Sobotni poranek powitało Opole ulewnym deszczem. Wyjeżdżaliśmy tedy na pokaz do Brzegu zmuszając samochodowe wycieraczki do wytężonej pracy. Rano dzwonił do mnie organizator Dnia dla Życia i Rodziny, Łukasz Fomicz niepewny, czy pogoda nie zmusi nas do rezygnacji z wyjazdu. W razie ulewy miał nas w swe gościnne progi przyjąć brzeski BCK.
Nam deszcz nie straszny, bywało, że i w mrozy trzaskające na pokazy jeździliśmy i nie wymagało to nawet specjalnej determinacji. Ruch rycerski to jest pasja.
Dotarliśmy na tyle wcześnie, by – rezygnując z porannych punktów imprezy (Wykładów dot. Życia i Rodziny i fragmentów spektaklu Marzycielscy i Mszy Św.) zdążyć rozbić namiot i przywdziewając stroje średniowieczne, pokazać się z jak najlepszej strony. Niestety, z uwagi na zbyt ogólne wskazówki co do miejsca obozowania, trzeba było w ostatniej chwili przed rozpoczęciem festynu przenieść całe nasze gospodarstwo. Takoż na uroczysty przemarsz, z placu Polonii Amerykańskiej pod zamek, już nie zdążyliśmy. Za to w międzyczasie wypogodziło się i wyszło słońce, co niewątpliwie ułatwiło wszystkim życie.
Obok Konfraterni Canes Furiosi rozbili się z namiotem rycerze z Brzegu, opodal, zamontowane były między drzewami liny do zjazdów a cały festyn odbywał się na dziedzińcu zamkowym. Tam, zapewne rano, przygotowano szachy, do turnieju szachowego, drugi komplet lin do zjeżdżania. Śpiewano piosenki, bawiono dzieci, jedzono watę cukrową, tam też prezentowali się na scenie różni zaproszeni goście. Nie błysnę tu niestety nazwami poszczególnych zespołów, ani nazwiskami konkretnych osób, ponieważ jako uczestnik całego przedsięwzięcia, koncentrowałam się na tym, by swoje zadanie wykonać jak najlepiej.
Okazja nadarzyła się bardzo szybko. Ledwo kolega Kurak zdążył dopiąć wszystkie sprzączki zbroi, poproszono nas o prezentację pierwszej scenki rodzajowej. Scenka oparta jest o walkę rycerzy, pantomimę i mowę ciała, więc na szczęście nie wymaga powtarzania roli.
Dobrze też, że dość szybko mieliśmy stresującą sytuację za sobą. Mogliśmy ustąpić miejsca dziewczęcemu zespołowi wokalnemu i kolegom z Brzegu, którzy zaprezentowali szermierkę na miecze.
W następnej scence, w której Kurak był katem a Michał rycerzem skazanym na ścięcie, zadebiutowała Agnieszka w zupełnie nowej dla siebie roli, panny Niegarbatej ratującej rycerza od ścięcia. Ja niestety utknęłam w namiocie mocując na plecach wyjątkowo nieposłuszny garb. Agnieszka godnie mnie zastąpiła. Tak to, podczas pokazu, różne zdarzają się sytuacje i na wszystko trzeba być przygotowanym. Z odkrywaniem nowych talentów włącznie.
Przygotowując się do trzeciej scenki, która przebiegła zgodnie z planem, musiałam poświęcić oglądanie występów innych uczestników. Robiliśmy próbę za namiotem. Potem tak mocno wczułyśmy się z Agnieszką w role czarownicy i jej uczennicy, że nasza księga czarów rozpadła się na części i wymaga pilnej pomocy introligatora.
Tak zakończył się czynny udział Konfraterni Canes Furiosi, w brzeskim Dniu Życia i Rodziny. Oczywiście zostaliśmy na miejscu jeszcze czas jakiś, ale była już pora na posiłek, odpoczynek i prezentację sprzętu rycerskiego, wielce zainteresowanej dziatwie. Symboliczna, proponowana przez organizatorów kiełbaska, zamieniła się dzięki uprzejmości pani opiekującej się rusztem, w całą górę kiełbasek okraszonych hojnie keczupem i musztardą. Kurak zaopatrzony w kufel złocistego trunku poszedł nawiązywać bliższy kontakt z brzeskim bractwem, Michał bronił się dzielnie przed dziesięcioletnim może adeptem fechtunku a my miałyśmy baczenie na sprzęt, który nie małym cieszył się dzieciarni zainteresowaniem.
Dzięki udzielonym tuż przed imprezą wskazówkom organizatorów, udało nam się zająć najlepsze miejsca, gdzie żadna straż miejska, czy inne służby, krzywym okiem popatrywać nie mogły na naszą broń. Dobrze czasem przenieść namiot.
Tedy późnym popołudniem, pożegnawszy się grzecznie z Łukaszem Fomiczem i poleciwszy się na przyszłość pojechaliśmy do domu; żałując jeno, że zamek jakoś tak wcześnie zawiera swe podwoje a przecież miło byłoby zwiedzić go w średniowiecznych szatach. Niestety, żadną miarą nie udało nam się pogodzić zapędów aktorskich z krajoznawczymi, ale obiecaliśmy sobie w którąś sobotę zrobić nalot na tę prastarą, piastowską sadybę. Na razie co prawda nie znamy ani dnia, ani godziny, ale to jest kwestia do uzgodnienia. Na pewno nie była to nasza ostatnia w Brzegu wizyta i mamy nadzieję, że nie ostatni brzeski Dzień dla Życia i Rodziny.
Autor: Maria