Najnowszy numer londyńskiego tygodnika „The Economist” zamieścił artykuł o sukcesach niemieckiej polityki wschodniej. Znalazła się w nim opinia o zdrowej gospodarce polskiej, z którą Niemcy mają większe obroty handlowe, niż z chorą gospodarką rosyjską; tu należałoby się nie zgodzić ze zdaniem „zdrowa gospodarka polska”. Stwierdzono również, że byłe państwa komunistyczne zostały ściśle włączone do łańcucha dostaw niemieckiego przemysłu oraz że właśnie się ujawniają: „polityczne i historyczne konsekwencje integracji Niemiec na Wschodzie” – z podkreśleniem, że zanika nieufność do niemieckich działań.
Cały artykuł utrzymany jest w tonie radosnego komunikatu, o tym że wszystko Niemcom się udało i że kraj ten praktycznie panuje nad postkomunistycznym Wschodem. Pada również życzliwa rada, że opłaca się nam utrzymywać dobre stosunki z Niemcami gdyż: „olbrzymim dobrodziejstwem są dla nas fundusze spójności, które płacą za drogi, koleje i inne przedsięwzięcia a przyjacielskie więzy z Niemcami mogą przesądzić, czy umowa budżetowa UE na lata 2014-2020 okaże się dla nas korzystna”.
Chyba wszyscy poważni politycy w Europie wiedzą, że to Niemcy rozgrywają polski los. Jak się zdaje, wie o tym również polski rząd, o czym świadczy poddańczy akt polskiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego z listopada ubiegłego roku. Słowa wypowiedziane wtedy w Berlinie były jednoznaczne: „Dopóki Berlin będzie się z Polską konsultował, dopóty będzie ona uznawać jego przywództwo”. Polski rząd nie widział niczego niestosownego w tej wypowiedzi. Za to politycy zagraniczni znaleźli okazję do drwin. Niemiecki minister finansów Wolfgang Schäuble powiedział, że „wzruszył się do łez”, a czeski minister spraw zagranicznych Karl Scharzenberg nazwał wypowiedź swojego polskiego odpowiednika: „kopernikowskim przewrotem w polskiej myśli politycznej”. Smutne, że Polska doszła już do takiego momentu, że śmieją się z nas nawet Czesi.
Jak to jest z tym kryzysem?
Prawie wszystkie gospodarki europejskie padają, los ich mieszkańców poddawany jest torturom niepewności, podczas gdy gospodarka niemiecka kwitnie. Prasa niemiecka potwierdza dobre wyniki gospodarcze podając, że Niemcy eksportują więcej niż kiedykolwiek przedtem. W 2011 r. Niemcy sprzedali za granicą towary o wartości przekraczającej bilion euro. Jest to rekordowa suma. Według niemieckiego urzędu statystycznego, eksport wzrósł o 11,4 % względem 2010 r. Prawa fizyki są nieubłagane. Gdy jednemu rośnie, drugiemu ubywa. Przyglądając się polskiej gospodarce – tej ubywa wszystkiego, za wyjątkiem długu. Niemcy są naszym największym partnerem handlowym. Trafia tam 26% naszego eksportu. Dla Niemiec jesteśmy dopiero na 10. pozycji w eksporcie. Mówiąc o wyprzedaży majątku narodowego rzadko podaje się szczegóły dotyczące podmiotu kupującego. Domyślamy się, że kupującym, i to najczęściej po zaniżonej cenie, mogą być firmy niemieckie. Niestety, są to fakty. Począwszy od banków, poprzez media, przemysł spożywczy, lekki i ciężki, aż po energetykę – prawie wszystko znajduje się już pod kontrolą niemiecką.
W kolejce stoi przejęcie Poczty Polskiej, kolei i innych resztówek. A więc wkrótce pojedziemy pociągiem należącym do Deutsche Bahn. Niemiecki gigant logistyczny DB Schenker przejmie wszystkie przewozy regionalne – włącznie ze spółką „Koleje Mazowieckie” będącą najnowocześniejszym przewoźnikiem krajowym. Kiedy w 2013 r. nastąpi całkowita liberalizacja rynku pocztowego, spodziewać się możemy, że Pocztę Polską zastąpi Deutsche Post. Nieważne, że jeszcze sześć lat temu Poczta Polska była jedną z najlepiej działających poczt w Europie. Polskie firmy, które padły dzięki nieodpowiedzialnej polityce kolejnych rządów mają małe szanse, żeby się odrodzić.
Większość wyprzedanych-oddanych firm systematycznie i niezauważalnie dla ogółu traci swoje nazwy i historię. Na internetowych stronach opisujących historię koncernów rzadko można znaleźć wzmiankę o istnieniu polskiej firmy jako poprzedniczki, np. w historii firmy NIVEA Polska SA na próżno szukać, że to była kiedyś firma Lechia-Poznań. Podobnie jest z Zakładem Elektrod Węglowych z Raciborza, który został przejęty przez niemiecki koncern MAHLE. Kolejnym przykładem obrazującym system zamieniania tego, co polskie na to, co niemieckie, są losy fabryki fortepianów i pianin „Calisia”. W 2003 r. została przejęta przez niemiecką firmę PianoEurope należącą do koncernu Schimmel. W ten sposób w Kaliszu, gdzie od XIX w. kolejne pokolenia rzemieślników budowały fortepiany pod marką „Calisia”, owszem dalej się buduje instrumenty, ale już pod niemiecką marką „Vogel by Schimmel”.
