako postać niegodną pomników i patronowania ulicom. Często argumenty podnoszone przeciw przywódcy narodowców nie miały wiele wspólnego z prawdą historyczną. Mogliśmy, więc np. dowiedzieć się, że „Dmowski cytował Hitlera” w książce napisanej w czasie, gdy nikomu nieznany przyszły przywódca III Rzeszy próbował swych sił w malarstwie…. Udział Dmowskiego w polskiej drodze do niepodległości, a w szczególności jego rola podczas konferencji pokojowej w Wersalu na wiele lat poszły w zapomnienie.
Lider endecji aż 17 lat „wolnej Polski” musiał czekać na upamiętniający go pomnik w stolicy naszego kraju. Powstał on w wyniku wieloletnich starań grupy ludzi, która powołała społeczny komitet budowy pomnika. Jego prezesem został Ryszard Walczak, obecnie aktywny w upamiętnianiu ofiar tragedii smoleńskiej. Działania komitetu były bardzo ostro atakowane przez lewicę. W jednym z listów otwartych, jakie pisali jej politycy protestując przeciw powstaniu pomnika, Dmowskiego obciążano winą nawet za… antysemickie wydarzenia z 1968 roku, które miały miejsce za rządów „partii matki” współczesnych „socjaldemokratów”, a 30 lat po śmierci endeckiego przywódcy. Co ciekawe wśród sygnatariuszy tego listu były osoby należące do PZPR w okresie antysemickich czystek. Tym samym ludziom oczywiście nie przeszkadza też honorowanie komunistycznych zbrodniarzy, którzy wciąż są upamiętniani setkami tablic okolicznościowych, nazwami ulic czy pomnikami na terenie całego kraju.
Mamy, więc dziś ogromny dług wdzięczności wobec Romana Dmowskiego, którego dotąd nie zaczęliśmy jeszcze spłacać. Czas, byśmy wreszcie zaczęli. Abyśmy przestali na siłę szukać w tej postaci wad, które oczywiście były – dokładnie tak samo, jak w przypadku pozostałych ojców polskiej niepodległości z 1918 roku, a byśmy zaczęli przypominać o zasługach. Tak, aby kolejna rocznica śmierci Dmowskiego, podobnie jak ma to miejsce przy rocznicach śmierci czy urodzin innych mężów stanu, była obchodzona proporcjonalnie do jego roli w naszej historii.
autor: Piotr Mazurek
Czy jest przymus doceniania?