23 czerwca w sobotę, w Warszawie, odbyło się spotkanie podsumowujące tegoroczne Marsze dla Życia i Rodziny, które przeszły ulicami 48 polskich miast. Swoje poparcie dla życia i rodziny wyraziło w nich ponad 75 tys. osób. Organizatorzy Marszów nie tylko dzielili się doświadczeniami, ale przede wszystkim podjęli kolejne zadania na najbliższe miesiące. Marsze były tylko wstępem przed jesiennymi pracami mającymi na celu wprowadzenie rzeczywistej polityki prorodzinnej. Podczas spotkania wystąpili Paweł Woliński z Fundacji Mamy i Taty oraz ciekawe wystąpienie Ireneusz Jabłoński z Centrum im. Adama Smitha [skrót CAS], którego treść prezentujemy. Miłej lektury:
Oprac. TK, za: www.marsz.org
Dziękuję za zaproszenie i możliwość spotkania się Państwem.
Bardzo sobie cenię taki poziom kwalifikacji, który pozwala dokonać syntezy tego, co możemy przeczytać w podręcznikach bądź usłyszeć na wykładach akademickich z praktyką życia. Mimo że funkcjonuję w przestrzeni publicznej, to zawsze pracowałem zawodowo w różnych sektorach, pełniąc funkcje menedżerskie i myślę, że to doświadczenie pozwala znacznie trzeźwiej patrzeć na postulaty programowe i propozycje, jakie do nas docierają. Są one w znacznej części formułowane przez klasę polityczną, która ma ograniczony kontakt z rzeczywistością. Być może jest to również okoliczność sprzyjająca, którą należy umieć wykorzystać.
Zanim sformułuję kilka postulatów, które chciałbym poddać Państwa rozwadze, najpierw dwa zdania wprowadzenia i komentarza. Nie jest tajemnicą, że w dzisiejszych warunkach rodzina i tradycyjny system wartości są w defensywie. Są w defensywie przede wszystkim medialnej i propagandowej. Ale doświadczenia nas wszystkich i nawet tych, którzy znajdują się dzisiaj w pierwszym szeregu propagandy antyrodzinnej czy propagandy antywartości są inne – doświadczenia rodzinne, wyniesione z dzieciństwa. To, co dzisiaj opowiadają – czasami z zaangażowaniem, czasami za pieniądze – to chimera, będąca efektem schyłku cywilizacji, zwłaszcza na Zachodzie, a my jesteśmy w tle tych zdarzeń.
Ciekawą uwagą pomocną w zrozumieniu dzisiejszej debaty publicznej jest refleksja przypisywana de Gaulle’owi, w czasach jego prezydentury we latach 60. Pytany był o to jak rozumie nowoczesność i czemu nie chce być nowoczesny. Odpowiedział, że nowoczesność jest wtedy, gdy gospodyni domowa zacznie używać odkurzacza elektrycznego i czas sprzątania domu skróci z doby do dwóch godzin. Natomiast jeśli 16-letnia córka przychodzi po godzinie 22. do domu to nie jest to żadna nowoczesność, tylko bałagan. De Gaulle użył tu bardziej wojskowego określenia, ponieważ był generałem. To oddaje sens dzisiejszej debaty. Imputuje nam się, że nie jesteśmy nowocześni, ponieważ nie jesteśmy zepsuci. Miarą nowoczesności przestaje być umiejętność posługiwania się komputerem, telefonem, prowadzenie samochodu, tylko nasza otwartość na zepsucie. Należy o tym pamiętać i zacząć walczyć o znaczenie słów. To jest pierwszy element. Nasze treści będziemy komunikowali skutecznie, gdy będziemy posługiwali się właściwymi pojęciami i odbijemy część pojęć, które zostały zawłaszczone przez tych, którzy z uporem degradują cywilizację.
