W maju ubiegłego roku w pełni otwarto niemiecki rynek pracy. Nadzieje Niemców na „narybek” z Polski były wielkie, ale niestety, płonne. W prasie niemieckiej polską młodzież nazywano „narybkiem”, który zasili opustoszałe szkoły zawodowe – głównie landów wschodnich.
Rzeczywistość daleko odbiegła od planów. Niemcy podsumowując pierwszy rok przyuczania polskich uczniów do zawodów rzemieślniczych, negatywnie ocenili wyniki tego programu – winę przypisując Polakom. Prasę obiegły tytuły: „Nie całkiem udany eksperyment”, „Niemcy nie chcą polskich uczniów”, ”Młodzi Polacy rezygnują z nauki zawodu”. Niemiecka szkoła zawodowa od lat cierpi na brak kandydatów do zawodów rzemieślniczych. Młodzi Niemcy chętniej wybierają wyższe uczelnie i nie garną się do szkół zawodowych. Tylko 10 procent niemieckich nastolatków chce uczyć się zawodów rzemieślniczych. Problem pogłębia niż demograficzny. Niemieccy eksperci przewidują, że w ciągu najbliższych 10 lat liczba pracowników w wieku produkcyjnym spadnie o 15 procent. Już teraz brakuje kilkuset tysięcy fachowców. Plany sprzed roku zakładały ściągnięcie przynajmniej 10 tysięcy gimnazjalistów z krajów ościennych, licząc przede wszystkim na Polaków. Akcja propagandowa zachęcająca do przyjazdu do Niemiec była bardzo intensywna, a oferty – atrakcyjne. Proponowano nie tylko darmową naukę w szkołach, zakwaterowanie i wyżywienie, ale również stypendia w wysokości 750 euro w pierwszym roku i 1,5 tysiąca w drugim i trzecim. Ważna była również gwarancja pracy w wyuczonym zawodzie i kurs niemieckiego na miejscu.
Na przyjęcie polskich uczniów przygotowywały się ośrodki we Frankfurcie nad Odrą, Berlinie, Poczdamie, Chociebużu (Cottbus) i Erfurcie. Akcję koordynowało Zrzeszenie Niemieckich Izb Rzemieślniczych. Liczono, że poprzez akcję nagłośnioną i wspieraną finansowo przez rząd federalny Niemiec, zapełnią się świetnie wyposażone kombinaty edukacyjne wschodnich landów. Czekano na młodych adeptów wakujących zawodów – na: mechaników, ślusarzy, pracowników budowlanych, kucharzy, masarzy i fryzjerów. Plany zakładały, że jeden procent wszystkich miejsc nauki zawodu w południowej Brandenburgii będą obsadzone uczniami z Polski.
Pierwszy projekt wystartował w Chociebużu. Oferowano czteromiesięczny kurs językowy, po osiem godzin dziennie. W okresie od maja do września 2011 roku uczniowie mieli opanować język niemiecki, by potem podjąć trzyletnią naukę zawodu w „systemie dualnym” polegającym na tym, że w szkole przebywa się jedną trzecią czasu, a resztę spędza się u pracodawcy odbywając płatną praktykę zawodu. Do programu zgłosiło się stu chętnych. Spośród nich wybrano 22 osoby – wszyscy z Zielonej Góry i okolic. Po roku zostało ich tylko sześciu! Osoby odpowiedzialne ze strony niemieckiej za program, nie zostawiły suchej nitki na polskiej młodzieży. Pani Martina Schaar z Izby Przemysłowo- Handlowej w Chociebużu stwierdziła: „Sądziliśmy, że polska młodzież szybciej się uczy”, „Niektórzy byli po raz pierwszy w obcym kraju i wydawało im się, że są na wakacyjnym obozie”. Ciarki przechodzą słysząc tak niepedagogiczne i uproszczone podsumowanie. Kilkumiesięczny kurs językowy rzadko wystarcza, by swobodnie się posługiwać językiem obcym – zwłaszcza, kiedy dotyczy szczegółowych pojęć branżowych. A język niemiecki ma tę specyfikę, że rzeczowniki buduje się składając w jeden wyraz wiele określników. Słowa fachowe są więc bardzo długie i niejeden Niemiec ma trudności w opanowaniu branżowego słownictwa. Potwierdza to prasa niemiecka podając, że aż 8 milionów Niemców to półanalfabeci – ludzie mający kłopoty z czytaniem, pisaniem i rozumieniem treści zdań.
