Chyba już wszyscy zdążyli ogłosić, że Jarosław Kaczyński pokonał w bezpośrednim starciu Zbigniewa Ziobrę. Podczas dyskusji na poniedziałkowym kolegium „Uważam Rze” tylko jeden kolega upierał się, że sam fakt apelu skierowanego przez prezesa PiS do swojego dawnego zastępcy, dowartościowywał tego ostatniego. Bo pokazywał, że Ziobro jest jednak wciąż członkiem wielkiej prawicowej rodziny. Ten kolega został zakrzyczany.
W tym co mówił, była nawet odrobina racji. Dysydentów z PJN Kaczyński skutecznie przemilczał. Do Ziobry musiał się jednak odezwać. Jak powtarza Piotr Semka – PJN-owcy byli heretykami (jak protestanci wobec katolików), a Solidarna Polska zyskała status „braci odłączonych” (jak prawosławni wobec katolików i zresztą odwrotnie).
To wszystko prawda, ale jeśli Ziobro zyskał nawet na początku połówkę punkta, to w następstwie swojej miałkiej, prawie płaczliwej reakcji, stracił zaraz potem punktów kilka. Miał do czynienia z tłumem w większości sobie nieprzychylnym, ale przecież nie wrogim. Mógł przed obliczem tego tłumu ugrać coś więcej. Możliwe, że politykowi w typie Jacka Kurskiego nie zabrakłoby siły osobowości. Ziobrze zabrakło.
Naturalnie w tej teatralnej wymianie zdań nie chodziło o prawdziwy plan pojednania. Dwóch partii, jak słusznie zauważył Jacek Karnowski. nie łączy się na wiecach, a w następstwie delikatnych, najlepiej sekretnych negocjacji. Trudno aby Ziobro po to stworzył swoją oddzielną partię (sensownie czy nie, to inna sprawa) aby teraz ją nagle rozwiązywał, oddając się na laskę i niełaskę silniejszego konkurenta. Kaczyński wiedział jednak, że nic nie trafi formułując swój apel. To na „Zbyszku” ciąży teraz konieczność tłumaczenia się, dlaczego nie dąży do jedności. A jeśli na dokładkę nie znalazł zbyt zgrabnej formuły tego tłumaczenia, za to tłumaczył się łamiącym się, zbyt piskliwym głosem…
Ale naturalnie sprawa może mieć dwa finały. Jeden to przystąpienie do takich sekretnych rozmów zjednoczeniowych w najbliższej przyszłości. I wcielenie Solidarnej Polski do PiS – nawet dwa procent więcej to dla Kaczyńskiego zysk a nie strata. Scenariusz drugi to gra na wyniszczenie SP ze zwaleniem na tę partię całej winy. Po tak spektakularnym, nawet jeśli jednodniowym triumfie wizerunkowym ten drugi scenariusz nasuwa się nawet bardziej niż nasuwał się przedtem.
Prawda jest jednak taka, że i bez wydarzeń z ostatniej soboty pojednanie jest mało prawdopodobne. Kaczyński zawsze głosił tezę, że wszelkie wzgórki w partii należy niwelować zanim zmienią się w góry. W tym przypadku powrót do status quo oznaczałby konieczność podjęcia na powrót współpracy z człowiekiem, który ujawnił swoje ambicje bardziej niż ktokolwiek w PiS przed nim i po nim. Wprawdzie pojedyncze powroty pod skrzydła Kaczyńskiego okazywały się możliwe, i to nawet ludzi, którzy próbowali tworzyć własne partie (Ujazdowski i Polaczek), dotyczyły jednak polityków bez wybujałych wodzowskich aspiracji. W tym przypadku mamy do czynienia ze zderzeniem dwóch samców alfa.
Dziś więc nie widać klarownego powodu, dla którego Kaczyński miałby słać do Ziobry emisariuszy. Czy jednak tak samo będzie jutro, pojutrze? Ile razy można apelować: Zbyszku, wracaj, i ile będzie do tego jeszcze okazji? A ludzie mają słabą pamięć. Wrażenie porażki i zawstydzenia młodszego rywala Kaczyńskiego jednak zniknie. W każdym razie może zniknąć. Pozostanie zaś problem nawet dużo słabszej, lecz jednak realnej siły politycznej, która wbrew temu, co twierdzą najbardziej zacietrzewieni rzecznicy „jedności” nie jest jednak farbowanym tworem TVN i okolic.
Jest jeszcze jedna racja, która przemawiałaby za likwidacją kłopotliwego rozłamu drogą szybkich rokowań a nie niszczącej wojny (a ona będzie niszcząca nawet jeśli jej wynik jest przesądzony). W kampanii parlamentarnej 2011 Kaczyński przymierzał się do bardziej trwałej zmiany wizerunkowej. Ale konieczność stałego pilnowania prawej flanki, przesądziła o obliczu PiS już po wyborach na długi, bardzo długi czas.
Nie chodzi o to, że ta partia ma nie zajmować się tematem Smoleńska lub nie bronić telewizji Trwam. Ale jej skoncentrowanie się nieomal wyłącznie na tego typu tematach (co łączy się z przemawianiem do dość jednorodnej grupy ludzi i dość jednostronnym językiem) ją ogranicza. Czy w ostatnich tygodniach pomijając rytualne telewizyjne debaty o wszystkim, PiS poświęcił więcej uwagi takim oczywistym porażkom rządu jak kłopoty z lekami albo z dokończeniem budowy dróg przed Euro? Nie, i tak będzie dalej, jeśli osią polityki stanie się stałe opędzanie się przed Ziobrą.
Akurat w tym przypadku trafnie ujął to nieżyczliwy PiS publicysta Gazety Wyborczej Mirosław Czech:
„Dziś to Kaczyński ma powody, by bać bardziej od nas. Na plecach czuje oddech Ziobry, w związku z czym nie może być pewny poparcia Rydzyka i stąd musi uciekać do prawicowej ściany. A to nie zwiększa, lecz zmniejsza jego szanse na przebicie „szklanego sufitu”, który ma nad głową”.
Wynik wojny Kaczyńskiego z Ziobrą jest w sumie przesądzony, ale prezes PiS powinien ocenić, czy zbytnie wydłużanie tej wojny mu się opłaca. Oczywiście do tanga trzeba dwojga, możliwe, że dziś upokorzony Ziobro będzie tym twardziej bronił swojej podmiotowości. Ale wtedy pozostaje zawsze możliwość okrążenia go, dotarcia do niego poprzez jego ludzi, pozyskanie innych liderów PJN, za których twardość i upór nie dałbym dwóch groszy. Pod warunkiem, że podejmie się grę z rzeczywistością równie koronkową i skuteczną jak skuteczne było wystąpienie prezesa PiS na demonstracji w obronie telewizji Trwam.
autor: Piotr Zaremba – Publicysta, pisarz, komentator. Pracował w „Życiu Warszawy”, „Życiu”, „Nowym Państwie”, „Newsweeku”, „Dzienniku”, a także „Polsce The Times”. Obecnie jest współpracownikiem „Rzeczpospolitej”. Ostatnio wydał powieść Romans licealny, a w księgarniach można obecnie dostać jego biografię Jarosława Kaczyńskiego pt. O jednym takim…
za: wpolityce.pl
oprac: ŁŻ
Życzę sukcesu Solidarnej Polsce, mam nareszcie alternatywę na prawicy!!!
Nie wzrusza mnie żadne…Zbyszku…, a nie chcę ..opcji niemieckiej,wojny z Rosją.Chcę normalnej prawicy!!!!