Marcin P. – nagle z piątku na sobotę okazał się przestępcą, któremu prokuratura postawiła zarzuty. Wcześniej, we wtorek prokurator oświadczał, że „z zebranego dotąd materiału nie wynika, ze popełniono przestępstwo”.
Ba, przez kilka lat ta sama prokuratura nie reagowała na zawiadomienia Komisji Nadzoru Finansowego, a sąd gospodarczy rejestrował kolejne spółki chociaż Marcin P. jako osoba skazana nie mógł ich zakładać, ani zasiadać w zarządzie. Sam Marcin P. miał – jak się dopiero dzisiaj okazuje – 9 wyroków (w tym wyroki za oszustwa) , z których 4 się już zatarły. Każdorazowo skazywany był w zawieszeniu, chociaż standardową procedurą jest badanie karalności delikwenta i w tym przypadku powinno nastąpić odwieszenie wyroku.
A wymogi prawa bankowego? Do założenia banku trzeba 20 mln zł, Marcin P. chwali się, że miał 5 tys. w kieszeni. Skup złota wymaga koncesji – oczywiście właściciel Amber Gold takiej nie posiadał. Ani razu nie przeprowadził u niego kontroli urząd skarbowy, chociaż Marcin P. należał do głośnych sponsorów. Milionami wspierał kościoły, polityków, samorządowców czy znanego filmowca kręcącego film o Wałęsie. I przez trzy lata urząd skarbowy nie zainteresował się tak szeroką działalnością?
Jak się dziś okazuje „para-bank” Marcina P. (bank na niby) mógł działać bez przeszkód – całkowicie poza prawem, poza wszelką kontrolą, choć jego właściciel powinien był dawno siedzieć za kratkami.
Tymczasem obywatel, który naogląda się programu typu „Sędzia Anna Maria Wesołowska”, albo usłyszy w telewizji jak to surowo ściga się nauczycielkę z Lublina za pomyłkę w PiT-cie, albo babcię co ukradła kostkę masła – ma prawo przypuszczać, że wszystko jest pod nadzorem i ochroną państwa.
No bo jakże to? Jest prawo bankowe czy go nie ma? Jest prokuratura i skarbówka czy nie? Skoro politycy przyjmują od Marcina P. pieniądze, skoro oficjalnie w mediach krążą reklamy – znaczy – wszystko jest legalne.
Nagle okazuje się że nie jest. I nie ma w istocie znaczenia czy to zwykła inercja i bałagan w instytucjach państwa, czy też ktoś , jakaś mafia zapewniła Marcinowi P. ochronę ze strony sądów, prokuratorów i inspektorów. Efekt jest taki sam: państwo polskie nie działa. Nie działa w interesie obywateli, nie funkcjonuje, nie jest państwem prawa – jest jakąś atrapą. „Para-bank” Plichty mógł działać tylko w „Para-państwie”. I bynajmniej nie w „Para-państwie Tuska” choroba polskiego państwa ma głębsze korzenie niż tylko nieudolne rządy PO.
Chodzi o fundamentalną sprawę, o której nikt z dyskutujących nad tą konkretną sprawą się nie zająknie. O zagwarantowany konstytucyjnie brak nadzoru nad sądami, prokuraturą –a w konsekwencji także nad pozostałymi instytucjami kontrolnymi. Ludzie którzy opanowali instytucje wymiaru sprawiedliwości nie dość, że podlegają tylko sobie i swoim kolegom z branży, to jeszcze dostali przywilej dopuszczania nowych członków zawodowej gildii. Jak w takim razie ma to-to co jest „polskim wymiarem sprawiedliwości” działać?
Oczywiście najważniejszym organem państwa jest sejm i to waśnie sejm powinien dokonać zmian w funkcjonowaniu państwa. Najważniejszy organ państwa nie jest jednak do tego zdolny. Dotyka go ten sam kryzys. Jakość „sejmowego ludku” jest fatalna i raczej kabaretowa, ponadto posłowie dobierani przez prezesów partii wedle zasady BMW – „bierny- mierny-ale wierny” wiedzą, że ich polityczna przyszłość zależy od prezesa, a nie od wyborców – stąd poruszają się ściśle w ramach nakreślonych przez partyjny establishment. A zmiana systemu jest zbyt ambitnym planem dla każdej z partii czy raczej biorąc pod uwagę jakość tych organizacji – „para-partii”. Dochodzi do tego rozdrobnienie Sejmu, w której nigdy żadna para-partia nie ma większości zdolnej do przeprowadzenia zmian.
Paraliż sejmu jest oczywistym następstwem partyjnej ordynacji wyborczej stąd podstawowym warunkiem naprawy państwa jest wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych.
Dopiero wtedy Polska przestanie być „para-państwem”, państwem na niby.