Istotnym elementem dzisiejszego sporu jest to, że takie środowiska jak Państwa czy moje – które opowiadają się za wartościami konserwatywnymi i wiarą w możliwość radzenia sobie przez człowieka w świecie ekonomicznym – są w defensywie, ponieważ głównie reagują na to, co jest formułowane przez ludzi, którzy mają odmienne poglądy. Na przykład: wprowadzono ustawę – trzeba to wprost powiedzieć: faszystowską – która ogranicza prawa rodzicielskie i ordynuje surowe kary za wyimaginowane przestępstwa. Próbujemy tę ustawę złagodzić, zamiast mówić o tym, że pomysł na tę ustawę jest absurdalny. Kiedy wprowadza się do szkół programy, które mają na celu wykształcenie ludzi zdolnych wyłącznie do przeczytania prostej instrukcji i policzenia do stu albo tysiąca, to walczymy o to, żeby była jedna lub dwie godziny historii więcej. To wszystko są działania będące formą reakcji, powodujące, że znajdujemy się w defensywie wynikającej nie tylko z przewagi medialnej środowisk mających inne poglądy na państwo, naród i życie, ale również z naszej wewnętrznej postawy, która powinna być postawą znacznie bardziej ekspansywną. To my stanowimy normalność i nasz świat wartości jest normalny. Być może to brzmi dziś banalnie, ale taka jest prawda. To nadal my stanowimy większość. Szczęśliwie, jesteśmy szczęśliwie o jedno pokolenie mniej zepsuci papką propagandową, która na Zachodzie została sformułowana w latach 60. i degraduje już drugie, a za chwilę trzecie pokolenie. U nas dopiero pokolenie dzieci jest bombardowane przez MTV i tego typu stacje z promujące pseudowartości. Pamiętajmy, że nasza pozycja jest i tak znacznie lepsza niż pozycja naszych sąsiadów.
To, że jesteśmy relatywnie biedniejsi również może stanowić okoliczność pozytywną z tego względu, że mamy jeszcze aspiracje, nam się jeszcze chce. Jedną z cech społeczeństw bogatych jest zblazowanie. Są to społeczeństwa rentierskie: nie chcą walczyć, pracować, zdobywać. Chcą mieć święty spokój i oddawać się swoim, często hedonistycznym, upodobaniom. Zatem wychodząc z sytuacji, którą mamy dzisiaj, powinniśmy pracować nad programem pozytywnym, pozwalającym na wyraźne sformułowanie naszych postulatów. Prawda leży nie tylko w zgrabnie sformułowanym haśle „Rodzina receptą a kryzys” – taka jest rzeczywistość. Bo kryzys ma nie tylko wymiar ekonomiczny, o czym za chwilę, ale przede wszystkim jest kryzysem cywilizacyjnym i społecznym. Bez odbudowania pozycji rodziny z jej funkcjami, w tym funkcjami edukacji ekonomicznej i zarządzania pieniędzmi, nie jest możliwe budowanie zdrowego społeczeństwa i państwa.
