Tomasz Merta: Konserwatysta nie może obrażać się na otaczający go, ciągle zmieniający się świat i zamiast tego powinien czynić starania, by zmianom tym nadać swój własny sens

Niezależna Gazeta Obywatelska1

Tym razem polecam Państwu przeczytać zbiór pism wybranych śp. Ministra Tomasza Merty wydanych rok po jego tragicznej śmierci w tomie pism zebranych pt. „Niezawodność konserwatyzmu. Pisma wybrane” [Warszawa 2011, wydawnictwo Muzeum Historii Polski i Teologii Politycznej]. Eseje pióra byłego Podsekretarza Stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego w rządach PiS i PO wybrane w tym zbiorze przybliżają dorobek intelektualny i publicystyczny Tomasza Merty. Publikacja ukazuje twórczą interpretację myśli konserwatywnej w kontekście życia publicznego w Polsce ostatniego dwudziestolecia – w odniesieniu do państwa, tradycji narodowej i wyzwań współczesnego patriotyzmu. Książka jest godna uwagi bo i sam autor był człowiekiem niezwykle mądrym i oczytanym, a przy tym konserwatystą dostrzegającym bogactwo wieloznaczności. Jak napisał Ryszard Legutko – jego konserwatyzm był konserwatyzmem twórczym, żywym i bogatym, z którego można się uczyć. Poniżej kilka ciekawych fragmentów z tej książki.

„Polski konserwatysta z pewnością nie jest liberałem, kwestia jego rewolucyjności pozostaje jednak otwarta. To, że różnica między konserwatystą a rewolucjonistą jest bardzo często niewielka, wynika z reaktywnego charakteru konserwatywnego myślenia. Konserwatyzm chciałby konserwować dobrą rzeczywistość, to, co jest, lecz samo jego pojawienie się warunkowane jest osłabieniem bądź zanikiem tej właśnie rzeczywistości, która postrzegana jest jako dobra. Świadomość konserwatywna pojawia się wtedy, gdy znika to, co miało być przedmiotem konserwacji. (…) Aby więc konserwatysta nie był rewolucjonistą (kontrrewolucjonistą), nie może on domagać się wskrzeszenia tego, czego już nie ma, ani też tworzyć abstrakcyjnych projektów, skoncentrowanych wyłącznie na tym, co być powinno. Konserwatysta nie może obrażać się na otaczający go, ciągle zmieniający się świat i zamiast tego powinien czynić starania, by zmianom tym nadać swój własny sens. Tak więc polski konserwatysta ma przed sobą wielką pracę krytyczną – musi wnikliwie przeanalizować dostępne mu tradycje, decydując, które z nich zasługują na jego poparcie. Krytyka musi dotyczyć także naturalnych sojuszników. (…)

„Porównać II i III Rzeczpospolitą? W pewnym sensie nic łatwiejszego. Jest to przecież ulubiona figura retoryczna wielu publicystów, w której nieco odrealniona i wysubtelniona II RP służy jako uzasadnienie połajanek pod adresem naszej republiki. Bo wiadomo: wszystko teraz nie takie jak kiedyś było, a już zwłaszcza politycy – karzełki przy tamtych olbrzymach. Ta „złota legenda” chwilami staje się niemal odwrotnością „czarnej legendy”, którą przez dziesięciolecia zatruwano kolejne pokolenia w PRL. (…) Porównać II i III Rzeczpospolitą? Tak naprawdę to bardzo trudne i to z wielu różnych powodów. Właściwie o samych przyczynach tej niewspółmierności można by napisać osobny tekst. Niełatwo przecież porównywać to, co ostatecznie zamknięte, z tym, co wciąż otwarte i niedookreślone. (…)

W tradycji republikańskiej akt założycielski wspólnoty zajmuje szczególne miejsce – może być źródłem jej trwałości albo też przyczyną słabości. Niezależnie od dyskusji na temat daty dziennej, oczywiste jest, że II Rzeczpospolita narodziła się w listopadzie 1918 r. Cezura ta jest bardzo wyraźna, bo wiąże się z rozbrajaniem zaborczych formacji wojskowych i powstaniem instytucji władzy niepodległego państwa. Mimo oczywistego w tych warunkach braku legitymacji demokratycznej, ich uprawomocnienie w oczach obywateli wynikało już nie z przyzwolenia zaborców, ale z autorytetu osobistego (Piłsudski) bądź bezpośrednio z niepodległościowej obietnicy, jaką wyrażały.

W przypadku III RP moment jej narodzin pozostaje nieoczywisty. Początkiem tym może być kompromis zawarty przy Okrągłym Stole, zwycięstwo wyborcze Solidarności w czerwcu 1989 r., utworzenie rządu Tadeusza Mazowieckiego, przywrócenie nazwy Rzeczpospolita Polska, wprowadzenie reformy Balcerowicza, wygranie przez Lecha Wałęsy wyborów prezydenckich, czy nawet pierwsze w pełni wolne wybory parlamentarne. Każda tych dat ma swoje uzasadnienie. (…) Nie są to spory aptekarskie – lecz dowód na to, że wciąż nie została rozstrzygnięta dyskusja, czym jest III RP i jaka wizja polityczno-moralna jej towarzyszy. Wciąż odzywają się głosy wyrażające sceptycyzm co do jej przyszłości albo wręcz domagające się szybkiego złożenia jej do grobu. W dyskusjach toczonych w II RP poprawność państwa nie była w zasadzie kwestionowana. (…)