Osoby zaangażowane w edukacyjny eksperyment po stronie polskiej, oceniły program bardziej wyważonymi słowami. Opiekun polskiej młodzieży tłumaczył: „Porażką wielu młodych Polaków było to, że nie znaleźli dla siebie środowiska, w którym poczuliby się dobrze. Dla wielu różnice kulturowe były zbyt duże”. Nie tylko Chociebuż nazwał werbunek z Polski fiaskiem. Podobnie było we Frankfurcie. Z 16 wybrańców, którzy rok temu zakwalifikowali się do kształcenia zawodowego w Niemczech, naukę kontynuują tylko cztery osoby. Oferta frankfurcka była mniej korzystna dla Polaków, gdyż tu zaproponowano tylko trzytygodniowy kurs nauki niemieckiego. Przesiew kandydatów był ogromny. Ze 120 zgłoszonych uczniów, przyjęto tylko 16 osób. Aleksandra Ziomko z Izby Rzemieślniczej we Frankfurcie zwróciła uwagę na „nierealistyczne oczekiwania znacznej części uczniów i ich rodziców starających się o zaklasyfikowanie się do programu”. Według niej poziom wiedzy kandydatów był za niski, stąd tak wysoki odsiew przy kwalifikacji. Przyczyną słabego wyniku były prawdopodobnie zbyt wygórowane oczekiwania Niemców. Z charakterystycznym dla siebie poczuciem wyższości uważali, że język niemiecki trzeba po prostu znać – choćby na niskim poziomie. Z drugiej strony, na rynek pracy powoli wchodzą niedouczone roczniki – ofiary ostatnich reform polskiej edukacji. Jeszcze do niedawna panowała opinia o wysokim poziomie nauczania w polskich szkołach. Chwalono naszych uczniów, że świetnie sobie radzą w szkołach za granicą. Przewyższali wiedzą swoich rówieśników we wszystkich dziedzinach. Ale ta radość już mija i pokolenie urodzone w latach 80-tych jest chyba ostatnim zasługującym na takie pochwały.
Niemieccy organizatorzy edukacji zawodowej nie dają za wygraną. Razem z polską stroną przygotowują nowe podejście do uczniów z Polski. Planują umieszczać ich w niemieckich rodzinach, a kursy języka niemieckiego organizować już w Polsce. Pytanie, kto za nie zapłaci? Okazuje się, że problem języka jest największą przeszkodą w realizowaniu programu pozyskiwania Polaków do przyuczenia zawodu. Niemcy chcieliby, żeby jak najmniejszym kosztem zwabić na swój rynek młodych ludzi. Ich problemem jest brak rąk do pracy przy rozwijającym się rynku i wielu wakatach, a polskim problemem jest katastroficzny brak miejsc pracy. Wygląda na to, że 2,5 milionowa grupa Polaków, która w ostatnim czasie opuściła kraj w poszukiwaniu chleba powiększy się o nowe roczniki rodaków. Niemcy są konsekwentni. Jak nie uda im się teraz wykształcić i zatrudnić uczniów z polskich rodzin, wkrótce pojawią się wychowankowie środowisk mniejszości niemieckiej.
Akcja przysposabiania dzieci i młodzieży do bycia „Niemcem” zasługuje na uwagę w kontekście szukania przez RFN rąk do pracy. Nauka „języka serca” odbywa się pełną parą. Najbardziej widać to na Opolszczyźnie. Nieważne, że w domach nie mówi się po niemiecku. Placówki edukacyjne pilotowane i sponsorowane przez mniejszość niemiecką nadrabiają tą „zaległość” organizując naukę języka niemieckiego na różnych poziomach. W zeszłym roku aż 27.484 uczniów „skorzystało” z nauki niemieckiego jako języka mniejszości. Były to szkółki sobotnie dla najmłodszych, dwujęzyczne klasy z dodatkowymi trzema godzinami nauki niemieckiego jako języka mniejszości. Od września rozpoczęła pracę pierwsza szkoła dwujęzyczna prowadzona przez stowarzyszenie z udziałem mniejszości niemieckiej. Walka o przejęcie Szkoły Podstawowej Nr 13 w Rogach – dzielnicy Kędzierzyna-Koźla była bardzo zacięta. Mniejszość niemiecka wykorzystała fakt, że szkole groziło zamknięcie. Przejmując szkołę i jej utrzymanie dzieci pozostaną na miejscu, ale muszą spełnić jeden warunek – ich rodzice musieli podpisać zgodę na naukę niemieckiego jako języka mniejszości. Złożenie takiego podpisu traktuje się pośrednio jako deklarację o przynależności do społeczności mniejszości niemieckiej. Kto nie podpisał, tego dziecko nie może uczęszczać do tej szkoły. Czterech rodziców nie podpisało „cyrografu”, wskutek czego dzieci nie zostały wpisane do dziennika, choć chodzą na lekcje! Sprawa poruszyła lokalne media, władzę, kuratorium – i jest w toku.
Środowisko mniejszości spełniło swoje marzenie o prowadzeniu szkoły dwujęzycznej i czeka na możliwość realizacji kolejnego kroku – założenia szkoły z wykładowym niemieckim. W ten sposób na polskiej ziemi, częściowo za polskie pieniądze, rośnie „narybek” przydatny w przyszłości w gospodarce niemieckiej. Przedstawiciele władz mniejszości niemieckiej podkreślają, że oprócz nauki języka ważne jest oswajanie młodych ludzi z niemiecką kulturą i sposobem myślenia. Ryszard Galla – poseł na Sejm z ramienia mniejszości niemieckiej cieszy się z promieniowania kultury niemieckiej wśród Polaków i mówi: „…nawet jeśli młody człowiek nie należy do mniejszości – uczy się tego języka lub uczy się więcej o kulturze, o historii, przez co staje się bardziej zbliżony do niemieckości”, „…jeśli język niemiecki będzie opanowany w dobrym stopniu, będzie służył młodym ludziom w dorosłym życiu, szczególnie zawodowym. To jest ten efekt, który my, jako środowisko mniejszości niemieckiej zakładamy i w dużej mierze osiągamy”! Wychowankowie takich szkół i takich promotorów niewątpliwie nie będą mieli problemów, z jakimi borykali się nasi zeszłoroczni kandydaci do zawodu i pracy w Niemczech.