Jeszcze jedna uwaga – jesteśmy w takich zadziwiających widłach: z jednej strony mamy do czynienia z takimi postawami, że osoby dobrze sytuowane i wykształcone ze względów kulturowych nie decydują się na zakładanie rodziny, a już na pewno na posiadanie licznego potomstwa. Na drugim biegunie mamy tych, którzy respektują nasze wartości, chcieliby się cieszyć licznym potomstwem, ale sytuacja ekonomiczna w ich ocenie na to nie pozwala. Te dwa bieguny coraz wyraźniej się rysują i żadne doraźne rozwiązania, czy jednorazowe pomysły typu becikowe, zasiłek, zapomoga nie rozwiążą tych problemów. Mało tego – budowanie swojej przyszłości na świadczeniach socjalnych jest w stosunku do tych rodzin skrajnie demoralizujące. Bo model, w którym zamiast dbać o własne wykształcenie wystarczy iść i brać nie powinno być postawą dominującą. Oczywiście pomijam te szczególne przypadki, kiedy ludziom należy pomóc, bo ich sytuacja życiowa czy zdrowotna nie pozwala na samodzielne funkcjonowanie, ale jest to absolutny margines, może procent, może dwa. Natomiast beneficjentów pomocy społecznej, demoralizowanych tą pomocą, jest kilkanaście, być może nawet ponad dwadzieścia procent. Zatem postulat pierwszy, ekonomiczny, który się jawi jest taki, by nie zabierać rodzinom tego, co zarobią i co mogą spożytkować na swoje potrzeby. Przykładem jest relacja między zarobkami kobiet i mężczyzn, pokazująca absurdalność obecnego systemu podatkowego, który nie jest dany przez Pana Boga czy nawet Unię Europejską, tylko jest wynikiem chaotycznych decyzji politycznych. Jeżeli weźmiemy średnią pensję krajową, która wynosi dziś ok. 3600 zł i przyjmiemy, że zarabia ją mężczyzna, ojciec, to on kosztuje swojego pracodawcę ok. 4300 zł, bo do tego trzeba doliczyć część składki ZUS płaconą przez pracodawcę. Jednocześnie poprzez podatek PIT i siedem podatków socjalnych zwanych dla zmylenia składkami obowiązkowymi – bo nie ma żadnej relacji między tym, ile płacimy, a jaki dostajemy serwis ze strony państwa – jest mu odbierane z tych 3600 kolejne 32%. Zatem płacy netto zostaje mu ok. 2600 zł. Ta kwota, które jest mu odbierana, czyli różnica między 4300 a 2600, to jest 1700, to jest kwota, której nie zarabia netto większość kobiet w Polsce, bo kobiety średnio zarabiają 20% mniej i jeżeli policzymy z użyciem tej samej metodologii to zobaczymy, że mężczyznom zarabiającym średnią krajową odbiera się w formie podatków i parapodatków, więcej niż zarabiają ich żony netto. Czy to jest mądre pozostawiam Państwa ocenie. Efekt jest taki, że kobieta wypchnięta do pracy przymusem ekonomicznym dostaje mniej od tego, co z płacy męża jest zabierane przez państwo. Teoretycznie powinniśmy za to dostać dobry serwis w postaci usług administracyjnych, medyczny czy edukacyjnych. Jaki ten serwis jest wszyscy doskonale wiedzą. Jest byle jaki, a często w ogóle go nie ma. Zatem – nie odbierać tego, co zostało wypracowane.
I tu dwa postulaty praktyczne. Przejściowy – zacząć rozliczać podatek dochodowy na wszystkich członków rodziny; a postulat docelowy – zlikwidować podatek dochodowy i podatki socjalne od pracy, ponieważ praca jest tym, co jest źródłem bogactwa i to praca jest głównym atrybutem budującym nie tylko niezależność i samodzielność materialną rodzin, ale ma również szereg aspektów społecznych. Wymaga obowiązkowości, odpowiedzialności, zachęca do oszczędności, do przekazywania tych podstawowych cnót swoim dzieciom, szczególnie tam, gdzie mamy do czynienia z osobami prowadzącymi samodzielną działalność gospodarczą, czyli firmami rodzinnymi, które odpowiadają w Polsce za większość PKB, bo to są prawie 2/3 i tyle samo miejsc pracy. Czyli to, co ma dziś w Polsce wartość ekonomiczną, społeczną i socjalną jest szczególnie represjonowane, bo jest objęte takim samym podatkiem jak wódka, paliwo czy papierosy. De facto podatkiem akcyzowym wynoszącym ok. 65 do 80% w stosunku do płacy netto.