Gdy zmęczeni jakością naszego państwa myślimy o II RP, często zdaje się nam ona omalże Arkadią, wolną od tego rodzaju ułomności. A przecież Arkadią stanowczo nie była – owszem, zasadnie można domniemywać, że honor nie był wtedy pustym słowem, a etos urzędniczy jedynie terminem w uczonych książkach, że mieliśmy wielu kompetentnych ministrów i polityków, ale przecież nie brakowało ani tępych i skorumpowanych biurokratów, ani dużych afer, ani populistycznych demagogów, ani też takich posłów, którzy przeniesieni w czasie bez chwili wahania mogliby zasilić szeregi Samoobrony. Mężów stanu II RP miała z pewnością wybitniejszych, lecz prawdą jest też to, że najwięksi spośród nich – Piłsudski i Dmowski – nie najlepiej odnajdywali się w świecie demokratycznej polityki. A jednak różnica jakości państwa nie jest jedynie tworem naszej rozczarowanej teraźniejszością imigracji. Jakość tę opisują cztery słowa: samodzielność, sterowność, autorytet i zaufanie. Polityka II RP powstawała w Warszawie – bywała mądra, byle jaka albo głupia, zawsze jednak rodziła się z przeświadczenia o samodzielności i podmiotowości Polski, z jej zdolności do realizacji własnych przedsięwzięć i obrony samodzielnie zdefiniowanych interesów. Czy przyczyną tej samodzielności było błędne rozpoznanie siły odrodzonej Polski (złudzenie Polski mocarstwowej), czy inny wymiar, jaki przed II wojną światową miała suwerenność państwowa, nie zmienia to tego zasadniczego faktu.

Gdzie rodzi się polityka III RP? Jedni powiedzą, że w Waszyngtonie, inni, że w Brukseli, Paryżu czy Berlinie, jeszcze inni, że w gabinetach potężnych gospodarczych oligarchów. Obawiam się jednak, że jest jeszcze gorzej – jest ona raczej wypadkową różnych tendencji i koniunktur, nie tyle spójną konstrukcją, ile uprawomocnionym chaosem, napędzanym już to przeświadczeniem o własnej słabości czy peryferyjności, już to przekonaniem o determinującej wszystko konieczności dziejowej. (…) Zasadniczą przyczyną takiego stanu rzeczy wydaje się niemal zupełny brak sterowności państwa. (…) Państwo słabe i mało sterowne z natury rzeczy nie może cieszyć się autorytetem wśród obywateli. Dzisiejsze lekceważenie okazywane państwu i jego przedstawicielom dobitnie o tym świadczy. Jakaż różnica w porównaniu z II RP, gdzie odnajdujemy tyle świadectw respektu wobec państwa i reprezentujących je osób. Państwo obdarzone autorytetem budzi w mniejszości obywateli strach i gniew, w większości – zaufanie. (…) III RP cierpi na straszliwy deficyt zaufania obywateli. (…) W III RP równie często jak śmierć inteligencji obwieszcza się zgon patriotyzmu. Pytamy, czy patriotyzm jest potrzebny, zastanawiamy się nad tym, jaki kształt powinien przybrać wraz z zachodzącymi w śmiecie zmianami. Niezależnie od tego, jaka jest kondycja patriotyzmu w naszym kraju, świadczy to z pewnością o tym, że pojęcie to utraciło walor oczywistości. Wydaje się, że w II RP rzecz miała się inaczej – poza pewną liczbą młodzieńczych deklaracji o zrzucaniu z ramion płaszcza Konrada, patriotyzm był właśnie czymś oczywistym. Wielkie znaczenie dla ukształtowania takiego stanu rzeczy miała aktywność państwa, które za swoją powinność uważało prowadzenie aktywnej polityki historycznej, jej zaś wyrazem był realizowany w szkołach i organizacjach młodzieżowych projekt wychowawczy. Sukces tych działań był wypadkową zdolności państwa do prowadzenia samodzielnej polityki i kapitału obywatelskiego zaufania. III RP nie próbowała realizować jakiegokolwiek projektu wychowawczego, zaniechała też wszelkich prób sformułowania swojej polityki historycznej. Eklektyzm ten wynikał nie tylko z ogólnej bezwładności, ale także z przekonania o tym, że nie wolno narzekać nikomu jakichkolwiek poglądów czy wartości. Doszło tu jednak chyba do pomylenia właściwej naszym czasom mody retorycznej z rzeczywistością. Wystarczy się rozejrzeć wokół, by przekonać się, że w innych państwach taka polityka wciąż jest prowadzona – nie tylko w łaknącej wzmocnienia swojej tożsamości Litwie, ale i we Francji czy Niemczech. Ignorowanie tego wymiaru edukacji nie jest receptą na unieważnienie bitwy o społeczną świadomość, ale na pewną w niej klęskę. (…) Aby odwrócić niekorzystne tendencje w III RP potrzeba jednak czegoś więcej niż trafnej diagnozy, mądrego programu, wiedzy i politycznej woli przeprowadzenia głębokich reform – potrzeba odwagi i żelaznej konsekwencji. Potrzeba charakteru. A o to zawsze najtrudniej. (…)

Oprac. Tomasz Kwiatek

Komentarze są zamknięte