Od nowego roku Poczta Polska nie będzie już monopolistą na rynku listów do 50 g. Operatorzy prywatni będą mogli dostarczać nam takie listy, co powoduje, że wielu z nas oddycha z ulgą, mając w perspektywie nie zobaczyć więcej instytucji pocztowej. Jednak cóż z tego, że listy będziemy inaczej nadawać, skoro nadal będziemy do PP dopłacać.
Rynek wolny jak więzień na spacerniaku
Mówi się, że zniesienie listowego monopolu to uwolnienie rynku. Jednak jest tak tylko do połowy- Poczta Polska jest finansowana z budżetu państwa, zatem każdy z nas dopłaca do jej istnienia. Za każdy list płacimy podwójnie- w podatku i w okienku. W jaki sposób ma zatem ktokolwiek z nią konkurować? Cena w cenniku PP może wynosić nawet połowę mniej niż koszt dostarczenia przesyłki, ale jeśli zabraknie to dobry rząd zabierze pieniądze podatnikom i odda poczcie. Prywatna firma nie ma magicznej instytucji dotacji i niestety nie ma jak zaoferować ceny wynoszącej połowę kosztów, gdyż biznes zwyczajnie okazałby się nieopłacalny. Zwijają interes, skrzynki na kłódkę i handlują rajstopami na bazarku, a PP zostaje jedynym graczem. Oczywiście możemy mówić o konkurowaniu jakością, natomiast jeśli przykładowo w cenniku pocztowym nadanie standardowego listu kosztuje 1 PLN, a ta sama pozycja w cenniku prywatnego providera 3, czy 4 PLN nie możemy mówić o usłudze masowej. Z usługi skorzystałoby niewielu, a już na pewno nie przedsiębiorcy, którzy jako klient wysyłający masowo i bardzo regularnie są bardzo ważnym czynnikiem przynoszącym zysk. Siatka dostawców, punktów odbioru i wydawania paczek, skrzynek pocztowych to ogromna inwestycja i powątpiewam w rentowność ponoszenia jej tylko dla klienta premium. Na roznoszenie listów mogłyby sobie pozwolić tylko firmy traktujące tę usługę jako „promocję” firmy, przekonanie klienta do swoich usług, nie jako źródło dochodu.
Siła przyzwyczajenia
Inną kwestią pozostaje wciąż ogromne przyzwyczajenie do PP w naszym społeczeństwie. Pomimo niechęci do tej instytucji, podświadomie myśląc „list” automatycznie myślimy „poczta”. Doskonale wiemy, gdzie znajduje się najbliższy budynek pocztowy, i co trzeba zrobić, aby nadać polecony- jesteśmy do tego zwyczajnie przyzwyczajeni. Nowi dostawcy mają ciężki orzech do zgryzienia, muszą zmierzyć się z mentalnością, z naszymi umysłami. Przecież przez całe nasze życie nie było innego miejsca niż PP na nadanie poleconego! W sytuacji, kiedy ciężko konkurować ceną, zmienianie mentalności może okazać się zadaniem przerastającym możliwości zwykłego śmiertelnika.
Z ręki do ręki, aby powrócić do ręki Za usługę pocztową płacimy dużo i podwójnie. PP otrzymując subwencje od rządu, otrzymuje ją z naszych podatków. Aby pieniądze trafiły do poczty muszą przejść długą, urzędniczą drogę. Najpierw urząd skarbowy, gdzie pracują ludzie, na których pensje się zrzucamy. Później kilka ciał decyzyjnych, które rozdzielają podatki pomiędzy „potrzebujących”, na których pensje też się zrzucamy, później zarządzający pocztą, aby trafić do odpowiedniego działu, który aktualnie jest pod kreską.
Abstrahując od zupełnie zbędnie kosztownej drogi, zwróćmy uwagę ileż miejsca na przeciek, ilu ludzi może z tego coś dla siebie uszczknąć. Jednak okazuję się, że jeszcze za mało zapłaciliśmy i musimy jeszcze zrobić „wyrównanie” w okienku. Skoro i tak wszyscy musimy płacić za istnienie poczty, to po co ten cennik? Przecież moglibyśmy już wszystko zapłacić do poborcy podatkowego i byłby spokój. Lepszym byłoby, abyśmy płacili tylko w okienku, tak jak w prywatnej firmie, gdzie z cyrkulacją jest znacznie prościej- pobór opłaty w okienku, wieczorem przychodzi szef, rozdziela po pracownikach, resztę chowa w karman, albo inwestuje. To uwolniłoby konkurencję, cennik byłby rynkowy, ażeby utrzymać klienta PP musiałaby przestać gubić listy oraz kraść co wartościowsze przesyłki. Nadzór państwowy nadal mógłby się odbywać (jeśli uznajemy, że to konieczne) poprzez dobór prezesa, rady nadzorczej i kontrole finansów, ale uniknęlibyśmy tej skomplikowanej i kosztownej cyrkulacji pieniędzy, przymusu płacenia za usługi PP oraz ich monopolu w teorii jak i w praktyce.
Tu obniżę, a tam dodam
Poczta Polska nadal pozostanie jedynym graczem na rynku przesyłek z sądów i urzędów, ze względu na fakt, że w ustawie jest zapis, że tylko potwierdzenia nadania i odbioru wydane przez pocztę będą miały „moc urzędową”. Także dostarczanie emerytur się nie zmieni. Poczta Polska zastosowała zatem cross finansowanie. Obniżyła ceny na usługi „uwolnione”, natomiast tam, gdzie konkurencja się nie pojawiła, cena pozostała na takim samym poziomie lub została podniesiona. Przykład przetargu w KRUS bardzo dobrze to obrazuje. Nie mógł w nim wystartować InPost, zatem dla nich usługa kosztuje 1,55 zł, jednak już w przypadku ZUS, gdzie InPost się pojawił, cena dostarczenia listu przez PP to 75 groszy. Zwracam uwagę, że KRUS to instytucja państwowa, zatem to my, podatnicy, za każdy list, który wysyła KRUS płacimy 1,55 zł!
Poczta Polska całkiem dobrze odnajduje się w nowej rzeczywistości, szkoda tylko, że przez to nasze święta są skromniejsze.
Autor: Krystyna Szurowska, ekonomistka i publicystka
Za: wgospodarce.pl
Proponowane było całkowite uwolnienie usług pocztowych.l Teraz dopiero bedzie bałagan.Większość przesyłek listowych tych zwykłych, nie dotrze do adresata.Wiec nalezy wysyłac jako polecone aby mozna było reklamowac w przypadku zagubienia Obecnie juz nie docierają zaprenumerowane gazety w terminie nawet 7 dniowym od daty wysłania.