Im bliżej świąt Bożego Narodzenia tym częściej myślę o zmarłych dziadkach i stryjach. Nigdy mi za dobrze nie szło wspominanie w okolicach Wszystkich Świętych, bo ten dzień spędzam zwykle w samochodzie między mocno od siebie oddalonymi cmentarzami. Więcej czasu na refleksję jest w grudniu. Co roku przygotowując święta wspominamy gołąbki z kaszą gryczaną nieżyjącej od lat babci i opłatek, który ponoć stał w miodzie. Gotowy dla każdego, kto przyjdzie z życzeniami. Zawsze mi się przypomina prababcia szarpiąca przed lustrem siwe loki i pomrukująca pod nosem „wstrętne włosiska”. Święta to taki czas, kiedy najbardziej mi ich wszystkich brakuje.
Chciałoby się, żeby zmarły stryj wpadł na chwilę poczytać gazetę a dziadzio pomógł ucierać masę na sernik, bo co tu dużo gadać, sernik przez niego ucierany wychodził lepszy. Nie dziwię się dawnym Słowianom, którzy wierzyli, że do wigilijnego stołu zasiadają wraz z duchami przodków. Nie oni jedni mieli na to ochotę.
DZIEWCZYNKA I STARUSZKA
W szafie, którą pamiętam z zamierzchłych dni
Tkwiło wielkie, zaślepłe lustro
Pierwsze, na tyle duże, by pokazać mi
Dziewczynkę ze staruszką.
Dziewczynkę w koralach i w okularkach
Pierwszy raz w życiu, jakże dumną
Z ozdoby pożyczonej przez Nią
Równie sędziwą, jak uśmiechniętą.
Ona rano czesała włosy przed tym lustrem
A przed południem, czasem, tańczyła po kuchni
Choć była w wieku, którego się nie dożywa
I co wieczór – słyszałam – na różańcu się modliła.
Kiedy umarła, byłam już dorosła
I tyle rzeczy zdążyłam zrobić źle
Lecz pozabierali stare meble i lustra
Odeszły stamtąd i dziewczynka i staruszka
I już nikt na różańcu nie modli się.
Maria, III 2009