Polska za sprawą Unii Europejskiej i naszych wewnętrznych błędów przestała być samodzielnym bytem gospodarczym, odwrotnie niż miało to miejsce w dwudziestoleciu międzywojennym. Wtedy samodzielnie zbudowaliśmy całą gospodarkę. Teraz stało się odwrotnie. Daliśmy się okraść. Wprowadziliśmy takie prawo, które ułatwiło niegospodarne działania. Reszty dokonali ludzie, których trudno nazwać patriotami. Majątek się rozszedł, a nadziei pozostał mało. Oprócz kontroli nad gospodarką utraciliśmy również inne cenne obszary: pamięć historyczną oraz dzieci, które wyekspediowaliśmy z kraju w poszukiwaniu chleba.
Kto tu reżyseruje?
Nasuwa się pytanie, czy ktoś to wszystko wyreżyserował? Zapewne tak. Niemcy na pewno miały swój udział w tym scenariuszu. Pomogła naiwność milionów przeciętnych Polaków i pazerność kilkuset „wybranych” Polaków. Nasz sąsiad, umocniony odpowiednimi traktatami i umowami, mógł stopniowo wdrażać swoje plany w życie. Polityka Niemiec względem Polski jest niezmienna od stuleci. Nasze tereny były dla nich tylko „Hinterlandem”, czyli szeroko rozumianym „zapleczem”. W czasach zaborów „zaplecze” to organizowane było za pomocą metod prawno-gospodarczych, których autorem i mistrzem był Otto von Bismarck. Szczerze nienawidząc Polaków mówił: „Bijcie Polaków tak długo, dopóki nie utracą wiary w sens życia”. I i II wojna światowa osiągała niemieckie cele metodami militarnymi, z początkiem lat 70-tych Niemcy wróciły do metod pokojowego opanowywania upatrzonej przestrzeni, czyli Polski. Już pięć lat po historycznym Liście Biskupów polskich do Biskupów niemieckich, Niemcy rozpoczęli rozniecać poczucie swojej krzywdy, nagłaśniając temat „niemieckich wysiedleń”. Wyolbrzymianie „krzywdy niemieckiej” przybiera ostatnio na sile wywołując podobne emocje, jakie budzi pojęcie „holokaust”. Niemcy wykorzystują wszelkie sposoby, żeby świat wczuł się w ich tragedię. Na ten temat powstają filmy i książki. Choćby wymienić książki Güntera Grassa i film o zatopionym w styczniu 1945 r. statku z uciekinierami niemieckimi – „Gustloff – Rejs ku śmierci”. Nagłaśnianie niemieckich krzywd idzie w parze wybielaniem historii Niemiec. Inicjatywa budowy Centrum przeciwko Wypędzeniom w Berlinie ma na celu podretuszowanie historii niemieckiej kosztem tragedii innych narodów. Według strony niemieckiej Polacy nie byli wypędzani, tylko „deportowani”. W swoich statystykach mówią tylko o 460 tys. deportowanych Polakach z rejonów Kraju Warty, czyli anektowanej Wielkopolski. Jakoś umknęły im tysiące wypędzonych mieszkańców Zamojszczyzny, Śląska Pomorza, Gdyni, Łodzi i Warszawy. Polscy historycy szacują, że w czasie wojny wypędzono z domów ok. 2,5 miliona Polaków nie licząc 2,8 milionów, których wywieziono do Niemiec do niewolniczej pracy.
„Tragedia Górnośląska”
O tych faktach zapominają również lokalni działacze mniejszości niemieckiej w Polsce, nagłaśniając od jakiegoś czasu historyczne wydarzenia pod nazwą „Tragedia Górnośląska”. Do obrad Sejmiku Województwa Opolskiego zgłoszono w styczniu uchwałę o treści budzącej spore kontrowersje. A brzmiała ona tak: „Sejmik Woj. Opolskiego składa hołd tysiącom niewinnych i bezbronnych mieszkańców Górnego Śląska, którzy od stycznia 1945 r. stali się ofiarami masowych zbrodni Armii Czerwonej i komunistycznego aparatu bezpieczeństwa: zamordowanym, deportowanym do ZSRR, osadzonym w więzieniach i obozach. Niech pamięć o ofiarach tragedii będzie godnie uczczona przez mieszkańców województwa opolskiego”. Zabrakło kontekstu historycznego z zaznaczeniem, kto był agresorem. Po burzliwych dyskusjach nie przyjęto żadnej uchwały. Radni z mniejszości niemieckiej nie wyrazili zgody na dopisanie, kto wywołał wojnę. Nie zgodzili się również na wersję, która do ofiar zaliczyłaby ludność wymordowaną na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej. Można im tylko doradzić, by zapoznali się z opinią znanego niemieckiego pisarza – Ralpha Giordano, który odmawiając udzielenia poparcia dla idei budowy Centrum przeciwko Wypędzeniom powiedział, że nie można forsować historii wypędzeń, a wcześniejsze zbrodnie niemieckie ukazywać w pobocznych zdaniach. Opolscy radni powrócą do tego tematu na kolejnej sesji. Ciekawe, kto ustąpi. Przewodniczący zarządu VdG – Związku Niemieckich Stowarzyszeń w Polsce -Bernard Gaida ubolewa, że „Tragedia Górnośląska” jest ciągle luką w powszechnej świadomości. Chciałby, żeby wydarzenia te stały się elementem wspólnej społecznej pamięci.
Z tą pamięcią może być ciężko, bo Polacy i Niemcy nadal stoją po przeciwnych stronach. Obserwując ruinę ekonomiczną kraju, pojednanie między Polską i Niemcami pozostanie tylko na papierze. Okopiemy się po obu stronach linii frontu: panów i poddanych, właścicieli i wyrobników, wierzycieli i dłużników.
Autor: Marcin Keler,
Artykuł ukazał się „Aspekcie Polskim” nr 172, luty 2012 r.
Piękny tekst
Pozdrawiam