Autor: Janusz Sanocki
Polecam świetny tekst pana Lisiewicza z Gazety Polskiej
Genetyczna uczciwość Tusków
Donald Tusk swoją uczciwość pokazuje na poziomie najwyższym – władzy państwowej. Przykładowo, uczciwie zachwala zalety rosyjskiego śledztwa smoleńskiego. Uczciwość Michała Tuska przypomina tę w wykonaniu działaczy Kongresu Liberalno-Demokratycznego z początku lat 90. Obecnym liderom PO łza się w oku kręci, gdy patrzą na aferę Amber Gold. To przecież ich młodość!
Wiem, że niektóre z poniższych cytatów już były, ale nic nie poradzę – jestem w nich zakochany. „Gazeta Wyborcza” pisała w latach 90. o młodym działaczu Kongresu Liberalno-Demokratycznego Mirosławie Drzewieckim następującymi słowy:
1 lutego 1992 r.: „Mirosław Drzewiecki, młody, elegancki, lekko zacinający się mężczyzna, jest posłem z Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Postawił warunek, że będzie kandydować, jeśli Kongres da mu pierwsze miejsce na liście. Pieniądze i energia pozwalają mu stawiać warunki”.
8 lipca 1992 r.: „Mirosław Drzewiecki (produkcja i eksport odzieży, poseł, Kongres Liberalno-Demokratyczny) polską zawiść nazywa destruktywną, a Nina Drzewiecka (żona) opowiada, że po jej bmw ludzie najczęściej rysują gwoździami”.
4 listopada 1998 r.: „Mirosław Drzewiecki, łódzki poseł UW, oświadczył wczoraj na posiedzeniu klubu Unii [Wolności], że nie wiedział, iż w hafciarni, której jest współwłaścicielem, podrabiano znaki firmowe Adidasa i Nike”.
Niepowtarzalna prezentacja rozmówcy „produkcja i eksport odzieży, poseł, Kongres Liberalno-Demokratyczny” mówi wszystko o tym, z czym obecni liderzy PO, wówczas trzydziestoparoletni, szli do polityki. Chodziło o interesy i w ówczesnej atmosferze wcale nie widzieli oni potrzeby, by to ukrywać.
Zbyt dużo chlapie ozorem
Po aferze Amber Gold Donald Tusk ogłosił, że jego syn jest uczciwy, a nawet „zbyt szczery”. To ostatnie określenie powszechnie zrozumiane zostało jako „zbyt dużo chlapie ozorem”. Ale czemu niby miałby nie chlapać, skoro nie ma się czego wstydzić?
„Uczciwy człowiek po to żyje, aby mieć wrogów” – pisał Fiodor Dostojewski. Pojawienie się zawistnych wrogów młodego Tuska to właśnie efekt jego uczciwości. Jest ona, gdy chodzi o ocenę jego osoby, kwestią zupełnie zasadniczą, fundamentalną.
Wyjaśnia np., dlaczego postanowił jednocześnie pracować dla Portu Lotniczego Gdańsk im. Lecha Wałęsy i konkurencyjnej spółki OLT Express. Oszustowi taki układ mógłby umożliwić przekazywanie tajemnic jednej spółki władzom drugiej. Ale w wypadku osoby uczciwej problem odpada.
Wprawdzie Marcin P. stwierdził, że młody Tusk przekazał mu konkretną informację – „ile port lotniczy w Gdańsku bierze od naszej konkurencji, konkretnie od Wizz Air, za obsłużenie jednego pasażera”. Nawet jeśli przekazał, to także wynikało to z jego uczciwości. Skoro wiedział, to jako osoba brzydząca się oszustwem nie potrafił zbyć swojego rozmówcy kłamstewkiem, że nie ma pojęcia, o czym mowa.
A zarzut, że młody Tusk jako dziennikarz „Gazety Wyborczej” przeprowadził wywiad z dyrektorem OLT Express, pisząc zarówno pytania, jak i odpowiedzi? Przecież właśnie dlatego wywiad musiał być szczególnie dociekliwy! Przez to, że Michał Tusk znał dobrze firmę OLT Express, w tym jej słabości, uczciwość nakazywała mu wykorzystać tę wiedzę i zadać szczególnie dociekliwe pytania. A potem – uczciwie i bez uników oraz wykrętów – w imieniu szefa tejże firmy na nie odpowiedzieć.
Życie rodzinne debili
Także w wypadku zatrudnienia Tuska w porcie lotniczym jego zapewnienia, że nie łączyło się to z powiązaniami politycznymi, nie powinny budzić wątpliwości. „Od półtora roku kuszono mnie tą propozycją. W końcu się zgodziłem” – wyjaśniał syn premiera. Wiarygodność tych zapewnień jest tym większa, że w radzie nadzorczej portu zasiadają wyłącznie apolityczne osoby zaufania publicznego, znane z niepodważalnej uczciwości. Jak choćby prezydent Sopotu Jacek Karnowski.