Inne formy opodatkowania musiałyby pozostać, przede wszystkim podatki pośrednie. Za to chcielibyśmy otrzymać serwis przyjazny i taki, który odpowiada naszemu systemowi wartości. I tutaj ważnym aspektem jest oddanie rodzicom placówek wychowawczych i edukacyjnych. Szkoły tam, gdzie są prowadzone przez podmioty niepubliczne są w zdecydowanej większości lepiej zarządzane, nie ma konfliktów programowych, bo to rada programowa bądź dyrektor poprzez konsultacje czy ofertę programową proponuje te przedmioty i zagadnienia rozbudowane poza pakiet podstawowy zgodne z oczekiwaniami rodziców. W ten sposób mielibyśmy dwa efekty: po pierwsze bardziej racjonalne zarządzanie tymi placówkami w wymiarze ekonomicznym i administracyjnym; po drugie uniknęlibyśmy konfliktu ideologicznego, który dzisiaj mamy z ministrem, który wie lepiej niż my ile i jakiej historii mają być uczone nasze dzieci. Jest to postulat wychodzący dalej niż tylko walka o jedną lub dwie godziny historii więcej. Powinniśmy stwierdzić, że szkoły są dla naszych dzieci, a nie dla ZNP, nie dla ministerstwa, kuratoriów, burmistrzów i wójtów. Są utrzymywane z naszych pieniędzy, w związku z tym zażądajmy wpływu na to jak są zarządzane i czego tam się uczy.
Podobnie, postulat ten powinien dotyczyć przedszkoli. Ci z rodziców, którzy zdecydują się na posłanie dziecka do przedszkola, powinni mieć możliwość wyboru, bo nie jest tak, że przedszkola muszą być wyłącznie gminne. Jeżeli gmina, czy szerzej państwo, chce wspierać i łożyć na proces wychowawczy i opiekuńczy naszych dzieci, niech to robi poprzez bon oświatowy dla rodzica, który chce posyłać dziecko do przedszkola, a do szkoły musi, którym opłaci czesne przedszkola czy szkoły. A przedszkola i szkoły niech będą prowadzone przez związki rodziców formie fundacji czy stowarzyszeń. To by pozwoliło na znacznie przyjaźniejsze i racjonalne zarządzanie tym bardzo ważnym serwisem, który chcemy otrzymać od państwa za nasze pieniądze. Powtórzę raz jeszcze: państwo wydaje tylko to, co nam zabierze w bieżących bądź przyszłych podatkach poprzez zadłużanie się, jak to dzieje się dzisiaj. Wszystkie długi, które zaciąga w naszym imieniu minister czy rząd będą spłacali nie kolejni ministrowie czy premierzy, tylko nasze dzieci i wnuki. Warto pamiętać, że to powinno być naszą istotną siłą.
Trzeci postulat, z obszaru politycznego, służący temu, aby głośniej wybrzmiały aspiracje tych, którzy ponoszą dziś koszty posiadania i wychowywania dzieci. Dodajmy na marginesie w dzisiejszym systemie ci, którzy posiadają potomstwo i ponoszą koszty jego wychowania poprzez swoje dodatkowe zaangażowanie, tym samym ograniczają sobie to, co jest dziś w centrum uwagi czyli zaspakajanie własnych potrzeb, nawet na granicy hedonizmu. Za 25 – 30 lat nasze dzieci poprzez płacenie, prawdopodobnie znacznie wyższych, podatków będą składały się na fundusze emerytalne tych, którzy dzisiaj, w przeciwieństwie do nas, lekko sobie żyją. Proszę zwrócić uwagę, że mamy do czynienia z najzwyczajniej w świecie niesprawiedliwym systemem, który podejmujących trud obciąża dodatkowymi kosztami, a w przyszłości obciąży ich dzieci kosztami utrzymania tych, którzy żyli sobie znacznie swobodniej, myśląc, że zawsze będą mieli 20 czy 30 lat. Taka jest niestety cecha filozofii singli, co wyszło w badaniach, którzy po 40 czy 50 roku życia przechodzą co prawda pewną iluminację, tylko wtedy jest już trochę za późno.