Autor: Marcin Keller, za „Aspekt Polski” nr 179
Młodzięż polska jest w większości zdolna,
Jakoś nie mogę przyjąć do wiadomości,że wolno się uczy
P,o prostu są Polakami i tutaj powinni zostać.
Mamy sporo nauczycieli zawodów i należy ich odszukać i zawodu uczyć w Polsce.
Artykuł obrazuje niewielką chęć wyjazdu z Ojczyzny.
Języka niemieckiego można się uczyć,ale są inne języki też przydatne, a melodyjne jak francuski,włoski,hiszpański ,które my bardziej lubimy i trudno się dziwić,
Język angielski jednak dominuje i stąd nim zainteresowanie jest duże.
Cóż, zmywaki na wyspach czekają.
Nie robiłabym problemu w temacie.
Niech się kazdy uczy tego co lubi , w czym się dobrze czuje, i mieszka gdzie ma kochającą Rodzinę.
1. Cóż w tym złego, że Niemcy, chcąc zapobiec katastrofie demograficznej, przyciągają młodych Polaków ofertami edukacyjnymi oraz ofertami pracy? Nikt ich nie zmusza, wolna wola.
2. Cóż w tym złego, że Niemcy na Śląsku Opolskim (czyt. MN) chcą uczyć swoje dzieci języka ich dziadków?
3. Cóż w tym złego, że istnieje w całym kraju tylko jedna szkoła dwujęzyczna prowadzona przez stowarzyszenie MN? W końcu to nie przymus posyłać tam swoje dziecko.
4. Cóż w tym złego, że w nowoczesna społeczeństwa dobrze rozwijających się państw są tolerancyjne? USA, Australia, Japonia, Wlk. Brytania, Niemcy, Kanada itp.
@P.unik ! Odpowiem na Twoje czwarte pytanie. W Polsce żyją całe Rodziny, w których dziadków wyrzucano ze szkoły za nie podpisanie folkslisty, w rezultacie dzieci do szkoły nie chodziły , a po kilku miesiącach wysiedlono ich z własnego domu,gdzie były zapasy na zimę czyli opał,w tzw.sypaniach było ziarno,w spiżarce ubity i uwędzony wieprzek, sto kilogramów kiszonej kapusty w beczce, worek cukru,worek soli, pełna obora bydła w tym 7 dojnych krów,cielęta,koń kury. Wszystko musieli zostawić i o piątej rano w mesztach i piżamce siadali na wóz,zapłakani /był listopad/
i wywiezieni do lagru gdzie cierpieli wielki,podkreślam wielki głód, chłód i poniżenie,
Całe Ich dorosłe życie to okres chorób i zdobywanie chleba.Jak bardzo bali się głodu, to nie masz pojęcia .
Szukaj tolerancji w innych państwach, masz prawo, ale jeszcze dużo wody we Wiśle przepłynie aby u nas wszyscy byli tolerancyjni.
Trudno jest dziecko urodzić i wychować.
Więc niech MN rodzi i uczy swojego języka, nie widzę przeszkód.
Ale nie zgodzę się,że Polacy cyt.”wolno się uczą”To nie jest prawda.Polacy to zdolny i pracowity naród i zasługujemy aby nas szanować,My szanujemy każdą nację.
Miejsce Polaków jest w Polsce.Polska to piękny i bogaty kraj.!
Serdecznie pozdrawiam.
@P.NGO! Jeżeli mozna prosic o wiadomości TV Opole to prosze .Dzieki.Filmiki uwielbiam.
Ludzie co to za bzdury! Ten pan Marcin- autor tego tekstu to ma niezle pod sufitem! Niemcy nie maja zadnych programow, po prostu po otwarciu calkowitym granicy, Polacy sami moga zdecydowac, gdzie chca sie uczyc i na jakich warunkach. Sami sie pchaja do Niemiec, mimo tego, ze nie nadaja sie nigdzie indziej niz do polkiej zawodowki a o niemieckiej moga tylko pomarzyc.
jezeli juz sie pisze taki artykul to powinno aiw znac fakty panie Marcinie a nie wypisywac bzdury!!!!
@P.anna. Bardzo,bardzo krytycznie i wg mojej oceny niesprawiedliwie oceniasz Polaków.Fakt,że wyjeżdżają, to spowodowane jest sytuacją w kraju.Ale radzą sobie lepiej lub gorzej. Ale ich miejsce jest w Polsce. Tutaj zawsze będą sobie dobrze radzili.Jak na kobiete przystało, to trzeba trochę toleracyjnie młodego autora potraktować. A może się mylę? Pozdrawiam