Podobnie rzecz wygląda, gdy chodzi o wiedzę młodego Tuska, że pracuje dla osoby skazanej za oszustwa. Wyjaśnił on uczciwie: „Nie będę robił z siebie kretyna. Debil nie uwierzy, że nie wiedziałem. Wiedziałem o jednym wyroku karnym P[…] i zastrzeżeniach KNF wobec Amber Gold. Co mam powiedzieć? Głupota i tyle. Napiszcie, że jestem debilem”.
Nigdy nie odważylibyśmy się użyć tego sformułowania, ale skoro taka jest dyspozycja władzy, nie mamy wyjścia. Przy okazji zaglądamy do podręczników medycznych, by przeczytać, jak zachowują się osoby obciążone debilizmem: „Osoby takie są samodzielne i zaradne społecznie, nie powinny jednak wykonywać zawodów wymagających podejmowania decyzji, ponieważ nie osiągnęły etapu myślenia abstrakcyjnego w rozwoju poznawczym. Życie rodzinne przebiega bez trudności”.
Człowiek roku – przyjaciel kolei
Dowody swojej uczciwości Michał Tusk dawał już wcześniej. Jak ujawniły media w grudniu 2010 r., syn premiera został zabrany wraz z oficjalną delegacją do Chin na Światowy Kongres Kolei Dużych Prędkości. Za przelot zapłaciła spółka PKP SA. Na miejscu pobyt Tuska juniora opłacili chińscy organizatorzy imprezy.
Spółka tłumaczyła, że został on w ten sposób nagrodzony jako laureat dorocznego konkursu „Człowiek Roku – Przyjaciel Kolei” za najlepszy tekst dziennikarski związany z problematyką kolejową. Tusk był wtedy dziennikarzem trójmiejskiego dodatku „Gazety Wyborczej”. Kilka dni później okazało się, że PKP kłamie, ponieważ syn premiera nigdy nie był laureatem konkursu, a jedynie brał w nim udział.
Michał Tusk dał wówczas bezlitosny odpór tym, którzy chcieli zarzucić mu nieuczciwość. Oświadczył: „Nie odpowiadam za to, że po fakcie kolej tłumaczyła zaproponowanie mi wyjazdu moim rzekomym zwycięstwem w konkursie »Człowiek Roku – Przyjaciel Kolei«”. Z kolei „Gazeta Polska” ustaliła, że współorganizatorem i sponsorem kongresu była firma China Railway Group Limited, do której należy przedsiębiorstwo Covec, budujące w Polsce autostradę A2, oraz Bank of China, udzielający Covecowi gwarancji bankowych przy przetargu na budowę autostrady.
Gdyby Michał Tusk był cynicznym oszustem, nie dałby się nabrać na związki z nieuczciwymi firmami. Zgubiła go prostolinijność. Zresztą czy na pewno nieuczciwymi? Ojciec Michała rzecz przedstawił następująco: „Covec bardzo przecenił swoje możliwości, ale nie robimy z tego tragedii”. Dodał też: „Wygląda na to, że Covec nie wytrzymał konkurencji i specyficznego dla niego otoczenia”.
Może więc Chińczycy dlatego chcieli mieć u siebie syna premiera, że zakładali iż jest skorumpowany i w zamian za to zapewni im poparcie „specyficznego otoczenia”? A potem okazało się, że przez jego uczciwość Covec nie dał sobie rady? Taka lokalna specyfika…
Pogróżki za publikacje o Wałęsie
Nawiasem mówiąc nie sposób nie zauważyć, jak często w tej historii pojawia się nazwisko Lecha Wałęsy. To on powołał do życia w 1991 r. rząd Kongresu Liberalno-Demokratycznego. To jego imię nosi lotnisko, które zatrudniło młodego Tuska. To wreszcie film o nim wsparła firma Amber Gold. Jakże inaczej brzmią w tej sytuacji pogróżki Tuska z 2009 r., po publikacjach IPN na temat związków Wałęsy z SB: „Chcę zaapelować do pracowników Instytutu Pamięci Narodowej i historyków, aby nie nadużywali środków publicznych, bo nie będą mogli ich w przyszłości używać”.
http://fakty.interia.pl/prasa/w_kraju/news/pomysl-na-pis,1833671
Coś w tych słowach jest ? ? ?
@K
Jak nisko trzeba upaść, żeby udzielać wywiadu tej gazecie ??????
Przeczytaj ze zrozumieniem i porównaj z pewnym artykułem na NGO.
@K
:)
Nie sprowadzajmy sprawy Amber Gold do sprawy Tuska i jego syna. Choroba państwa polskiego jest głebsza i siega jego konstytucjnych fundamentów. Mówienie, że to Tusk i jego syn czy nawet Wałesa, to pomyłka i spłycanie sprawy.
mówi sie jaki ojciec taki syn to jeżeli michał tusk jest debilem (sam tak twierdzi) to kim jest donald tusk?
i rozwalił tusk IPN za to że odkrywali prawde o jego kolegach i przyjacielach czy tuska mozna juz nazwać łukaszenką?
Nie wkestionuje winy Tuska i jego syna. Ale zepsucie mechanizmów polskiego państwa sięga głebiej.