Zatem po to, żeby mieć większą możliwość oddziaływania na sferę życia publicznego, na prawo i na to, co w państwie się dzieje, postulujemy – i jest to postulat wspólny Centrum im. Adama Smitha i fundacji, które razem z nami przygotowały raport dotyczący sytuacji ekonomicznej rodziny –uzyskania prawa głosu wyborczego dla rodziców w imieniu ich niepełnoletnich dzieci; tak by rodzic mógł dysponować głosem dziecka poniżej 18 roku życia i tym samym wzmocnić siłę oddziaływania, również w postulatach politycznych, tej grupy, która dzisiaj i w perspektywie najbliższych kilkudziesięciu lat ponosi główny trud utrzymania państwa i tych, którzy wyjdą z aktywności gospodarczej. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest to nierealny i zbyt śmiały postulat, ale zwrócę uwagę, że w Szwajcarii prawa wyborcze kobietom przyznano dopiero w 1971, a w jednym kantonie w 1990. Wtedy wydawało się to równie daleko idące czy równie nierealne. Tylko stawianie ambitnych celów i głośne ich artykułowanie daje szanse na przebicie się w sferze publicznej z właściwymi postulatami. Wrócę do przykładu szkoły – tyle samo energii kosztuje angażowanie się w zwiększenie pensum zajęć dydaktycznych z historii czy przywrócenie matematyki na maturze, co postulat otwarcia systemu na możliwości przejmowania szkół przez zorganizowane grupy rodziców. To jest ta sama energia, ten sam czas, te same środki, które musimy na to przeznaczyć. Podobnie z próbą oddziaływania na polityków. Albo będziemy ustawa po ustawie szli i prosili, aby zechcieli rozważyć i przyjąć. Myślę, że tę samą energię należałoby spożytkować na stworzenie trwałych instytucji umożliwiających wpływanie na świat polityki. A taką trwałą instytucją mogłoby być zwiększenie siły głosu rodzin, poprzez przekazanie rodzicom prawa głosu dzieci. Przy dzisiejszych egoizmach grupowych i pokoleniowych wydaje się to tym bardziej uzasadnione.
Zatem jak Państwo zauważyli mamy trzy praktyczne postulaty, dotyczące trzech ważnych aspektów życia rodziny i tej części społeczeństwa, która szanuje i wierzy w system tradycyjnych wartości i jest to cały czas znaczna większość. Być może słabo zorganizowana, być może nieświadoma swoich możliwości i siły oddziaływania, bo ta siła oddziaływania i promowanie tych postulatów, których konsekwencją powinna być zmiana prawodawstwa i ustaw, w zakresie który został tu sformułowany, może odbywać się nie tylko poprzez stacje telewizyjne, które mają inne linie programowe, jak to się ładnie nazywa, ale również w środowiskach lokalnych, w gminach, powiatach, parafiach; tam, gdzie jest nasze naturalne środowisko życia i realizacji swoich aspiracji życiowych i zawodowych. Realnych wyborów nie dokonuje się się w studiach telewizyjnych, one odbywają się w kilkunastu tysiącach okręgów wyborczych, gdzie możemy oddziaływać w realny sposób wybierając tych, którzy byliby gwarantami, a przynajmniej podjęliby próbę wprowadzenia tych postulatów w życie.
Reasumując, w naszej ocenie, koncentrowanie się na zmianach systemowych, odważne i ofensywne włączenie się w wojnę cywilizacyjną dotyczącą wartości i wreszcie odważne postulowanie praktycznych rozwiązań zmieniających rzeczywistość prawną i funkcje państwa, jest tą metodą, która może nam dać perspektywie średniookresowej, a na pewno długookresowej sukces i o ten sukces warto powalczyć.
Autor: Ireneusz Jabłoński, Centrum im. A. Smitha